05-09-2014, 10:16
Byłem w Sarospataku na przedłużonym weekendzie piątek-niedziela 29-31.08. Ludzi jeszcze było dosyć dużo, dostałem numerek 25 w piątek o 8:40, główna fala zjechała dużo później. Mały minusik za zmianę haseł do WiFi - pytałem recepcjonisty, ale nie chciał podać, bo WiFi jest teraz do użytku służbowego. Szefa (pana C. C. - on dał mi poprzednie hasło) nie spotkałem, może sam teraz jest na wczasach. Diabelski młyn, gdzie kręcą człowieka jak w betoniarce stał pusty - widocznie tym razem wszyscy byli grzeczni. Poza tym jak zwykle - w niedzielę rano był starszy pan w żółwiowym kapelusiku, pogoda piękna bez upału, wieczorkiem improwizowany grill, Czapla Siwa pilnuje swojego rejonu w basenach pod zegarem... Oby tak zawsze.
Odwiedziliśmy restaurację przy Rakoczi 30, byliśmy zbulwersowani brakiem gulaszu w karcie, była za to fasolowa w kociołku, ale w końcu wybraliśmy słodkie naleśniki. W niedzielę znów Var Vendeglo Panzio i dziecięce porcje obiadowe, bo nie chcieliśmy się mocno utuczyć.
Ta rutyna to mnie kiedyś zgubi - zapomniałem forintów tak zapobiegliwie wybranych z bankomatu na poprzednim wyjeździe - przypomniałem sobie, gdzie leżą, oglądając jakąś reklamę na billboardzie na Słowacji (jen .... Euro). Za to wziąłem też polskich pieniędzy tylko 80 złotych, ale miałem dwa plastiki, tylko głupio byłoby dać Włochom 10 złotych za skorzystanie z obcego bankomatu (mojego w okolicy nie ma). Już wolałbym p. Biereckiemu (SKOK) i to był mój plan awaryjny. Cashback w Tesco wymusiłby zakupy, których nie planowałem. Ale bez problemu wymieniłem niebieski papierek w kontenerku przy starym przejściu granicznym w S-ujhely u pani o słowackim nazwisku: 50zł=3570ft. Z tego było na chleb (głupio za chleb płacić kartą: I czy można, proszę Taty, taki chleb kupić na raty?), napiwki i tacę, a i tak do domu przywiozłem 2000. Również akumulatorki w aparacie miałem na zdechnięciu, więc zamiast zdjęć będzie anegdota:
W armii służyłem w drugiej połowie lat '80tych w jednostce tyłowej, gdzie większość stanowili żołnierze poborowi "z polecenia" (znajomi zawodowych, którzy postarali się, aby bratanek czy kuzyn miał lżej). W tej jednostce najlepsze zajęcie było w oddziale propagandowo kulturalnym, walczyło się plakatami, instrumentami muzycznymi, nawet bardzo fajna bibliotekarka też tam była. No i jednego razu żołnierz kulturalny wyciąga aparat kliszowy, jakiegoś FEDa (to skrót od Feliks Dzierżyński, serio!) albo Kijewa, sprawdza doczepianą lampę błyskową, i mówi do mnie: Szef kazał zrobić dziś parę zdjęć na zebraniu partyjnym, ale nie mam kliszy. To nic, pobłyskam fleszem, a zdjęcia na gazetce będą sprzed roku - nikt nie zauważy.
Proszę sobie obejrzeć moje zdjęcia sprzed roku.
Czego wszystkim życzę - żeby jeszcze chociaż 20 kolejnych lat...
Odwiedziliśmy restaurację przy Rakoczi 30, byliśmy zbulwersowani brakiem gulaszu w karcie, była za to fasolowa w kociołku, ale w końcu wybraliśmy słodkie naleśniki. W niedzielę znów Var Vendeglo Panzio i dziecięce porcje obiadowe, bo nie chcieliśmy się mocno utuczyć.
Ta rutyna to mnie kiedyś zgubi - zapomniałem forintów tak zapobiegliwie wybranych z bankomatu na poprzednim wyjeździe - przypomniałem sobie, gdzie leżą, oglądając jakąś reklamę na billboardzie na Słowacji (jen .... Euro). Za to wziąłem też polskich pieniędzy tylko 80 złotych, ale miałem dwa plastiki, tylko głupio byłoby dać Włochom 10 złotych za skorzystanie z obcego bankomatu (mojego w okolicy nie ma). Już wolałbym p. Biereckiemu (SKOK) i to był mój plan awaryjny. Cashback w Tesco wymusiłby zakupy, których nie planowałem. Ale bez problemu wymieniłem niebieski papierek w kontenerku przy starym przejściu granicznym w S-ujhely u pani o słowackim nazwisku: 50zł=3570ft. Z tego było na chleb (głupio za chleb płacić kartą: I czy można, proszę Taty, taki chleb kupić na raty?), napiwki i tacę, a i tak do domu przywiozłem 2000. Również akumulatorki w aparacie miałem na zdechnięciu, więc zamiast zdjęć będzie anegdota:
W armii służyłem w drugiej połowie lat '80tych w jednostce tyłowej, gdzie większość stanowili żołnierze poborowi "z polecenia" (znajomi zawodowych, którzy postarali się, aby bratanek czy kuzyn miał lżej). W tej jednostce najlepsze zajęcie było w oddziale propagandowo kulturalnym, walczyło się plakatami, instrumentami muzycznymi, nawet bardzo fajna bibliotekarka też tam była. No i jednego razu żołnierz kulturalny wyciąga aparat kliszowy, jakiegoś FEDa (to skrót od Feliks Dzierżyński, serio!) albo Kijewa, sprawdza doczepianą lampę błyskową, i mówi do mnie: Szef kazał zrobić dziś parę zdjęć na zebraniu partyjnym, ale nie mam kliszy. To nic, pobłyskam fleszem, a zdjęcia na gazetce będą sprzed roku - nikt nie zauważy.
Proszę sobie obejrzeć moje zdjęcia sprzed roku.
Czego wszystkim życzę - żeby jeszcze chociaż 20 kolejnych lat...