09-06-2013, 21:43
A propos niewęgierskiej kuchni: kiedy byłam na stypendium w Budapeszcie zdarzyło mi się parę razy żywić w chińskich knajpach. Szczególnie upodobaliśmy sobie jedną restauracyjkę nieopodal Móricz Zsigmond körtér, konkretnie przy Karinthy Frigyes út, kawałeczek za skrzyżowaniem z Budafoki út idąc od strony Móricza.
Czym się różni węgierski chińczyk od polskiego? Otóż po pierwsze u nas większość tak zwanych "chińczyków" to knajpki prowadzone przez Wietnamczyków, a na Węgrzech są to prawdziwi Chińczycy. Knajpki mimo niewysokich cen (bodaj ok. 800 ft za dużą porcję, 600 za małą, która mnie na obiad wystarczała) są całkiem ładnie i schludnie urządzone (przeciętny warszawski chińczyk to z wystroju jakiś wymiks późnego PRL-u i ozdób rodem ze ś.p. Stadionu X-lecia). Dania główne wystawione są w oszklonej ladzie i podpisane, więc można sobie wybrać to, co nam z wyglądu i nazwy odpowiada, u nas zwykle trzeba wybrać w ciemno z listy dań. Do dań najczęściej podaje się tojásos rizs czyli ryż z jajkiem - w ryżu są jeszcze kawałki gotowanego groszku, marchewki, chyba czasem kukurydzy i rzeczonego jajka (uprzednio rozbełtanego i ściętego). O ile pamiętam z węgierskich stołówek, jest to węgierski sposób radzenia sobie z ryżem, co sprytni przybysze z Dalekiego Wschodu podchwycili i zaadaptowali do swoich potraw. Jedyne, czego nie lubię to fakt, że w odróżnieniu od Polski, na Węgrzech surówka nie jest jednym ze składników takiego zestawu obiadowego, choć zwykle można ją sobie osobno dokupić.
No i kupowanie jedzenia u chińczyka ma jeden niezapomniany aspekt - dogadywanie się z Chińczykami po węgiersku. Niektórzy z nich mówią bardzo dobrze, ale czasami są jaja, bo ciężko jest ich zrozumieć
Czym się różni węgierski chińczyk od polskiego? Otóż po pierwsze u nas większość tak zwanych "chińczyków" to knajpki prowadzone przez Wietnamczyków, a na Węgrzech są to prawdziwi Chińczycy. Knajpki mimo niewysokich cen (bodaj ok. 800 ft za dużą porcję, 600 za małą, która mnie na obiad wystarczała) są całkiem ładnie i schludnie urządzone (przeciętny warszawski chińczyk to z wystroju jakiś wymiks późnego PRL-u i ozdób rodem ze ś.p. Stadionu X-lecia). Dania główne wystawione są w oszklonej ladzie i podpisane, więc można sobie wybrać to, co nam z wyglądu i nazwy odpowiada, u nas zwykle trzeba wybrać w ciemno z listy dań. Do dań najczęściej podaje się tojásos rizs czyli ryż z jajkiem - w ryżu są jeszcze kawałki gotowanego groszku, marchewki, chyba czasem kukurydzy i rzeczonego jajka (uprzednio rozbełtanego i ściętego). O ile pamiętam z węgierskich stołówek, jest to węgierski sposób radzenia sobie z ryżem, co sprytni przybysze z Dalekiego Wschodu podchwycili i zaadaptowali do swoich potraw. Jedyne, czego nie lubię to fakt, że w odróżnieniu od Polski, na Węgrzech surówka nie jest jednym ze składników takiego zestawu obiadowego, choć zwykle można ją sobie osobno dokupić.
No i kupowanie jedzenia u chińczyka ma jeden niezapomniany aspekt - dogadywanie się z Chińczykami po węgiersku. Niektórzy z nich mówią bardzo dobrze, ale czasami są jaja, bo ciężko jest ich zrozumieć