Rockmaraton 2012 - az utolsó
#1
Nadchodzi obiecana relacja z Rockmaratonu Uśmiech
Wychodzi na to, że będę ją pisać w podobnym klimacie i formie [odcinkowej], jak wspomnienia z wycieczki po Wielkich Węgrzech. No to ruszamy!

Dzień -1.
Niespodziewanie (bo po tygodniu upałów) dość chłodnym i nieco deszczowym rankiem 8 lipca, w niedzielę wsiadłam w PolskiegoBusa, który za 20 zł (bilet kupiony jeszcze w marcu) zawiózł mnie do Bratysławy. Po drodze mijając m. in. granicę w Cieszynie, dwujęzyczne tablice na stacjach kolejowych na Zaolziu, zamek w Trenczynie, ruiny zamku w Beckowie.
Po ponad 10 godzinach jazdy wysiadłam w Bratysławie, przejechałam trolejbusem na główny dworzec kolejowy i tam wsiadłam do pociągu RegioJet do Komarna. RegioJet jest nowym operatorem pociągów na trasie Bratysława-Komarno i naprawdę wyszedł frontem dla klienta: obecnie w weekendy każdy jeździ za pół ceny (ja zapłaciłam 2,55 eur), pociągi są nowe, jest w nich wifi, niektóre kursy są przyspieszone i nie zatrzymują się na każdym z przystanków, inne przystanki są „na żądanie”. Pociąg jedzie dwie godziny przez tereny zamieszkane w większości przez Węgrów. Koleje słowackie jakoś nie poczuwają się specjalnie do wywieszania na przystankach również węgierskich nazw miejscowości, więc poradzono sobie z tym w ten sposób. RegioJet natomiast postawił na przystankach wiaty z dwujęzycznymi napisami, a jego strona ma również wersję węgierską (okrojoną wprawdzie, ale jednak).
W Komarnie ponownie (jak i w czasie mojego objazdu Wielkich Węgier) trafiłam do mojej koleżanki, Vicy, gdzie był już drugi amator długich podróży – András z Gyergyószentmiklós (albo z rumuńska: Gheorgheni). Zmęczeni podróżą poszliśmy spać, bo nazajutrz czekały nas kolejne kilometry.

Dzień 0.
Rano zebraliśmy się, przejechaliśmy taksówką na drugą stronę Dunaju, wjeżdżając tym samym do węgierskiej części Komárom. Tam, mając niewiele czasu do odjazdu pociągu, pobiegłyśmy z Vicą do pobliskiego Tesco do kantoru, a potem spotkaliśmy się na dworcu z kumplami Vicy z Komarna i okolic, kupiliśmy szybko bilety (bo pociąg stał już na peronie) i wsiedliśmy. Moi górnowęgierscy i siedmiogrodzcy znajomi, jako posiadacze „Legitymacji Węgra” (Magyar Igazolvány) są uprawnieni cztery razy do roku do podróży po Węgrzech ze zniżką 90%. Ja musiałam się zadowolić zwykłą zniżką studencką 50% (o podróżowaniu węgierskimi pociągami założę zresztą wkrótce nowy temat, bo sądzę, że takie informacje będą bardzo przydatne i lepiej, żeby ich nie musieć wykopywać z jakichś tematów festiwalowych). W pociągu zaczęliśmy imprezę: raczenie się siedmiogrodzką palinką i inne cyrki. W Budapeszcie na dworcu Déli przesiedliśmy się w pociąg do Peczu, w którym ostatnie bodaj trzy wagony były przeznaczone dla festiwalowiczów – był to tzw. Rocker Vonat dla społeczności portalu Rockerek.hu. Wśród wariactw, palinki, oblewania się wodą z pistoletów (tu pozdrowienia dla bardzo sympatycznej młodej pani konduktorki, która widząc to roześmiała się tylko i powiedziała „Tylko mnie nie oblewajcie”) dojechaliśmy do Peczu. Tam wsiedliśmy w taksówki, które zawiozły nas do parku Malomvölgyi (który, jak się okazało, jest na samym skraju granic administracyjnych miasta, daleko od centrum). Na wejściu dostaliśmy opaski na ręce, sprawdzono dotykowo nasze plecaki, czy aby nie wnosimy maczet, tasaków, kijów baseballowych, flaszek (dlatego trzeba je było pozawijać w ręczniki i wcisnąć między ubrania) i weszliśmy na teren festiwalu. Na miejscu spotkaliśmy znajomych, którzy przyjechali już wcześniej, rozbiliśmy namioty i wybraliśmy się na wieczorne koncerty, które w dniu zerowym odbywały się tylko na jednej scenie.
Zdziwiłam się, że duża scena jest wcale nie taka spora i na dodatek ukryta w namiocie, bo wydawało mi się, że na filmach z poprzednich lat wszystko to było większe. I rzeczywiście, stali bywalcy Rockmaratonu, potwierdzili, że w poprzednich latach była naprawdę duża scena na wolnym powietrzu. Zmniejszenie gabarytów było spowodowane zapewne przywoływanym co rusz kryzysem (który też był powodem organizacji Rockmaratonu po raz ostatni).

Od razu zaznaczam, że opisuję tylko koncerty, na których byłam, pełen program festiwalu dostępny jest tu: http://rockmaraton.hu/programok

Najpierw wystąpił zespół HétköznaPI CSAlódások. Sympatyczny punk rock, można było pohasać (a trzeba wiedzieć, że w czasach gimnazjalno-licealnych byłam wielką fanką tego gatunku muzyki), chociaż moi kumple narzekali trochę, że lewicowe teksty. Mnie teksty zupełnie nie obchodziły, bo mało co byłam w stanie zrozumieć, kiedy grała głośna muzyka Oczko
Później na scenie pojawiła się legendarna niemal formacja Tankcsapda, z pogranicza rocka i metalu, której część utworów już znałam, ale jak się miało okazać chyba tylko jeden z nich został zagrany tego wieczoru, więc trochę się rozczarowałam, że nie było moich ulubionych kawałków.
Na tym zakończyliśmy oglądanie koncertów tego dnia. Powłóczyłam się jeszcze trochę po niedużym terenie festiwalu, sprawdzając, co można kupić w budkach z gastronomią i kiosku „Mini ABC” ustawionym przy głównej alei na terenie festiwalu.
Mini ABC było kolejnym „kryzysowym” wynalazkiem – tym razem genialnym w swej prostocie. W kiosku można było kupić artykuły spożywcze (pieczywo, nabiał, pomidory i paprykę, wodę mineralną, pasztet, wędlinę itp.) w normalnych, sklepowych cenach, a nawet gorącą herbatę (cud normalnie, cud na ziemi węgierskiej!). Herbata była również dostępna w kawiarni przy punktach gastronomicznych, ale tam była ponad dwa razy droższa (za to można było dostać nawet herbatę liściastą).
Skusiłam się jeszcze na langosza z serem (bo co to za wyjazd na Węgry bez langosza?), który był co prawda drogi (jak wszystko w punktach gastronomicznych), ale zbawienny dla mojego pustego brzuszka.
I tak minął dzień zerowy.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Rockmaraton 2012 - az utolsó - przez Lilly Lill - 21-07-2012, 21:40
RE: Rockmaraton 2012 - az utolsó - przez Lilly Lill - 29-07-2012, 18:02
RE: Rockmaraton 2012 - az utolsó - przez Lilly Lill - 02-09-2012, 20:55



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości