21-06-2013, 10:07
Po 5 latach służby wojskowej syn Seklera wraca do domu. Nikt nie czeka na niego na dworcu. Pieszką postanawia na skróty dojść do swojej wioski. Na szczęście zatrzymuje się wóz drabiniasty, to stary János sąsiad... co za szczęście pomyślał młodzieniec. Jadą i kurzą, gawędzą, przepijając dymek winkiem z bukłaka. Tak było pod górkę. "Z góry będzie szybciej"...zagderał stary i popędził konie, te raźniej ruszyły bo do domu już blisko. Ale tu zakręt... "papa, zwolnij, za szybko"... "oj synku, tyle lat tędy jeżdżę, znam drogę wszystko pod kontrolą". Wóz na zakręcie lekko się zakołysał, stary pociągnął łyka i podał bukłak młodemu. Jadą dalej, i kolejny zakręt, nieco ostrzejszy. Wóz jakby płynął, tylko kurz pozostawał w tyle. "Ojciec zwolnijcie, jeszcze się jakieś nieszczęście zdarzy"... ze strachem powiedział młodzian i obiema rękami chwycił krewędzi siedzenia. "Oj synku, tyle lat jeżdżę i wiem co robię". Zakręt wzięli na dwóch kołach, tylko stary Sekler wąsa podkręcił i cmoknął na konie. "Już blisko"... wymamrotał. Konie jakby przyspieszyły, a i młodzian zadowolony, bo wkrótce wieś rodzinną zobaczy. Jeszcze tylko jeden zakręt i ... "nie ma co się martwić, stary daje sobie radę, drogę zna"... pomyślał młody. Na nieszczęście wóz wypada z drogi i się przewraca. Obaj wygrzebują się, młody lekko poobijany, ale cały. Stary też potłuczony i zły. Zrywa z głowy czapkę, rzuca ją na ziemię i przeklinając wszystko na czym świat stoi depcze ją niemiłościwie krzyczy... "przez całe życie jeżdżę tą drogą, znam ją jak własną kieszeń, ale z tego zakrętu jeszcze nigdy na cało nie wyszłem".