Magyar Filmszemle - przegląd filmów węgierskich
#1
Dziś startuje 43. odsłona Magyar Filmszemle. Spośród prezentowanych filmów najbardziej chciałbym zobaczyć Isztambul w reżyserii Török Ferenc'a.


Interesująco zapowiada się także "zbiór filmowych nowel "Węgry 2011", którego poszczególne epizody wyreżyserowało 11 reżyserów z różnych pokoleń - m.in. wspomniany Török, Benedek Fliegauf (ur. 1974), autor świetnego "Dealera", a także starzy mistrzowie węgierskiej kinematografii Márta Mészáros i Miklós Jancsó. Tarr - producent filmu - zapowiada, że został on "zrodzony we współpracy wszystkich ludzi, którzy czują się odpowiedzialni za losy węgierskiego filmu, kochają ten kraj i naród" i że "powstał bez żadnego oficjalnego wsparcia".

Tegoroczna edycja przeglądu filmów będzie o tyle nietypowa, że nie będą wręczane żadne nagrody. Więcej w artykule Krzysztofa Vargi:

Cytat:Jutro początek Węgierskiego Przeglądu Filmowego w Budapeszcie. Największy festiwal węgierskiego kina tym razem bez nagród, w kontrze do rządzących Węgrami polityków.

Organizatorem festiwalu jest Stowarzyszenie Filmowców Węgierskich, na którego czele od grudnia zeszłego roku stoi Béla Tarr, węgierski reżyser międzynarodowej sławy, autor m.in. hipnotycznego, siedmiogodzinnego "Szatańskiego tanga" i "Harmonii Werckmeistera" (oba filmy według powieści Laszló Krasznahorkaia), a także wchodzącego niebawem na polskie ekrany "Turyńskiego konia" (Srebrny Niedźwiedź na ubiegłorocznym Berlinale). Po nakręceniu tego ostatniego - przygniatającej, symbolicznej wizji końca świata - zapowiedział, że to jego ostatni film. Obecnie poświęcił się działalności w stowarzyszeniu. 8 lutego w nowojorskim Lincoln Center rozpocznie się retrospektywa jego twórczości pt. "Béla Tarr - ostatni modernista". Czy początek jego pracy jako szefa niezależnej węgierskiej kinematografii okaże się tak wielkim sukcesem jak jego filmy?


Tarr został przewodniczącym istniejącego od pół wieku stowarzyszenia w sytuacji, gdy wiadomo było, że na węgierskie kino artystyczne nie będzie w najbliższym czasie żadnych pieniędzy. Po objęciu stanowiska zapowiedział jednak, że będzie "aktywnym, ofensywnym i konstruktywnym przewodniczącym", aby "wzmocnić samorządność i autonomię węgierskiego kina". To deklaracja nie tylko artystyczna, ale i polityczna. Podczas gdy obecny węgierski rząd dąży do centralizacji, także kulturalnej, stowarzyszenie ma działać w kontrze do oficjalnej sztuki państwowej. Powołanie Tarra i jego wypowiedzi są symboliczną deklaracją, że węgierscy filmowcy chcą nadal robić swoją sztukę mimo niesprzyjających okoliczności politycznych i finansowych.

Na festiwalu zobaczymy zaledwie osiem nowych węgierskich produkcji pełnometrażowych. Najbardziej interesująco zapowiada się film "Az ajtó" ("Drzwi") najsłynniejszego węgierskiego reżysera Istvana Szabó. To ekranizacja książki zmarłej w 2007 r. Magdy Szabó (zbieżność nazwisk przypadkowa). W filmie zobaczymy m.in. znaną brytyjską aktorkę Helen Mirren w roli gosposi młodej pisarki - osoby trudnej, ignorującej polecenia chlebodawczyni, nieotwierającej drzwi - które tutaj są symbolicznym murem pomiędzy kobietami. Mirren partneruje Niemka Martina Gedeck znana z filmu "Baader-Meinhof".

Interesująco zapowiada się też film scenarzysty i reżysera Ferenca Töröka (ur. 1971), znanego z pokoleniowych fabuł "Plac Moskwy" i "Sezon" o węgierskiej młodzieży w realiach nowego systemu politycznego i społecznego. Tym razem pokaże "Istambuł" o znanym profesorze, którego żona po wypadku ucieka ze szpitala i wyrusza do tytułowego miasta.

Ciekawe, jaki będzie zbiór filmowych nowel "Węgry 2011", którego poszczególne epizody wyreżyserowało 11 reżyserów z różnych pokoleń - m.in. wspomniany Török, Benedek Fliegauf (ur. 1974), autor świetnego "Dealera", a także starzy mistrzowie węgierskiej kinematografii Márta Mészáros i Miklós Jancsó. Tarr - producent filmu - zapowiada, że został on "zrodzony we współpracy wszystkich ludzi, którzy czują się odpowiedzialni za losy węgierskiego filmu, kochają ten kraj i naród" i że "powstał bez żadnego oficjalnego wsparcia". Sam tytuł intryguje, bo od czasu przejęcia władzy przez Fidesz w kwietniu 2010 r. Węgry stały się zdecydowanie bardziej "interesujące" dla świata. Czy "Węgry 2011" okażą się manifestem politycznym? Artystycznym? Ułożą się w spójny obraz kraju nad Dunajem po wielkiej zmianie?

Na Węgrzech nie istnieje obecnie osobne ministerstwo kultury, lecz Ministerstwo Zasobów Narodowych, które odpowiada za sport, edukację, politykę socjalną, zdrowie i właśnie kulturę. Na jego czele stoi sekretarz stanu (a nie minister) András Jávor, a odpowiedzialnym za kulturę jest pochodzący z Siedmiogrodu poeta Géza Szöcs. "Władze odpowiedzialne za kulturę nie posiadają żadnych funduszy na cele produkcyjne i wydarzenia branżowe i dlatego iluzją byłoby sądzić, że wesprą materialnie organizację Przeglądu Filmów Węgierskich" - mówił Szöcs.

Od stycznia ubiegłego roku na czele węgierskiej oficjalnej kinematografii stoi Andrew G. Vajna, urodzony w Budapeszcie hollywoodzki producent, odpowiedzialny m.in. filmy z cyklu "Rambo" i "Terminator", a także znany z polskich ekranów patetyczny "Wolność, miłość" w reżyserii Krisztiny Gody (2006) o węgierskich waterpolistach walczących z drużyną ZSRR na olimpiadzie w Melbourne i o powstaniu 1956 r. Vajna jest obecnie komisarzem rządowym do spraw filmu, jego zadaniem jest "wzmocnienie filmu węgierskiego, rozwój, państwowe wsparcie oraz koordynacja i tworzenie strategii rządowej". Ta strategia nie przewiduje jednak wsparcia dla Węgierskiego Przeglądu Filmowego.

Będzie to przegląd nietypowy także pod tym względem, że zabraknie tradycyjnego konkursu i nie zostaną wręczone żadne nagrody. Chodzi jedynie o pokazanie najnowszych filmów, o zaprezentowanie tej kinematografii, która akurat nie jest w zasięgu zainteresowania komisarza rządowego Vajny.

Magyar Filmszemle, bo tak brzmi oficjalna nazwa festiwalu, istnieje od 1965 r. Początkowo był organizowany w Peczu, a od 1983 r. w Budapeszcie, tradycyjnie w pierwszym tygodniu lutego, aby zdążyć przed Berlinale. Tegoroczna edycja potrwa do niedzieli.
Masz własną stronę internetową? Pomóż promować Forum Węgierskie!
Odpowiedz
#2
Gdzieś daleko, na Węgrzech


Cytat:Skromny, zorganizowany bez państwowego wsparcia Węgierski Przegląd Filmowy w Budapeszcie był demonstracją solidarności branży filmowej w obliczu politycznej i ekonomicznej opresji.

Już uroczystość otwarcia festiwalu w Uranii, przypominającym przepychem bizantyjską świątynię najbardziej reprezentacyjnym kinie stolicy, kontrastowała z miejscem i rangą imprezy. Odbyła się bez nagród, czerwonych dywanów, eleganckich sukien, a nawet bez garniturów i krawatów, za to w familiarnej atmosferze wzajemnego wspierania się filmowców. Prym wiódł Béla Tarr, wybitny węgierski reżyser światowej sławy, który od grudnia stoi na czele Stowarzyszenia Filmowców Węgierskich, a teraz został dyrektorem 43. festiwalu węgierskiej kinematografii odbywającego się tradycyjnie w pierwszym tygodniu lutego, tuż przed Berlinale.

Czekamy na filmy spektakularne i narodowe

Międzynarodowa konferencja prasowa na kilka godzin przed oficjalnym piątkowym otwarciem imprezy uświadomiła wszystkim, jakie akcenty będą tu dominować. Gośćmi Tarra w kawiarni kina Urania byli m.in. dyrektor festiwalu w Cannes Thierry Frémaux i Dieter Kosslick - szef Berlinale. Nie dotarł jedynie Alberto Barbera, dyrektor festiwalu w Wenecji, który miał wykupiony bilet na samolot Malevu - węgierskiego narodowego przewoźnika, który właśnie tego dnia rano zbankrutował. Barbera przysłał jedynie list z przeprosinami i wyrazami solidarności, kończąc go wzniośle: "Niech żyje węgierskie kino!". Dyrektorzy najważniejszych europejskich festiwali wspólnym głosem mówili - zastrzegając, że nie chcą się mieszać w węgierskie wewnętrzne sprawy - o tym, jak istotny dla demokracji jest film węgierski. Kosslick, znany z politycznego zaangażowania, wystąpił z płomiennym przemówieniem w obronie sztuki i kultury przed naciskami politycznymi i skutkami kryzysu ekonomicznego, akcentując, że tylko kultura jest czymś, co może zjednoczyć Europę. "Nie mam prawa krytykować węgierskiego rządu i polityki kulturalnej, ale mam prawo powiedzieć, że bardzo dziwne rzeczy dzieją się na Węgrzech" - mówił.

Dziś węgierskie kino nie dostaje już właściwie żadnych dotacji państwowych, a na czele oficjalnej kinematografii jako "komisarz państwowy" stoi od ponad roku Andrew Vajna, hollywoodzki producent węgierskiego pochodzenia, który ma na koncie wyprodukowanie m.in. serii "Rambo" i "Terminator". Jego zadaniem jest nadanie nowych kierunków węgierskiej kinematografii, czyli, jak się można domyślać, tworzenie filmów w formie bardziej spektakularnych, a w treści bardziej narodowych.

Węgierscy filmowcy protestują przeciw nowym zasadom rozdziału pieniędzy (których właściwie i tak nie ma). Instytucją powołaną w tym roku jest Narodowy Węgierski Fundusz Filmowy, który prócz finansowania kinematografii wprowadza także przysługującą mu nową zasadę "ostatecznego montażu". Oznacza ona właściwie ubezwłasnowolnienie reżysera i wprowadza rodzaj cenzury. Według planów funduszu na wsparcie może liczyć rocznie od ośmiu do 12 węgierskich filmów, co oznacza, że większość reżyserów - szczególnie młodych i debiutantów - nie znajdzie zatrudnienia.

Ludzie biedują, Orbán przemawia

Festiwal otworzyły "Węgry 2011" - zbiór nowel nakręconych przez 11 węgierskich reżyserów, w tym młodych zdolnych, jak: Ferenc Török, Benedek Fliegauf, Ágnes Kocsis, oraz zasłużonych mistrzów - Mártę Mészáros i Miklósa Jancsó. Film okazał się bardzo nierównym zbiorem osobnych historii, z których jednak stworzyć można wizję dzisiejszych Węgier.

Węgry A.D. 2011 to kraj brzydoty, biedy, bezdomności, opresji, bardzo daleki od folderów turystycznych i propagandy państwowej, a także wizji polskiej prawicy zapatrzonej w obecny rząd Viktora Orbána i zachwyconej Węgrami jako modelowym krajem wolności i demokracji. Węgierscy reżyserzy kręcą historie na brudnych ulicach, w rozpadających się kamienicach i upadłych wioskach. Jeśli w jednej z nowel pojawiają się sztafaże turystycznego, wielkoświatowego Budapesztu, to tylko po to, żeby zderzyć je z obrazami biednej, zapyziałej cygańskiej wsi na zapomnianej prowincji.

90-letni Jancsó swoją etiudę nakręcił wśród opuszczonych fabryk i zrujnowanych domów, gdzieś w VIII dzielnicy, w najbardziej zaniedbanej części Budapesztu. Młoda dziewczyna wykonująca artystyczno-erotyczny taniec w tej zdegenerowanej przestrzeni stanowi jakby kwintesencję tutejszej rzeczywistości - piękno wymieszane z brzydotą i degeneracją. Jakby węgierscy twórcy chcieli powiedzieć: wydaje wam się, że Węgry to zamek w Budzie i gorące źródła, a tymczasem prawdę zobaczycie na przedmieściach i na biednej prowincji, o której istnieniu nawet nie macie pojęcia.

Spośród 11 nowel za uwagę zasługiwały szczególnie historie opowiedziane przez młodych - Ferenca Töröka i Ágnes Kocsis. Kocsis zrobiła wzruszającą etiudę o bezdomnej kobiecie, która przygarnia błąkającego się psa. Dzieli się z nim jedzeniem, bawi się, wreszcie ma kogoś bliskiego, ale nie chcą jej wpuścić z psem do noclegowni, więc śpi z nim w parku, gdzie zostaje aresztowana na mocy prawa zabraniającego nocowania w miejscach publicznych. Ponieważ nie jest w stanie zapłacić kary, zostaje zamknięta w areszcie, a jej psa zabiera hycel. Prosta historia pokazująca bezduszność aparatu władzy wobec wykluczonych, bynajmniej nie wydumana - wystarczy rozejrzeć się po Budapeszcie, by zobaczyć, jak wielu jest tu ludzi ubogich i bezdomnych.

Török zabawił się legendą swojego słynnego filmu "Plac Moskwy" z 2001 r. Pokazywał w nim losy młodych ludzi wkraczających w dorosłe życie na progu zmiany systemu politycznego. Od zeszłego roku ten duży - i dość brzydki - plac nosi już imię Kálmána Szélla, XIX-wiecznego polityka i ekonomisty. W etiudzie Töröka pokazuje, jak na placu, prócz nazwy, nie zmieniło się nic - nadal króluje tu brzydota, bylejakość, zapełniają go drobni handlarze rozkładający towar na ziemi, uliczni muzykanci, biedacy, a to wszystko ilustrowane jest zapisem przemowy Viktora Orbána, która brzmi nie tylko jak propaganda sukcesu, ale jak mowa jakiegoś genseka, co razem daje jednocześnie efekt groteskowy, ale i w pewien sposób przerażający.

Kolaboracja jako ćwiczenie stylistyczne

Obrazem Węgier zajął się też w pełnometrażowym dokumencie Ádám Csillag. "Węgierski upadek 2011" jest dość chaotyczną kroniką tego, co się działo z węgierskim społeczeństwem w minionym roku. Pokazuje chronologicznie wszystkie większe konflikty, zaczyna od demonstracji studenckiej w obronie wolności słowa po wprowadzeniu przez rząd Orbána nowej ustawy medialnej, kończy demonstracjami w obronie krytycznej wobec rządu stacji Klubrádio, która straciła koncesję. Możemy też zobaczyć, co się działo w Gyöngyöspata wiosną ubiegłego roku, kiedy paramilitarne bojówki faszystowskie urządziły nalot na tę zamieszkaną głównie przez mniejszość cygańską miejscowość. Dość groteskowe przemarsze bojówkarzy w mundurach mrożą jednak krew w żyłach, pokazując, że faszystowskie zagrożenie na Węgrzech to nie jest medialna histeria. Z filmu Csillaga wyłania się obraz Węgier jako kraju miotanego ogromnymi konfliktami społecznymi, które już przecież raz, w 2006 roku, doprowadziły do potężnych zamieszek ulicznych. Czy teraz narastający konflikt także znajdzie ujście w ulicznej przemocy? To jest pytanie, z którym wychodzi się z tego filmu.

Fabularny debiut młodej reżyserki Sáry Cserhalmi "Moi drodzy zdradzeni przyjaciele" przynosi za to głos w kwestii lustracji. Cserhalmi jest córką znanego aktora Györgya Cserhalmiego, nic dziwnego więc, że w głównej roli obsadziła ojca. Ten gra literata, który decyduje się przeczytać swoją teczkę w tutejszym odpowiedniku IPN-u. Z lektury dowiaduje się, że donosicielem był jego przyjaciel, świetny pisarz Janós Pásztor. Dzwoni do niego, usiłuje się z nim spotkać i porozmawiać, a kiedy ten nie podejmuje kontaktu - śledzi go i widzi, że dawny donosiciel uczęszcza do przychodni onkologicznej: jest na progu śmierci. Przed śmiercią dawny agent udziela wywiadu telewizji, w którym przyznaje, że lubił pisać donosy, bo jest pisarzem - kolaborację traktował głównie jako ćwiczenie stylistyczne. Jednocześnie oświadcza, że po ujawnieniu się jest wreszcie wolny, a jego dawni koledzy, na których donosił, są teraz zniewoleni. To prawda - ujawnienie mimo nienawiści i ostracyzmu, jakie spadają na agenta, oznacza wyzwolenie z wieloletniego mentalnego więzienia. W pewnym sensie główny bohater stanie się teraz jeszcze bardziej ofiarą donosiciela niż kiedyś, gdyż agent - nawet po samobójczej śmierci - zapanuje nad jego życiem.

Ten film nie jest ani głosem za lustracją, ani przeciw lustracji, pokazuje raczej tę sytuację jako problem egzystencjalny, a nie polityczny. Bez naciąganej symboliki ostatnich scen, którą Cserhalmi jakby wcisnęła tam na siłę (pijany literat budzi się przy grobie donosiciela), byłby to świetny film o jednym z najważniejszych problemów ostatnich lat - nie tylko na Węgrzech.

Świetny Szabó z domieszką kiczu

Nie znaczy to oczywiście, że kontekst polityczny był na festiwalu wiodący. Ferenc Török w swojej nowej fabule "Stambuł" produkcji węgiersko-turecko-irlandzko-duńskiej, pokazał historię kobiety, która po tym, jak mąż zostawił ją dla studentki, przechodzi załamanie nerwowe i ląduje w szpitalu psychiatrycznym, skąd ucieka i wiedziona impulsem wyrusza do Stambułu. Tam znajduje pokój w obskurnym hotelu, wchodzi w półromansową relację z tureckim budowlańcem, nie chce znać swego męża, a nawet dzieci, ucieka przed synem, który odnalazł ją nad Bosforem i chce ściągnąć do domu. Jej życie od lat było kłamstwem, teraz ma okazję zażyć czegoś na kształt wolności. Wolałem jednak, gdy Török portretował węgierskich nastolatków w "Placu Moskwy" i "Sezonie"; ta turecka opowieść (nazwisko Török znaczy zresztą Turek) ma oczywiście wymiar uniwersalny, ale nieco trąci banałem.

Na festiwalu premierę miał najnowszy film Istvána Szabó, najbardziej utytułowanego węgierskiego reżysera, laureata Oscara za "Mefista". Szabó pokazał adaptację książki Márty Szabó (zbieżność nazwisk przypadkowa) "Drzwi" z fantastyczną Helen Mirren w roli starej, kostycznej i nieprzyjemnej gosposi Emerenc. Z czasem odkrywamy kolejne tajemnice jej życia i ta budząca początkowo niechęć postać staje się coraz bardziej ludzka. W dzieciństwie straciła rodzeństwo zabite na jej oczach przez piorun, rozumiemy więc, dlaczego na dźwięk burzy wpada w panikę. Jej matka, widząc swoje zwęglone dzieci, rzuca się do studni. Emerenc miała jako dziewczynka ulubioną jałówkę, której dała na imię Viola, a którą na jej oczach ubito. Jałówka próbująca uciekać z transportu do rzeźni do małej Emerenc to jedna z najbardziej wzruszających scen w kinie, jakie ostatnio widziałem.

Emerenc jako młoda, ale już dorosła kobieta uratowała żydowską dziewczynkę w czasie wojny ("Drzwi" rozgrywają się latach 60.). Ostatnia scena, gdy Eva Grossman przyjeżdża po latach do Budapesztu i wraz z pisarką Magdą, u której Emerenc pracowała oraz której zatruwała życie, idą na cmentarz odwiedzić grób gosposi, jest nachalnie symboliczna. Kiedy Eva mówi nad grobem Emerenc: "Wybacz mi!", wicher nagle ustaje, a niebo się rozjaśnia. Szabó poszedł o jedną scenę za daleko.

Polski akcent. Nadęty

Polskim akcentem był zamykający festiwal pokaz "Aglai" Krisztiny Déak, filmu współprodukowanego przez polski Opus Film, z muzyką Zbigniewa Preisnera i współfinansowanego przez PISF. To dość egzaltowana i bezlitośnie rozciągnięta na pełne dwie godziny opowieść o dziewczynie urodzonej w związku klauna z akrobatką i wychowanej w rumuńskim cyrku, która później ucieka z rodzicami na Zachód, by po latach, już po zabiciu Ceausescu, znów znaleźć się w Rumunii. Pytanie, dlaczego PISF dołożył się do tej rozdętej i nadętej produkcji, pozostaje tajemnicą.

Za: wyborcza.pl
Masz własną stronę internetową? Pomóż promować Forum Węgierskie!
Odpowiedz
#3
Hej, chciałam się dowiedzieć (jeśli ktoś może odpowiedzieć na to pytanie), czy może jest jakaś szansa, żeby obejrzeć A torinói ló w Polsce? Najlepiej w Instytycie Węgierskim w Wawie? Słyszałam same dobre recenzje o tym filmie, trailer jest niesamowity, wydaje się, że film ma potencjał, troche szkoda go zmarnować na oglądając na laptopie
Odpowiedz
#4
Oglądałem kiedyś w TVP Polonia (w cyklu 'Kino naszych sąsiadów') komedię węgierską "Koniec, czyli przebrała się miarka". Nie wiecie, czy jest gdzieś dostępna na dvd z polskim lektorem lub przynajmniej napisami, no niechby i angielskimi?

Odpowiedz
#5
(24-04-2012, 15:38)etelka napisał(a): Hej, chciałam się dowiedzieć (jeśli ktoś może odpowiedzieć na to pytanie), czy może jest jakaś szansa, żeby obejrzeć A torinói ló w Polsce? (...)
Film będzie wyświetlanych w ramach X Węgierskiej Wiosny Filmowej Jesienią.
Więcej informacji znajdziesz na forum.
http://forum.wegierskie.com/Wydarzenia-i...85#pid4585
Odpowiedz
#6
super, dziękuję za info!
Odpowiedz


Podobne wątki&hellip
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Czy są napisy do mondák a magyar történelemből? Nieznany 2 2,836 19-03-2016, 20:02
Ostatni post: Nieznany
  Magyar nóták, cigány nóták Ribizli 5 5,338 22-06-2013, 10:25
Ostatni post: Kamjon



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości