Malta wraz z wyspami Gozo i Comino ma powierzchnię 1000 razy mniejszą od Polski. To zapamiętałem z podstawówki. Wiedziałem, że na Malcie jest ruch lewostronny z powodu historycznych związków z Wielką Brytanią i że kierowcy jeżdżą tam jak wariaci - trąbią, jadą na czerwonym itp. Wiedziałem oczywiście, że jest gorąco, ale jak gorąco - przekonałem się dopiero na kilkudniowym służbowym wyjeździe.
Z Krakowa leci się niewiele ponad 2 godziny. Lądujemy późnym popołudniem na jedynym międzynarodowym lotnisku - ma ono kodową nazwę MLA, a nie skrót od Valetty - stolicy kraju. Busik zawozi nas do h0telu Preluna w mieście Sliema.
Zauważamy, że wszystkie taksówki mają rejestracje TAXI XXX, a autobusy - BUS XXX. Ale popularne są też przewozy prywatnymi oznakowanymi samochodami - zapewne tańsze, ale bez gwarancji korporacyjnej, coś za coś. Następnego dnia po śniadaniu poświęcamy się obowiązkom zawodowym. Język maltański jest bardzo dziwny, podobno ma arabskie korzenie. Ale dzięki dwustuletniej obecności Anglików praktycznie wszyscy władają tu mową Szekspira. W h0telowej windzie i na korytarzu, a także na ulicach zdarza się słyszeć i język polski, choć czasy dominacji Polski na tym obszarze mieszczą się chyba dopiero w dalekosiężnych planach. W recepcji napisy w trzech językach, w tym po polsku... To już daje do myślenia. Podobno Polacy jeżdżą tu (a przynajmniej do niedawna jeździli) nie tylko w celach turystycznych, ale i po to, by skorzystać z dobrodziejstw raju podatkowego.
Maltańczycy są bardzo dumni ze swojej tożsamości i historii. Na każdym kroku widać barwy narodowe, flagi, proporczyki. Kolejny dzień przeznaczamy na zwiedzanie wyspy - do Valetty udajemy się promem.
Po chwili kryjemy się w cieniu wąskich i stromych uliczek.
Kilka tysięcy lat temu ówcześni mieszkańcy wyspy budowali z ogromnych kamieni świątynie i obeliski. Pozostawili też figurki kobiet o bardzo wydatnych biodrach. Zniknęli z niewiadomych przyczyn, a po nich wyspę kontrolowali Fenicjanie, Kartagińczycy, Rzymianie, Arabowie i wiele innych kultur. Malta jest chrześcijańska od samego początku, gdyż osobiście nawrócił Maltańczyków św. Paweł. Maltańczycy korzystali w miarę swoich możliwości i potrzeb z osiągnięć każdej cywilizacji, z którą mieli styczność: obsługiwali statki handlowe, rozwijali też rzemiosło, sadzili winnice i gaje oliwne - choć glebę mają bardzo niewdzięczną. Malta była jakiś czas siedzibą zakonu rycerskiego Joannitów, a przez to zapleczem medycznym dla krucjat. Należy wspomnieć o dwóch najazdach, które Maltańczykom nie przypadły do gustu: w XVI wieku Saraceni i w XX wieku Niemcy i Włosi (czy może naziści?). Ci pierwsi dostali słusznego łupnia od rycerzy zakonnych. Drudzy nękali wyspę i znajdujące się na niej brytyjskie bazy morskie niezliczonymi bombardowaniami. Mieszkańcy zmuszeni byli kryć się w podziemnych katakumbach i przymierać głodem, większość zabytkowych budowli legła w ruinach - za swój hart i wsparcie dla Brytyjskiej Korony otrzymali zbiorowo medal od angielskiego króla. Przypomina się znowu zwrotka piosenki o Ołomuńcu, gdzie C.K. kombatant chwali się medalami... Eksponowane położenie Malty dawało jej mieszkańcom, jak widać, ogromne korzyści w czasach dobrobytu, ale nie oszczędzało ich w latach wojennej zawieruchy. Ostatni okres to uniezależnienie od Wielkiej Brytanii, rozwój gospodarczy lokujący to państewko w czołówce światowej, oczywiście w przeliczeniu na mieszkańca, i wstąpienie do UE. Tę historię poznajemy oglądając kilkudziesięciominutowy film "Doświadczenie Malty" - polski dźwięk na kanale 16, węgierski na 14.
Po teoretycznym wstępie zwiedzamy parę historycznych budowli, w większości odbudowanych, w tym szpital rycerzy maltańskich z salą o długości 155 metrów, wyprzedzający swoje czasy rozwiązaniami organizacyjnymi oraz dbałością o higienę i wygodę szlachetnie urodzonych pacjentów.
Odwiedzamy też konkatedrę świętego Jana w Valletcie - jesteśmy pod szczególnym wrażeniem kunsztu rzeźbiarzy, którzy ozdobili posadzkę kościoła misternie wykonanymi płytami.
Zwiedzamy stary port i twierdzę chronione przez wąską zatokę.
W naszym odczuciu zieleni jest tu za mało. Podobno ładniej jest w tych miesiącach, kiedy u nas topnieje śnieg. Z przykrością spostrzegamy też leżące albo pływające śmieci - cóż, południowcy... Ten klomb jest sztucznie podlewany.
Rozkoszujemy się kuchnią śródziemnomorską i owocami morza - to znaczy wszyscy oprócz mnie, bo ja się morskich stworów boję. Ale kawałek ośmiornicy na gorąco zjadam - polecenie służbowe. Na surowo albo w skorupie chyba bym nie dał rady.
Popijamy piwem Cisk (jest wszędzie, nie zauważamy konkurencji), białym winem i niekiedy, bardzo rzadko, wodą. Kelner chyba więcej rozumie po polsku, niż daje poznać. Jeden z nas wyraża przypuszczenie, że piwo jest chrzczone wodą, bo wypijamy go wielkie ilości bez skutków ubocznych. Następnego dnia wraz z pustymi kuflami dostajemy oryginalnie zamknięte puszki - oczywiście Ciska.
Z Krakowa leci się niewiele ponad 2 godziny. Lądujemy późnym popołudniem na jedynym międzynarodowym lotnisku - ma ono kodową nazwę MLA, a nie skrót od Valetty - stolicy kraju. Busik zawozi nas do h0telu Preluna w mieście Sliema.
Zauważamy, że wszystkie taksówki mają rejestracje TAXI XXX, a autobusy - BUS XXX. Ale popularne są też przewozy prywatnymi oznakowanymi samochodami - zapewne tańsze, ale bez gwarancji korporacyjnej, coś za coś. Następnego dnia po śniadaniu poświęcamy się obowiązkom zawodowym. Język maltański jest bardzo dziwny, podobno ma arabskie korzenie. Ale dzięki dwustuletniej obecności Anglików praktycznie wszyscy władają tu mową Szekspira. W h0telowej windzie i na korytarzu, a także na ulicach zdarza się słyszeć i język polski, choć czasy dominacji Polski na tym obszarze mieszczą się chyba dopiero w dalekosiężnych planach. W recepcji napisy w trzech językach, w tym po polsku... To już daje do myślenia. Podobno Polacy jeżdżą tu (a przynajmniej do niedawna jeździli) nie tylko w celach turystycznych, ale i po to, by skorzystać z dobrodziejstw raju podatkowego.
Maltańczycy są bardzo dumni ze swojej tożsamości i historii. Na każdym kroku widać barwy narodowe, flagi, proporczyki. Kolejny dzień przeznaczamy na zwiedzanie wyspy - do Valetty udajemy się promem.
Po chwili kryjemy się w cieniu wąskich i stromych uliczek.
Kilka tysięcy lat temu ówcześni mieszkańcy wyspy budowali z ogromnych kamieni świątynie i obeliski. Pozostawili też figurki kobiet o bardzo wydatnych biodrach. Zniknęli z niewiadomych przyczyn, a po nich wyspę kontrolowali Fenicjanie, Kartagińczycy, Rzymianie, Arabowie i wiele innych kultur. Malta jest chrześcijańska od samego początku, gdyż osobiście nawrócił Maltańczyków św. Paweł. Maltańczycy korzystali w miarę swoich możliwości i potrzeb z osiągnięć każdej cywilizacji, z którą mieli styczność: obsługiwali statki handlowe, rozwijali też rzemiosło, sadzili winnice i gaje oliwne - choć glebę mają bardzo niewdzięczną. Malta była jakiś czas siedzibą zakonu rycerskiego Joannitów, a przez to zapleczem medycznym dla krucjat. Należy wspomnieć o dwóch najazdach, które Maltańczykom nie przypadły do gustu: w XVI wieku Saraceni i w XX wieku Niemcy i Włosi (czy może naziści?). Ci pierwsi dostali słusznego łupnia od rycerzy zakonnych. Drudzy nękali wyspę i znajdujące się na niej brytyjskie bazy morskie niezliczonymi bombardowaniami. Mieszkańcy zmuszeni byli kryć się w podziemnych katakumbach i przymierać głodem, większość zabytkowych budowli legła w ruinach - za swój hart i wsparcie dla Brytyjskiej Korony otrzymali zbiorowo medal od angielskiego króla. Przypomina się znowu zwrotka piosenki o Ołomuńcu, gdzie C.K. kombatant chwali się medalami... Eksponowane położenie Malty dawało jej mieszkańcom, jak widać, ogromne korzyści w czasach dobrobytu, ale nie oszczędzało ich w latach wojennej zawieruchy. Ostatni okres to uniezależnienie od Wielkiej Brytanii, rozwój gospodarczy lokujący to państewko w czołówce światowej, oczywiście w przeliczeniu na mieszkańca, i wstąpienie do UE. Tę historię poznajemy oglądając kilkudziesięciominutowy film "Doświadczenie Malty" - polski dźwięk na kanale 16, węgierski na 14.
Po teoretycznym wstępie zwiedzamy parę historycznych budowli, w większości odbudowanych, w tym szpital rycerzy maltańskich z salą o długości 155 metrów, wyprzedzający swoje czasy rozwiązaniami organizacyjnymi oraz dbałością o higienę i wygodę szlachetnie urodzonych pacjentów.
Odwiedzamy też konkatedrę świętego Jana w Valletcie - jesteśmy pod szczególnym wrażeniem kunsztu rzeźbiarzy, którzy ozdobili posadzkę kościoła misternie wykonanymi płytami.
Zwiedzamy stary port i twierdzę chronione przez wąską zatokę.
W naszym odczuciu zieleni jest tu za mało. Podobno ładniej jest w tych miesiącach, kiedy u nas topnieje śnieg. Z przykrością spostrzegamy też leżące albo pływające śmieci - cóż, południowcy... Ten klomb jest sztucznie podlewany.
Rozkoszujemy się kuchnią śródziemnomorską i owocami morza - to znaczy wszyscy oprócz mnie, bo ja się morskich stworów boję. Ale kawałek ośmiornicy na gorąco zjadam - polecenie służbowe. Na surowo albo w skorupie chyba bym nie dał rady.
Popijamy piwem Cisk (jest wszędzie, nie zauważamy konkurencji), białym winem i niekiedy, bardzo rzadko, wodą. Kelner chyba więcej rozumie po polsku, niż daje poznać. Jeden z nas wyraża przypuszczenie, że piwo jest chrzczone wodą, bo wypijamy go wielkie ilości bez skutków ubocznych. Następnego dnia wraz z pustymi kuflami dostajemy oryginalnie zamknięte puszki - oczywiście Ciska.