04-02-2012, 1:28
Historia mojej wycieczki w większości nie dotyczy Węgier sensu stricto (przynajmniej w dzisiejszym rozumieniu ), jednak jest z Węgrami ściśle związana. A że była według mnie bardzo ciekawa, a poza tym sama sobie ją od początku do końca zorganizowałam, podzielę się swoimi wrażeniami. Trwała kilkanaście dni, a ja na dodatek mam tendencje do rozwlekłych opisów, dlatego będę prezentować ją w odcinkach.
W ostatnie wakacje skuszona ofertą Polskiego Busa zakupiłam sobie na wrzesień bilety do Bratysławy i z powrotem po 10 zł w jedną stronę z myślą, że jeśli starczy czasu i pieniędzy, to na Węgry stamtąd niedaleko. Koniec końców wyszło na to, że i pieniędzy i czasu będę mieć wystarczającą ilość, więc postanowiłam spełnić jedno ze swoich podróżniczych marzeń – wybrać się do Siedmiogrodu. Tak powstał przewrotny plan objechania kawałka Wielkich Węgier.
Przypuszczam, że nie wszyscy są tu hungarystami, więc jeśli ktoś nie wie, czym są Wielkie Węgry i jak się ma Bratysława czy Siedmiogród (znany ostatnio bardziej jako Transylwania) do Węgier, to zachęcam do podłubania w Internecie – pomóc mogą historyczne mapki Węgier czy sprawdzenie, czym był Traktat z Trianon.
Wyprawa była w miarę niskobudżetowa. Boję się jeździć autostopem, dlatego poza Polskim Busem zarezerwowałam bilety na Orange Ways, kupiłam przez Internet promocyjny bilet na pociąg z Budapesztu do Braszowa i nastawiłam się na pociągi osobowe i busiki. Noclegi w większości zapewnił mi CouchSurfing, znajomi, w kilku miejscach korzystałam z hosteli. Oto krótka relacja z moich wojaży upstrzona moimi zdjęciami
DZIEŃ 1:
O 6:45 wyruszyłam autobusem z Warszawy. Sprawnie przemieścił się do granicy czeskiej, a następnie słowackiej. Po drodze zatrzymaliśmy się nawet na obiad w jakimś słowackim zajeździe na prawie godzinę, ale bez opóźnień po 17 dojechaliśmy do Bratysławy. Przyjechałam do hostelu, trochę się ogarnęłam i zrobiłam mały spacer po okolicy, sprawdziłam pociągi i autobusy do Komárna, które miało być następnym przystankiem mojej podróży, a później położyłam się spać zmęczona podróżą.
DZIEŃ 2:
Wybrałam się na darmowe oprowadzanie po mieście (tzn. za napiwki „co łaska” po zakończonym zwiedzaniu). Przewodnikiem był sympatyczny Australijczyk, który, jak mówił, przyjechał kiedyś do Bratysławy i tak mu się spodobało, że przyjeżdża co lato oprowadzać turystów. Miał rzeczywiście całkiem konkretną wiedzę na temat miasta i jego historii (głównie historii). Niestety, z mojego punktu widzenia było to trochę nudne, bo wiele rzeczy, które pewnie dla turystów z USA czy UK były zupełną nowością (np. że Bratysława nazywała się Pozsony, koronowano w niej węgierskich królów, zbierał się w niej parlament węgierski, jak wyglądało życie w czasach komunizmu), ja już wiedziałam, a to z historii Węgier, a to w ogóle z historii Europy Środkowej. Ale pooglądałam przynajmniej miasto, dowiedziałam się, że tam, gdzie dziś siedzi Hviezdoslav, kiedyś siedział Petőfi, a zaraz po pierwszej wojnie światowej miasto nazywało się przez chwilę Wilsonovo. Później zjadłam obiad i popołudniu spotkałam się ze znalezioną przez CouchSurfing sympatyczną Czeszką, Janą, która mieszka w Bratysławie i zna polski (haha, co za panslawizm ) oraz jej mamą, która akurat ją odwiedzała. Zwiedziłyśmy resztę starego miasta i zamek, wypiłyśmy piwo i pospacerowałyśmy brzegiem Dunaju. Po czym znów wróciłam do hostelu zbierać siły na kolejny dzień, kiedy to już miałam ruszyć w naprawdę węgierskie tereny...
I parę zdjęć: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14
W ostatnie wakacje skuszona ofertą Polskiego Busa zakupiłam sobie na wrzesień bilety do Bratysławy i z powrotem po 10 zł w jedną stronę z myślą, że jeśli starczy czasu i pieniędzy, to na Węgry stamtąd niedaleko. Koniec końców wyszło na to, że i pieniędzy i czasu będę mieć wystarczającą ilość, więc postanowiłam spełnić jedno ze swoich podróżniczych marzeń – wybrać się do Siedmiogrodu. Tak powstał przewrotny plan objechania kawałka Wielkich Węgier.
Przypuszczam, że nie wszyscy są tu hungarystami, więc jeśli ktoś nie wie, czym są Wielkie Węgry i jak się ma Bratysława czy Siedmiogród (znany ostatnio bardziej jako Transylwania) do Węgier, to zachęcam do podłubania w Internecie – pomóc mogą historyczne mapki Węgier czy sprawdzenie, czym był Traktat z Trianon.
Wyprawa była w miarę niskobudżetowa. Boję się jeździć autostopem, dlatego poza Polskim Busem zarezerwowałam bilety na Orange Ways, kupiłam przez Internet promocyjny bilet na pociąg z Budapesztu do Braszowa i nastawiłam się na pociągi osobowe i busiki. Noclegi w większości zapewnił mi CouchSurfing, znajomi, w kilku miejscach korzystałam z hosteli. Oto krótka relacja z moich wojaży upstrzona moimi zdjęciami
DZIEŃ 1:
O 6:45 wyruszyłam autobusem z Warszawy. Sprawnie przemieścił się do granicy czeskiej, a następnie słowackiej. Po drodze zatrzymaliśmy się nawet na obiad w jakimś słowackim zajeździe na prawie godzinę, ale bez opóźnień po 17 dojechaliśmy do Bratysławy. Przyjechałam do hostelu, trochę się ogarnęłam i zrobiłam mały spacer po okolicy, sprawdziłam pociągi i autobusy do Komárna, które miało być następnym przystankiem mojej podróży, a później położyłam się spać zmęczona podróżą.
DZIEŃ 2:
Wybrałam się na darmowe oprowadzanie po mieście (tzn. za napiwki „co łaska” po zakończonym zwiedzaniu). Przewodnikiem był sympatyczny Australijczyk, który, jak mówił, przyjechał kiedyś do Bratysławy i tak mu się spodobało, że przyjeżdża co lato oprowadzać turystów. Miał rzeczywiście całkiem konkretną wiedzę na temat miasta i jego historii (głównie historii). Niestety, z mojego punktu widzenia było to trochę nudne, bo wiele rzeczy, które pewnie dla turystów z USA czy UK były zupełną nowością (np. że Bratysława nazywała się Pozsony, koronowano w niej węgierskich królów, zbierał się w niej parlament węgierski, jak wyglądało życie w czasach komunizmu), ja już wiedziałam, a to z historii Węgier, a to w ogóle z historii Europy Środkowej. Ale pooglądałam przynajmniej miasto, dowiedziałam się, że tam, gdzie dziś siedzi Hviezdoslav, kiedyś siedział Petőfi, a zaraz po pierwszej wojnie światowej miasto nazywało się przez chwilę Wilsonovo. Później zjadłam obiad i popołudniu spotkałam się ze znalezioną przez CouchSurfing sympatyczną Czeszką, Janą, która mieszka w Bratysławie i zna polski (haha, co za panslawizm ) oraz jej mamą, która akurat ją odwiedzała. Zwiedziłyśmy resztę starego miasta i zamek, wypiłyśmy piwo i pospacerowałyśmy brzegiem Dunaju. Po czym znów wróciłam do hostelu zbierać siły na kolejny dzień, kiedy to już miałam ruszyć w naprawdę węgierskie tereny...
I parę zdjęć: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14