06-06-2015, 8:56
Wyjazd był od lat planowany i odkładany, wreszcie wydarzyła się okazja - mamy spotkać się w Pradze z bliskimi w długi weekend Bożego Ciała. W ich h0stelu (Strahov)...
nie ma już miejsc, więc rezerwujemy przez internet (bardzo szybki kontakt mailowy, praktycznie Gadu-gadu) h0stel Bubenec, również akademik zarządzany przez tę samą instytucję, co Strahov. Lokalizację każdy znajdzie w Google maps. Nasz Bubenec jest trochę droższy (trzy doby w "dwójce" bez zniżek to prawie 2500 koron, płatne gotówką). Nie ma własnego parkingu, jak ten drugi, ale na ulicy są bezpłatne zatoczki parkingowe, w których zawsze znajdujemy wolne miejsce. Za to pokoje są większe i trochę lepiej wyposażone. Do zamkowego wzgórza mamy jakieś półtora kilometra, 25 minut spaceru. WiFi jest tylko w holu, ale jest i Robokop - kopiarko-drukarka nieoceniona na przykład gdy trzeba wydrukować z pendrive'a pliki - powiedzmy bilety Ryanaira. Strahov ma z kolei internet w pokojach oraz stołówkę studencką, gdzie za 120 koron można najeść się do syta...
i - o dziwo - zapłacić kartą. Akademiki są bowiem żywą konserwą z lat osiemdziesiątych. Łazienki są w korytarzu, telefony na tarczę też, sto kilkadziesiąt ogłoszeń o tym, co należy, a czego nie wolno, informacja, że recepcja nie zna angielskiego i stosowna tabliczka z tłumaczeniem: damage - porucha, internet - internet, payment - platba itp. Nowoczesność jednak wdziera się w formie kart zbliżeniowych do otwierania drzwi, wspomnianej kopiarki, jest też automat do kawy, a rezerwacje przychodzą... faksem (to taki telefon, co drukuje na papierze śniadaniowym, a za komuny istniały, jak wiadomo, tylko teleksy). Jeszcze historyjka z dziedziny łączności - pierwsze poznane i przetłumaczone przeze mnie około 1990 roku zdanie po czesku to właśnie "dajte obratom cislo waseho faxa" (dajcie numer faksu) nadane przez Jozina z Bazin do polskiej państwowej firmy teleksem. Mieszkając w tym skansenie oczywiście nie skorzystaliśmy już z wycieczki Trabantem pod hasłem "Communism & nuclear bunker tour".
Praga jest piękna, jest tu ogromna liczba zabytkowych budowli, których nie będę wymieniał, żeby czegoś nie pomylić - wszystko jest w Internecie. Wspaniale prezentuje się z góry panorama miasta z dziesiątkami wież i iglic, przeciętego rzeką, przez którą przerzucono kilka ciekawych mostów.
Nastawieni byliśmy głównie na zwiedzanie historycznych pamiątek, choć z ulotek wynika, że wśród gości jest też wielu amatorów czeskiej kuchni i piwa. Jest gorąco i dużo turystów, ze względu na długi weekend przeważają Polacy. Zaraz po rodakach Rosjanie, a dalej - skośnoocy, anglojęzyczni i inni. Jeśli odnoszę wrażenie, że Polacy są niedoszacowani poprzez częsty brak tabliczek informacyjnych czy ulotek po polsku, to do Rosjan są adresowane nieraz całe tablice reklamowe. Na Hradczanach wybieramy trasę o średniej trudności "B" - dwa kościoły...
Złota Uliczka...
i stary zamek. widzimy też uroczystą zmianę warty.
W centrum w porze obiadowej zaglądamy do paru restauracji w nadziei, że będzie można zapłacić kartą - w końcu głodni lądujemy w kolejnej z hasłem "jen hotovost" (tylko gotówka). Widać Czesi znaleźli sposób, aby sobie radzić w czasach kryzysu. Również w kantorze przy wymianie waluty nie dostaje się żadnego kwitka - szara strefa ma się dobrze. Korzystanie z bankomatów nie sprawia nam trudności - Unicredit ma tu wiele placówek, do tych położonych na peryferiach bez problemu można dojechać i zaparkować, zaś w centrum kilka razy trafiamy na włoskie bankomaty nawet całkiem przypadkowo.
Późnym popołudniem wypożyczamy jeszcze łódkę i pływamy sobie godzinę po Wełtawie. Jacyś wioślarze niedaleko nas pakują się prosto pod dziób stateczku wycieczkowego, który ryczy na nich syreną i wyhamowuje do zera. Może zbyt wiele piwiarni zwiedzili?
nie ma już miejsc, więc rezerwujemy przez internet (bardzo szybki kontakt mailowy, praktycznie Gadu-gadu) h0stel Bubenec, również akademik zarządzany przez tę samą instytucję, co Strahov. Lokalizację każdy znajdzie w Google maps. Nasz Bubenec jest trochę droższy (trzy doby w "dwójce" bez zniżek to prawie 2500 koron, płatne gotówką). Nie ma własnego parkingu, jak ten drugi, ale na ulicy są bezpłatne zatoczki parkingowe, w których zawsze znajdujemy wolne miejsce. Za to pokoje są większe i trochę lepiej wyposażone. Do zamkowego wzgórza mamy jakieś półtora kilometra, 25 minut spaceru. WiFi jest tylko w holu, ale jest i Robokop - kopiarko-drukarka nieoceniona na przykład gdy trzeba wydrukować z pendrive'a pliki - powiedzmy bilety Ryanaira. Strahov ma z kolei internet w pokojach oraz stołówkę studencką, gdzie za 120 koron można najeść się do syta...
i - o dziwo - zapłacić kartą. Akademiki są bowiem żywą konserwą z lat osiemdziesiątych. Łazienki są w korytarzu, telefony na tarczę też, sto kilkadziesiąt ogłoszeń o tym, co należy, a czego nie wolno, informacja, że recepcja nie zna angielskiego i stosowna tabliczka z tłumaczeniem: damage - porucha, internet - internet, payment - platba itp. Nowoczesność jednak wdziera się w formie kart zbliżeniowych do otwierania drzwi, wspomnianej kopiarki, jest też automat do kawy, a rezerwacje przychodzą... faksem (to taki telefon, co drukuje na papierze śniadaniowym, a za komuny istniały, jak wiadomo, tylko teleksy). Jeszcze historyjka z dziedziny łączności - pierwsze poznane i przetłumaczone przeze mnie około 1990 roku zdanie po czesku to właśnie "dajte obratom cislo waseho faxa" (dajcie numer faksu) nadane przez Jozina z Bazin do polskiej państwowej firmy teleksem. Mieszkając w tym skansenie oczywiście nie skorzystaliśmy już z wycieczki Trabantem pod hasłem "Communism & nuclear bunker tour".
Praga jest piękna, jest tu ogromna liczba zabytkowych budowli, których nie będę wymieniał, żeby czegoś nie pomylić - wszystko jest w Internecie. Wspaniale prezentuje się z góry panorama miasta z dziesiątkami wież i iglic, przeciętego rzeką, przez którą przerzucono kilka ciekawych mostów.
Nastawieni byliśmy głównie na zwiedzanie historycznych pamiątek, choć z ulotek wynika, że wśród gości jest też wielu amatorów czeskiej kuchni i piwa. Jest gorąco i dużo turystów, ze względu na długi weekend przeważają Polacy. Zaraz po rodakach Rosjanie, a dalej - skośnoocy, anglojęzyczni i inni. Jeśli odnoszę wrażenie, że Polacy są niedoszacowani poprzez częsty brak tabliczek informacyjnych czy ulotek po polsku, to do Rosjan są adresowane nieraz całe tablice reklamowe. Na Hradczanach wybieramy trasę o średniej trudności "B" - dwa kościoły...
Złota Uliczka...
i stary zamek. widzimy też uroczystą zmianę warty.
W centrum w porze obiadowej zaglądamy do paru restauracji w nadziei, że będzie można zapłacić kartą - w końcu głodni lądujemy w kolejnej z hasłem "jen hotovost" (tylko gotówka). Widać Czesi znaleźli sposób, aby sobie radzić w czasach kryzysu. Również w kantorze przy wymianie waluty nie dostaje się żadnego kwitka - szara strefa ma się dobrze. Korzystanie z bankomatów nie sprawia nam trudności - Unicredit ma tu wiele placówek, do tych położonych na peryferiach bez problemu można dojechać i zaparkować, zaś w centrum kilka razy trafiamy na włoskie bankomaty nawet całkiem przypadkowo.
Późnym popołudniem wypożyczamy jeszcze łódkę i pływamy sobie godzinę po Wełtawie. Jacyś wioślarze niedaleko nas pakują się prosto pod dziób stateczku wycieczkowego, który ryczy na nich syreną i wyhamowuje do zera. Może zbyt wiele piwiarni zwiedzili?