Nagy Magyarország-tour 2 - Délvidék edition ;)
#5
(02-10-2012, 22:22)krzysztof73 napisał(a): czy - i w jakim stopniu - da się zauważyć, że to kiedyś był inny kraj?

Moje spojrzenia na te kraje są trochę skrzywione, bo starałam się raczej zawsze spotykać z mieszkającymi tam Węgrami, ale np. wylądowawszy na seklerszczyźnie, gdzie Węgrzy stanowią większość, poczułam się po Braszowie i Targu Mures jakby mnie nagle przeniesiono na Węgry. Może to kwestia tego, że prawie wszyscy mówili po węgiersku i otaczały mnie w większości węgierskie napisy, więc nie czułam się tam tak obco, jak gdzieś indziej w Rumunii, świadoma tego, że jak się odezwę, to się dogadam. A Kluż, mimo że większość mieszkańców jest Rumunami zrobił na mnie wrażenie Budapesztu w wersji mini.

Poza tym mam takie wrażenie np. że stojące po słowackich wsiach domy im bliżej Węgier tym bardziej są podobne do tych, które stoją na Węgrzech, a zupełnie różne od tych, które można zobaczyć np. na słowackiej Orawie. Między Serbią a Węgrami różnice są już większe. Tzn. np. budownictwo jest podobne (szczególnie bliżej granicy, w Nowym Sadzie już praktycznie nie czułam, że to było miasto na Węgrzech), ale wszystko jest o wiele mniej zadbane niż po drugiej stronie granicy (drogi, domy, przystanki autobusowe) i nagle mamy wysyp zabytków motoryzacyjnych, tak że poczułam się naprawdę, jakbym przekroczyła jakąś granicę cywilizacyjną niemal.

Za to Serbowie świadomi zupełnego miksu kulturowego w kraju nie pierniczą się z tabliczkami w różnych językach, jak Słowacy, którzy wywieszają je tylko mocno przyciśnięci i przy wjeździe do każdej miejscowości, w której jest odpowiednio wielu obywateli innej narodowości jest tablica, na której nazwy są w każdym z porządanych języków, aż do takich kuriozalnych niemal rozmiarów (pierwszy napis jest po serbsku a ostatni po rusińsku). Albo takie coś widziałam w Nowym Sadzie.
Na stacjach kolejowych napisy są zasadniczo po serbsku, chyba, że samorząd stwierdził, że chce jeszcze jakiś inny, to wisi i inny (w jednym czy dwóch miejscach widziałam węgierskie napisy). I tu znów różnica między Serbią a Słowacją, gdzie działacze stowarzyszenia Kétnyelvű Dél-Szlovákia - Dvojjazyčné Južné Slovensko własnym sumptem odnowili przystanek w miejscowości Okoličná na Ostrove i wywiesili obok słowackiej węgierską nazwę miejscowości: Ekel. Węgierskojęzyczna tablica jednak po kilku dniach została zniknęła, bo "nie było na nią pozwolenia"...
Eeee, czy ja aby nazbyt nie odeszłam od tematu? Oczko
(02-10-2012, 23:18)andrasz napisał(a): Aha, jeszcze oczywiście gratulacje dla Autorki wątku za opis.
Jednego tylko nie rozumiem: dlaczego ci właściciele busików oferowali takie same ceny, jak za przejazd normalnymi liniami, chyba nikt nie wybierze ich jeśłi nie zaoferują niższej ceny.
Dziękuję bardzo! Uśmiech
Ja też nie rozumiem, co ci ludzie tam kombinowali...
Ale do rzeczy!

Dzień drugi

Prognozy pogody, niestety nie kłamały, od rana było zimno i lało, a ja oczywiście zapomniałam parasola. Na szczęście w hostelu mnie jakimś poratowali i odziana w sweterek, bluzę i polar (nie wzięłam z domu kurtki, stwierdziwszy, że przecież we wrześniu to na pewno nie będzie jeszcze tak zimno) wyszłam na spotkanie z Boglárką. Bogi chodzi jeszcze do szkoły średniej i tego dnia miała lekcje popołudniu. Zwiedziłyśmy stojący na głównym placu (Trg Slobody) kościół katolicki, obejrzałyśmy ratusz, a potem poszłyśmy do cerkwi przy której prawosławni biskupi mają swój pałac.

Następnie przeszłyśmy przez most na Dunaju, za którym na wzgórzu znajduje się forteca Petrovaradin – Pétervárad, a u jego podnóża rozciąga zabytkowe miasteczko. Niestety zimno, siekący deszcz i mocny wiatr nie pozwoliły nam na zostanie na zamku zbyt długo, również widoki były zasnute mgłą, zza której ledwo było widać, że za Dunajem kończy się już płaski Alföld, a zaczynają bałkańskie wzgórza.

Wróciłyśmy do miasta i Bogi zaprosiła mnie do domu na obiad. Okazało się, że jej brat również jest CouchSurferem i bywali u nich jacyś Hindusi i inni zagraniczni, ale jej rodzice pierwszy raz mieli do czynienia z gościem, z którym mogą sobie porozmawiać w języku ojczystym. Węgrów w Nowym Sadzie jest w ogóle już bardzo niewielu, wszyscy biegle posługują się serbskim (w odróżnieniu od np. Węgrów z Zenty czy Szabadki) i mają serbskie naleciałości (szczególnie fonetyczne). O ile Boglárka, chodząca do węgierskiej klasy mówiła całkiem ładnie, o tyle jej studiujący budownictwo po serbsku brat czy rodzice byli chwilami trudni do zrozumienia. Po obiedzie i zapitym domowym moszczem deserze Bogi poszła do szkoły, a ja zostałam powierzona jej bratu, który miał mi pokazać uniwersytet oraz zawieść do Karłowic (serb. Sremski Karlovci, węg. Karlóca), gdzie podpisano pokój w Krałowicach.

Po obejrzeniu uniwersytetu, który istnieje od lat 60. czy 70., próżno więc w nim szukać zabytkowych budynków wsiedliśmy do samochodu, żeby dojechać do Karłowic. Gellért, bo tak miał na imię chłopak, ostrzegał, że nie jeździ za często samochodem i nie kłamał. Po drodze biedak nie był w stanie poradzić sobie z parą, coraz gęściej osiadającą na szybach, moich sugestii „wygląda na to, że nawiew włącza się TU” jakoś nie wziął zbyt poważnie i ograniczył się do przecierania szyb znalezioną szmatką. Na domiar złego coś stało się na drodze do Karłowic i pod Petrovaradinem utknęliśmy na 40 minut w jakimś masakrycznym korku. Przy okazji przyszło mi podziwiać niemal jugosłowiańską myśl techniczną Oczko Koniec końców dojechaliśmy tylko do Tekije, gdzie znajdował się kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Śnieżnej, a stamtąd wróciliśmy do Nowego Sadu, Gellért odprowadził mnie pod hostel i pożegnaliśmy się. Ja wypiłam coś ciepłego, osuszyłam się lekko i wybrałam się w dalszą, samotną już wędrówkę ulicami Nowego Sadu, napotykając na swojej drodze dwa teatry, kilka cerkwi, zabudowania śródmieścia oraz taksówkę, która przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Około 18 dotarłam do Muzeum Wojwodiny, które wg mojego papierowego przewodnika miało być otwarte do 17, okazało się jednak czynne do 19, postanowiłam więc wdepnąć i zobaczyć, co mają do pokazania. Gdy stamtąd wyszłam było już ciemno, poszłam więc na główny plac podziwiać podświetlenie głównych budynków, a następnie nad Dunaj, żeby sprawdzić jak w nocy wygląda twierdza. Po drodze kupiłam sobie coś na kolację, co następnie zjadłam w hostelu i zagryzłam dwoma Polopirynami (na wszelki wypadek) i na tym postanowiłam zakończyć ten dzień.

Na koniec zdjęcia z Nowego Sadu: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
RE: Nagy Magyarország-tour 2 - Délvidék edition ;) - przez Lilly Lill - 04-10-2012, 21:17

Podobne wątki&hellip
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Nagy Magyarország-tour czyli moja wyprawa po Wielkich Węgrzech ;) Lilly Lill 18 27,256 17-08-2016, 21:39
Ostatni post: Marek1953



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości