14. Nad pięknym żelaznym Dunajem
Dunaj widziałem już wielokrotnie i w różnych krajach, ale zawsze powoduje u mnie pewnego rodzaju wzruszenie. Tak samo było i tym razem w Orșovej.
To ostatnie miasto w rumuńskim Banacie, dalej na wschód zaczyna się Oltenia. Lecz tam już nie pojedziemy, nasz wzrok kieruje się na południe ku Serbii.
Dunaj chyba spełnia życzenia, ponieważ gdy tylko go ujrzeliśmy to przestało padać, a zza chmur zaczęło nawet wychylać się słońce .
Droga wzdłuż rzeki jest widokowa - z jednej strony skarpa, z drugiej skały. W oddali widać potężną konstrukcję spiętrzającą wody.
To zapora Żelazne Wrota I (Porțile de Fier, Ђердап I, Đerdap I) - największa na Dunaju i jedna z największych w Europie hydroelektrowni. Wspólna konstrukcja Jugosławii i Rumunii z przełomu lat 60. i 70. Podniosła poziom rzeki o jakieś 30 metrów kosztem 400-500 milionów dolarów. Zatopiono 10 tysięcy hektarów ziemi na obu brzegach, ponad 20 tysięcy ludzi przesiedlono. Zmianie uległ miejscowy ekosystem. W zamian za to oba kraje zyskały tani prąd, a Dunaj stał się żeglowny dla ciężkich statków. Druga zapora - Żelazne Wrota II - pracuje osiemdziesiąt kilometrów dalej w kierunku morza.
Na mapie zaznaczono kilka promowych przejść granicznych, lecz nie wiem czy one jeszcze działają. Jedyne drogowe funkcjonuje na... zaporze. Zastanawiamy się ileż znowu stracimy podczas oczekiwania na odprawę a tu niespodzianka - całość zajęła może z 5 minut!
Rumuni tylko pobieżnie spojrzeli na dokumenty, Serb rzucił kuda, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałem nazwę najbliższego miasta. Celnik akurat zapalił sobie cygareta, więc w ogóle nie był zainteresowany zawartością wozu. Po dwóch latach znów jesteśmy w Serbii .
Na ichniejszym brzegu drogi trochę gorsze, ale ruch mniejszy. Wszystko mokre.
Przekraczając granicę cofnęliśmy zegarki, więc jesteśmy godzinę do przodu. Korzystam więc z okazji i zatrzymuję się obok pobliskich ruin rzymskiego castrum Diana. Wybudowane za Trajana w 101 n.e. przed podbiciem Daków.
Podchodzę bliżej brzegu i uwieczniam na zdjęciu zaporę - jest to obiekt strategiczny, więc obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć. Na rumuńskich wzgórzach pojawia się trochę słonecznych plam
Jej długość to 1200 metrów, a wysokość 60.
Z boku widać podtopione drzewa. Ciekawe jak długo są one pod wodą?
W czasie budowy hydroelektrowni zatopieniu uległo kilka wysp, m.in. Ada-Kaleh, leżąca między zaporą a Orșovą. Dawna enklawa turecka o której zapomniano w czasie kongresu pokojowego była zamieszkała przez muzułmanów. Nie będę tutaj opisywał całej historii, zainteresowani mogą poczytać o niej na Wikipedii, jednak najciekawsze jest to, że wyspę zrekonstruowano na... innej wyspie, leżącej w pobliżu! Odbudowano tam nawet twierdzę, jednak ludzie woleli już zamieszkać w innych miejscach.
Gdy wracam do ruin Diany widzę faceta w białej koszuli idącego w moim kierunku. Na piersi identyfikator. Już się obawiałem iż przyczepi się do fotografowania zapory, ale tylko poinformował iż jest już po 18-tej, więc powinienem opuścić teren, gdyż o tej godzinie go "zamykają". W cudzysłowu, gdyż nie ogranicza go żaden płot, ale pewno nie chcą aby ktoś się kręcił po zmroku w tej okolicy.
Mówię mu, że cieszę się iż mogłem tutaj pochodzić samemu, bo w Hunedoarze i Sami... Srami... Samri... - jak pisałem, nie umiem z pamięci wymówić tej przeklętej dackiej nazwy - bo w rumuńskich ruinach było pełno ludzi.
- Tutaj pół godziny temu przeszła ulewa z widocznością ograniczoną do kilku metrów, więc nikomu by się nie chciało łazić w takiej pogodzie - uśmiecha się strażnik.
Przed Kladovem (Кладово) staję jeszcze raz aby zrobić zdjęcie twierdzy Fetislam, do której wrócimy jutro.
Z kolei za Kladovem znajdują się ruiny rzymskiego mostu Trajana przerzuconego przez Dunaj. Widzę w centrum drogowskaz i... ląduję na osiedlu domków jednorodzinnych. Osiedlu koszmarnym, bo większość ulic była jednokierunkowa, szybko straciłem orientację i jeździłem jak głupi w kółko. Po wydostaniu się machnąłem ręką na most i pojechaliśmy dalej szukać kempingu - pogoda się poprawiła i można było rozstawić namiot.
Znaleźliśmy go w wiosce Brza Palanka (Брза Паланка). Swojski, wyłącznie z Serbami. Starsza dozorczyni wzięła nas początkowo za Niemców - to już kolejna nacja którą mieliśmy być . Policzyła nam za dużo za nocleg (wszystko przez to, że uparliśmy się płacić w dinarach), ale za to chętnie częstowała swojską rakiją . W pobliżu była też knajpa czynna do późna. Pytam się, czy dostaniemy coś do jedzenia.
- No drinks, no drinks - macha rękami kelner. I tak kilka razy. W końcu poprosiłem menu. Drinks oczywiście było, żarcie tanie i pyszne (zwłaszcza pleskavica w bułce), piwo zimne. W lokalu sami autochtoni. Jednak co Serbia to Serbia .
Metr od namiotu płynął Dunaj. A w oddali widać światełka rumuńskiego brzegu.
Dunaj widziałem już wielokrotnie i w różnych krajach, ale zawsze powoduje u mnie pewnego rodzaju wzruszenie. Tak samo było i tym razem w Orșovej.
To ostatnie miasto w rumuńskim Banacie, dalej na wschód zaczyna się Oltenia. Lecz tam już nie pojedziemy, nasz wzrok kieruje się na południe ku Serbii.
Dunaj chyba spełnia życzenia, ponieważ gdy tylko go ujrzeliśmy to przestało padać, a zza chmur zaczęło nawet wychylać się słońce .
Droga wzdłuż rzeki jest widokowa - z jednej strony skarpa, z drugiej skały. W oddali widać potężną konstrukcję spiętrzającą wody.
To zapora Żelazne Wrota I (Porțile de Fier, Ђердап I, Đerdap I) - największa na Dunaju i jedna z największych w Europie hydroelektrowni. Wspólna konstrukcja Jugosławii i Rumunii z przełomu lat 60. i 70. Podniosła poziom rzeki o jakieś 30 metrów kosztem 400-500 milionów dolarów. Zatopiono 10 tysięcy hektarów ziemi na obu brzegach, ponad 20 tysięcy ludzi przesiedlono. Zmianie uległ miejscowy ekosystem. W zamian za to oba kraje zyskały tani prąd, a Dunaj stał się żeglowny dla ciężkich statków. Druga zapora - Żelazne Wrota II - pracuje osiemdziesiąt kilometrów dalej w kierunku morza.
Na mapie zaznaczono kilka promowych przejść granicznych, lecz nie wiem czy one jeszcze działają. Jedyne drogowe funkcjonuje na... zaporze. Zastanawiamy się ileż znowu stracimy podczas oczekiwania na odprawę a tu niespodzianka - całość zajęła może z 5 minut!
Rumuni tylko pobieżnie spojrzeli na dokumenty, Serb rzucił kuda, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałem nazwę najbliższego miasta. Celnik akurat zapalił sobie cygareta, więc w ogóle nie był zainteresowany zawartością wozu. Po dwóch latach znów jesteśmy w Serbii .
Na ichniejszym brzegu drogi trochę gorsze, ale ruch mniejszy. Wszystko mokre.
Przekraczając granicę cofnęliśmy zegarki, więc jesteśmy godzinę do przodu. Korzystam więc z okazji i zatrzymuję się obok pobliskich ruin rzymskiego castrum Diana. Wybudowane za Trajana w 101 n.e. przed podbiciem Daków.
Podchodzę bliżej brzegu i uwieczniam na zdjęciu zaporę - jest to obiekt strategiczny, więc obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć. Na rumuńskich wzgórzach pojawia się trochę słonecznych plam
Jej długość to 1200 metrów, a wysokość 60.
Z boku widać podtopione drzewa. Ciekawe jak długo są one pod wodą?
W czasie budowy hydroelektrowni zatopieniu uległo kilka wysp, m.in. Ada-Kaleh, leżąca między zaporą a Orșovą. Dawna enklawa turecka o której zapomniano w czasie kongresu pokojowego była zamieszkała przez muzułmanów. Nie będę tutaj opisywał całej historii, zainteresowani mogą poczytać o niej na Wikipedii, jednak najciekawsze jest to, że wyspę zrekonstruowano na... innej wyspie, leżącej w pobliżu! Odbudowano tam nawet twierdzę, jednak ludzie woleli już zamieszkać w innych miejscach.
Gdy wracam do ruin Diany widzę faceta w białej koszuli idącego w moim kierunku. Na piersi identyfikator. Już się obawiałem iż przyczepi się do fotografowania zapory, ale tylko poinformował iż jest już po 18-tej, więc powinienem opuścić teren, gdyż o tej godzinie go "zamykają". W cudzysłowu, gdyż nie ogranicza go żaden płot, ale pewno nie chcą aby ktoś się kręcił po zmroku w tej okolicy.
Mówię mu, że cieszę się iż mogłem tutaj pochodzić samemu, bo w Hunedoarze i Sami... Srami... Samri... - jak pisałem, nie umiem z pamięci wymówić tej przeklętej dackiej nazwy - bo w rumuńskich ruinach było pełno ludzi.
- Tutaj pół godziny temu przeszła ulewa z widocznością ograniczoną do kilku metrów, więc nikomu by się nie chciało łazić w takiej pogodzie - uśmiecha się strażnik.
Przed Kladovem (Кладово) staję jeszcze raz aby zrobić zdjęcie twierdzy Fetislam, do której wrócimy jutro.
Z kolei za Kladovem znajdują się ruiny rzymskiego mostu Trajana przerzuconego przez Dunaj. Widzę w centrum drogowskaz i... ląduję na osiedlu domków jednorodzinnych. Osiedlu koszmarnym, bo większość ulic była jednokierunkowa, szybko straciłem orientację i jeździłem jak głupi w kółko. Po wydostaniu się machnąłem ręką na most i pojechaliśmy dalej szukać kempingu - pogoda się poprawiła i można było rozstawić namiot.
Znaleźliśmy go w wiosce Brza Palanka (Брза Паланка). Swojski, wyłącznie z Serbami. Starsza dozorczyni wzięła nas początkowo za Niemców - to już kolejna nacja którą mieliśmy być . Policzyła nam za dużo za nocleg (wszystko przez to, że uparliśmy się płacić w dinarach), ale za to chętnie częstowała swojską rakiją . W pobliżu była też knajpa czynna do późna. Pytam się, czy dostaniemy coś do jedzenia.
- No drinks, no drinks - macha rękami kelner. I tak kilka razy. W końcu poprosiłem menu. Drinks oczywiście było, żarcie tanie i pyszne (zwłaszcza pleskavica w bułce), piwo zimne. W lokalu sami autochtoni. Jednak co Serbia to Serbia .
Metr od namiotu płynął Dunaj. A w oddali widać światełka rumuńskiego brzegu.