Hiszpania - Katalonia
#1
Znajoma studentka podjęła praktykę z Erazmusa w Walencji. Załatwiła nam wszystkie formalności na swoim terenie - nocIegi na prywatnych kw@terach, bilety autobusowe, podpowiedziała też tanie połączenie lotnicze. Do Alicante, bo Walencja i Barcelona są w wakacje oblężone - trzeba było planować rok wcześniej. Z Krakowa - bo Jasionka do Hiszpanii ostatnio nie odprawia. W sierpniowe popołudnie wyruszamy koleją żelazną do Balic.

[Obrazek: 654abca8377af849.jpg]

Mam dość oryginalną walizkę na netbooka - z napisem BOSCH - i na lotnisku oficer SG pyta, czy zamierzam wziąć do samolotu wiertarkę. Domyślałem się, że ostrych wierteł nie wolno - okazuje się, że wiertarek też, jak najbardziej serio. Więc ja przechodzę do kontry i pytam oficera, czy jest zakaz na drukarki 3D. Nie ma! Taką drukarką można sobie na pokładzie samolotu wydrukować nóż, siekierę czy nawet plastikowy pistolet! Choć z nabojem byłby problem - prochu chyba nie da się wydrukować z typowego knota do drukarek, a knot trotylowy mógłby zostać wykryty na kontroli. Ograniczeniem mogłaby też być pojemność akumulatora maszynki, bo na akumulatory w bagażu są limity. I wyobrażam sobie brodatych terrorystów podających jeden drugiemu przez rzędy foteli powerbanki i baterie wyjęte ze smartfonów, aby dodrukować trzonek maczety... Uwagę służb wzbudza też nasz zafoliowany twarożek - został przebadany pod kątem zawartości substancji psychoaktywnych. Po odwiedzinach w sklepie wolnocłowym wznosimy się w powietrze, by tuż przed północą wyjść na rozgrzaną płytę lotniska Alicante.

[Obrazek: a06e436f45f6f5ca.jpg]

Do miasta musimy się dostać taksówką, gdyż ostatni kurs autobusowy jest równo z dobranocką dla kur. Do tego zwiesiła mi się komórka, a taki incydent doprowadza mnie do gorączki, na kolację jest ostra pizza, więc o mało nie wykipiałem. W końcu rano udało się odzyskać kontakt ze światem.

nasz pokój:

[Obrazek: 038e1123ab9f3666.jpg]

widok z okna:

[Obrazek: 7a2bffed60239b20.jpg]

Po d0mowym śniadaniu wyruszamy na podbój Alicante. Naszą uwagę zwraca twierdza na wysokiej górze - postanawiamy się tam wspiąć, ale przypadkiem trafiamy na windę, która zawozi nas na sam szczyt.

[Obrazek: 2e3879544f39e05e.jpg]

Zamek jest w znacznej części rekonstrukcją - z plansz i wyświetlanego na ekspozycji filmu dowiadujemy się, że wieki temu został wysadzony w powietrze podczas oblężenia.

[Obrazek: 195391d97170cb2f.jpg]

Podziwiamy widoki na miasto i morze.

[Obrazek: b7d31ccf68da2f2b.jpg]

[Obrazek: bd221b97a0872f17.jpg]

Jednocześnie studentka przekazuje nam swoje spostrzeżenia. Alicante jest o wiele czystszym i sympatyczniejszym miastem od Walencji. Hiszpanie żyją sobie na luzie, nie przemęczają się i celebrują sjestę. W mieście, przy drogach i na lotnisku nie widać żadnych reklam ani billboardów. A studentka kształci się na kierunku marketingowo-produktowo-brandingowym (mam nadzieję, że nie napisałem jakiejś herezji). Przypomina mi się dowcip o dwóch przedstawicielach handlowych branży obuwniczej. Gdy znaleźli się w Afryce, jeden natychmiast stwierdził, że tu nic nie zarobi, bo ludzie chodzą boso, drugi uznał, że wszyscy Afrykanie to jego potencjalni klienci.
Schodzimy ze wzgórza pieszo i udajemy się na plażę.

[Obrazek: 905e3b1a08fd3ab8.jpg]

Sto metrów drobnego piaseczku i ciepłe morze. Kąpiel i opalanie pod opieką ratownika, a wieczorem autobus zawozi nas do Walencji.
Odpowiedz
#2
Star 
W Walencji mamy wynajęty śmieszny pokój z wanną przy łóżku.

[Obrazek: 10837ef746338d16.jpg]

W niedzielę rano idziemy parę kroków do katedry słynnej z relikwii Świętego Graala - Tego Kielicha, którego szukał Indiana Jones.

[Obrazek: 34d6628ddb55a6d3.jpg]

Szkoda, że nie wziąłem aparatu - nie udało się wrócić do katedry w ciągu tej krótkiej wycieczki. Przed południem udajemy się na lotnisko w Walencji, aby pożyczyć samochód. W planach na poniedziałek mamy wyjazd do Barcelony, a niedzielę przeznaczamy na oswojenie się z autkiem i wycieczkę nad górską rzekę, która jest znanym w okolicy miejscem rekreacji.

[Obrazek: db489326d7dfb2f8.jpg]

Prowadzi nas stary GPS, który na tę okazję dostał nową mapę Hiszpanii. Nadeszła pora lunchu i chcielibyśmy coś zjeść - niestety w pizzerii wszystkie stoliki są zarezerwowane na godziny popołudniowe. Choć aktualnie prawie wszystkie są puste - nie zostaniemy obsłużeni. Z zemsty planujemy rezerwację całego lokalu na kolejny wieczór, po czym oczywiście nie przyszlibyśmy i leniuchy miałyby cały dzień bez centa zarobku. Na szczęście w sąsiednim h0
telu tuż po zakończeniu sjesty zostaliśmy nakarmieni i możemy ruszyć nad wodę.

[Obrazek: 0d38d2b49f68f272.jpg]

Hiszpanie nie grillują, ale przy każdym kocu stoi lodówka turystyczna.

[Obrazek: d71c7730cca89abf.jpg]

Górski krajobraz robi wrażenie, oglądamy jeszcze zaporę na rzece i wracamy do Walencji. Zwiedzamy port i plażę - też szeroka, strzeżona i bezpłatna, a na noc stawiamy auto pod naszą kamienicą. Przy miejscu parkingowym jest jakaś tabliczka, ale jesteśmy pewni, że w Walencji nie znajdzie się żaden służbista zdecydowany egzekwować jej treść pomiędzy dziesiątą wieczór w niedzielę a szóstą rano. O tej godzinie wyruszamy do Barcelony - po drodze stwierdzamy, że hiszpańskie autostrady są nieprzyzwoicie drogie. Na dodatek automaty nie przyjmują zagranicznych kart (nie tylko polskich). Parę minut po dziesiątej jesteśmy na miejscu. Dojechalibyśmy punktualnie, ale ktoś nieopatrznie dotknął ekranu i przesunął cel podróży o kilkaset metrów. Spotykamy się z moim znajomym, którego na przełomie tysiącleci poznałem w okolicznościach związanych z pracą. Osiem lat temu towarzyszyłem mu, gdy zwiedzał Kraków, nareszcie doczekał się rewizyty. Przydały się flaszeczki polskich trunków ze sklepu na lotnisku - nie ma innej możliwości zaopatrzenia, jeśli mamy tylko bagaż kabinowy (chyba, że ktoś potrafi wydrukować alkohol drukarką 3D). Cały dzień zwiedzamy Barcelonę - z przerwą na lunch.

[Obrazek: 5fecba5349c23ff8.jpg]

[Obrazek: 7eb889c704c61377.jpg]

[Obrazek: 5bc02337e3eca0d9.jpg]

Kolega jest zagorzałym katalońskim patriotą i zwolennikiem separacji. Brexit dał Katalończykom nadzieję na bliskie zwycięstwo. Choć Alicante i Walencja są dwujęzyczne tak samo, jak Barcelona, to jednak sąsiednie prowincje posługujące się dialektami języka katalońskiego nie popierają dążeń niepodległościowych Barcelony. A trzeba wiedzieć, że jest ona potężnym ośrodkiem przemysłowym o kluczowym znaczeniu dla gospodarki całego kraju.
Zwiedzamy katedrę, gdzie przy wejściu strażnicy dbają, aby goście mieli przyzwoite stroje. Odpowiednie chusty są przypadkiem do nabycia na pobliskim straganie.

[Obrazek: 8235774351664e5f.jpg]

[Obrazek: 102e961c3799025f.jpg]
Odpowiedz
#3
[Obrazek: 97551e69905ca64c.jpg]

[Obrazek: 27e1628ba4129f68.jpg]

[Obrazek: 793ecebf8ff56d8f.jpg]

[Obrazek: 6e5679caa0f548f0.jpg]

[Obrazek: 5c06bdcc9437e021.jpg]

Spacerujemy najsłynniejszą aleją miasta - Rambla, zachodzimy na Plac Królewski i podziwiamy secesyjne kamienice. Posilamy się w stylowej restauracji. Są tradycyjne przekąski tapas, a na deser crema catalana, czyli coś jakby budyń.
Idziemy pod pałac królewski, zahaczamy o sklep z pamiątkami FC Barcelona, by na koniec zobaczyć wizytówkę miasta - budowany od stu lat kościół Sagrada Familia (Świętej Rodziny).

[Obrazek: 84f73dc72014f382.jpg]

[Obrazek: bb8369530c0e4c29.jpg]

Ograniczamy się do oględzin zewnętrznych, ponieważ wstęp jest słono płatny, a do tego trzeba odstać w parugodzinnej kolejce. W końcu żegnamy się i ruszamy do Walencji wybierając tym razem trasy bezpłatne. Jedziemy drogami szybkiego ruchu i autostradami faktycznie darmowymi, bez presji czasu, w końcu okazuje się, że podróż trwała niewiele dłużej. Wieczorem wychodzi na jaw, że technika spłatała kolejnego figla - rano w Barcelonie aparat fotograficzny zgłosił błąd karty, co się nieraz zdarzało i wcześniej. Ponownie włączony zarejestrował prawidłowo wszystkie kolejne zdjęcia, ale z wcześniejszych została kaszanka. Na szczęście co wieczór zgrywałem na laptopa (marki BOSCH) zdjęcia zrobione tego dnia i przepadły tylko poranne fotki z autostrady. Raz jeszcze człowiek przechytrzył żelastwo. Dzięki temu oglądacie powyższe ilustracje.
We wtorek rano trzeba oddać samochód - jako cel wyznaczamy lotnisko, a będąc w pobliżu wybieramy kolejny punkt (POI) - najbliższą wypożyczalnię samochodów. Tak znaleźliśmy się kilkadziesiąt metrów od budki, w której odbieraliśmy kluczyki. A trzeba było zrobić inaczej - zaznaczyć sobie dwa dni wcześniej kropkę na mapie GPS w chwili, gdy opuszczaliśmy podziemny garaż. O tym zapomnieliśmy, zachłystując się ulgą po zakończeniu formalności i spodziewaną przyjemnością z jazdy.
Do centrum wracamy już metrem. Plażujemy do wieczora, a potem jemy kolację w jednej z wielu restauracji przy promenadzie.

[Obrazek: 721c80480b387ac4.jpg]

Wracamy wąskimi uliczkami starej dzielnicy rybackiej.

[Obrazek: f30201274ed02d4c.jpg]

Na drugi dzień rano wyruszamy autokarem do Alicante, skąd w południe mamy wylot. Nie zjedzony serek znów wywołał poruszenie służb antynarkotykowych.

[Obrazek: e3d5ef435b7b1f63.jpg]

W lotniskowym barku w Balicach zjadamy żurek i koleją wracamy do d0mu.
Zaś serek doczekał się konsumpcji kolejnego dnia i niestety nie wywołał spodziewanych efektów ubocznych.
Odpowiedz
#4
(09-09-2016, 13:48)eplus napisał(a): . Nadeszła pora lunchu i chcielibyśmy coś zjeść - niestety w pizzerii wszystkie stoliki są zarezerwowane na godziny popołudniowe. Choć aktualnie prawie wszystkie są puste - nie zostaniemy obsłużeni.
W Słowenii nad Jez. Bled poszliśmy wieczorem do knajpy na piwo. Pan kelner uprzejmie poinformował nas, że piwa nie poda, on na piwie nie ma dużego utargu, spodziewa się wieczorowych gości którzy coś zjedzą droższego i przy tym wypiją więcej niż my. Wolnych miejsc w restauracji było dużo, poprosiliśmy o adres baru z piwem a w odpowiedzi usłyszeliśmy, że musimy wykazać się pomysłowością i poszukać sami. W końcu znaleźliśmy bar. Zastaliśmy tłum ludzi, jak u nas w stanie wojennym. Wypiliśmy po kilka piw i wróciliśmy na nocleg. Po drodze zahaczyliśmy o jakąś pustą knajpę gdzie oczywiście mogliśmy się napić piwa. Było po północy.
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości