15-09-2012, 22:02
<a href="http://klimaty.wegierskie.com/wp-content/uploads/2012/09/borpince.jpg"><img class="alignleft size-full wp-image-116" title="borpince" src="http://klimaty.wegierskie.com/wp-content/uploads/2012/09/borpince.jpg" alt="" width="400" height="391" /></a>Nie piję alkoholu.
- No, cóż biedny człowiek. Nie wie ile traci - powie ktoś, albo przynajmniej pomyśli .
- Jaki tam biedny, nie są mi potrzebne sztuczne wspomagacze nastroju. Jestem naturalny, cieszę się świadomie i dobrze mi z tym – odpowiem albo przynajmniej pomyślę. Zawsze tak odpowiadałem. Szczerze odpowiadałem. Słowo harcerza.
Ale coś mnie męczy, że to nie tak, że czegoś zazdroszczę tym którzy piją. Nie wszystkim. Nie zazdroszczę wujkom, szwagrom i pociotkom na polskim weselu w lokalu „Pod brzozami” (mój ulubiony cytat: „Noooo, z nami się nie napijesz!!!”). Nie zazdroszczę sąsiadom podjeżdżającym pod okoliczny sklepik z kontenerkami pustych butelek i wymieniających te puste na pełne z „Lechem”, „Tyskim’, czy modnym ostatnio „Kasztelanem”. Powiem od razu. Dla mnie w Polsce w ogóle może nie być alkoholu.
A na Węgrzech? A na Węgrzech są piwniczki. I to mnie męczy. Męczy z wielu powodów.
- Bo stojące tam beczki dają świadectwo naturalności powstającego tam wina. Bez sztucznych dodatków, które są zapewne dodawane do win stojących na sklepowych półkach, nie mówiąc już o przemysłowej proweniencji każdej butelki piwa.
- Bo te piwniczki same w sobie są prawdziwe, z wykutymi w skale półkami i stołami, z pleśnią na skalnych ścianach.
- Bo do piwniczki przychodzą ludzie, którzy chcą przy winie spędzić miło czas, a nie tylko się znieczulić. No chyba, że są to polscy turyści w Dolinie Pięknej Panny.
- Bo jest coś takiego w węgierskiej kulturze picia w przeciwieństwie do polskiej kultury (a może lepiej "kultury") picia, co nie odstręcza. Bardzo rzadko widziałem Węgrów pijanych, a chyba nigdy nie widziałem Węgra u którego po wypiciu budzi się agresja.
Widząc takie winne piwniczki, najczęściej u podnóża Gór Bukowych, bo w tamtym rejonie zazwyczaj mamy naszą „bazę”, zastanawiam się nad jedną sprawą. Co byłoby z tymi piwniczkami, gdyby znajdowały się one w Polsce. I myślę, że są tylko dwie ewentualności. Albo taka piwniczka byłaby zaopatrzona w dodatkowe kraty, sztaby, super-odporne kłódki, kto wie, być może także alarm i monitoring albo … już by jej nie było, bo ktoś by się włamał wynosząc pełne beczki lub przelewając ich zawartość do kanistrów.
Czy to zbyt pesymistyczna wizja? Nie sądzę, wiedząc co w Polsce pada łupem złodziei nie mam złudzeń, że wolno stojąca, czasem z dala od domów piwniczka wypełniona alkoholem, wcześniej lub później wpada w oko włamywaczom.
I dlatego tak wzdycham do węgierskich piwniczek, nawet wtedy gdy wszyscy inni piją wino, a ja smakuję i wdycham bukiet mojej ulubionej białej … Traubisody. Bo urok węgierskich piwniczek nie odnosi się tylko do zawartości kieliszka.
- No, cóż biedny człowiek. Nie wie ile traci - powie ktoś, albo przynajmniej pomyśli .
- Jaki tam biedny, nie są mi potrzebne sztuczne wspomagacze nastroju. Jestem naturalny, cieszę się świadomie i dobrze mi z tym – odpowiem albo przynajmniej pomyślę. Zawsze tak odpowiadałem. Szczerze odpowiadałem. Słowo harcerza.
Ale coś mnie męczy, że to nie tak, że czegoś zazdroszczę tym którzy piją. Nie wszystkim. Nie zazdroszczę wujkom, szwagrom i pociotkom na polskim weselu w lokalu „Pod brzozami” (mój ulubiony cytat: „Noooo, z nami się nie napijesz!!!”). Nie zazdroszczę sąsiadom podjeżdżającym pod okoliczny sklepik z kontenerkami pustych butelek i wymieniających te puste na pełne z „Lechem”, „Tyskim’, czy modnym ostatnio „Kasztelanem”. Powiem od razu. Dla mnie w Polsce w ogóle może nie być alkoholu.
A na Węgrzech? A na Węgrzech są piwniczki. I to mnie męczy. Męczy z wielu powodów.
- Bo stojące tam beczki dają świadectwo naturalności powstającego tam wina. Bez sztucznych dodatków, które są zapewne dodawane do win stojących na sklepowych półkach, nie mówiąc już o przemysłowej proweniencji każdej butelki piwa.
- Bo te piwniczki same w sobie są prawdziwe, z wykutymi w skale półkami i stołami, z pleśnią na skalnych ścianach.
- Bo do piwniczki przychodzą ludzie, którzy chcą przy winie spędzić miło czas, a nie tylko się znieczulić. No chyba, że są to polscy turyści w Dolinie Pięknej Panny.
- Bo jest coś takiego w węgierskiej kulturze picia w przeciwieństwie do polskiej kultury (a może lepiej "kultury") picia, co nie odstręcza. Bardzo rzadko widziałem Węgrów pijanych, a chyba nigdy nie widziałem Węgra u którego po wypiciu budzi się agresja.
Widząc takie winne piwniczki, najczęściej u podnóża Gór Bukowych, bo w tamtym rejonie zazwyczaj mamy naszą „bazę”, zastanawiam się nad jedną sprawą. Co byłoby z tymi piwniczkami, gdyby znajdowały się one w Polsce. I myślę, że są tylko dwie ewentualności. Albo taka piwniczka byłaby zaopatrzona w dodatkowe kraty, sztaby, super-odporne kłódki, kto wie, być może także alarm i monitoring albo … już by jej nie było, bo ktoś by się włamał wynosząc pełne beczki lub przelewając ich zawartość do kanistrów.
Czy to zbyt pesymistyczna wizja? Nie sądzę, wiedząc co w Polsce pada łupem złodziei nie mam złudzeń, że wolno stojąca, czasem z dala od domów piwniczka wypełniona alkoholem, wcześniej lub później wpada w oko włamywaczom.
I dlatego tak wzdycham do węgierskich piwniczek, nawet wtedy gdy wszyscy inni piją wino, a ja smakuję i wdycham bukiet mojej ulubionej białej … Traubisody. Bo urok węgierskich piwniczek nie odnosi się tylko do zawartości kieliszka.