Na drugim brzegu rozsiadło się miasto, od którego cały kompleks wziął nazwę - Gabčíkovo. Do 1948 roku nosiło historyczną nazwę Beš, którą następnie zmieniono na obecną, upamiętniając Jozefa Gabčíka, jednego z uczestników zamachu na Reinharda Heydricha w Protektoracie Czech i Moraw. Patron jest raczej bez zarzutu, tyle, że prawdopodobnie nie miał nic wspólnego z miejscowością. Stara nazwa obecna jest tylko w węgierskiej wersji jako Bős.
Miasteczko w przeszłości zamieszkiwali niemal sami Węgrzy, nawet dziś stanowią prawie 90%. Mimo to po I wojnie światowej granicę czechosłowacko-węgierską wyznaczono sztucznie na Dunaju, odcinając etniczne regiony węgierskie od Macierzy.
Na ulicach wszystko jest dwujęzyczne albo słowacki w ogóle się pomija.
W centrum stoi eklektyczny gmach publiczny z kolumną morową...
...oraz odnowiony Pomnik Poległych zakończony gładkim wibratorem (to chyba miał być pocisk!).
Po opuszczeniu Gabčíkova mijamy kilka następnych węgierskojęzycznych wiosek. Tak wygląda struktura etniczna większości obszaru Žitnego ostrova (Csallóköz), jednego z najgęściej zaludnionych i bogatych rolniczo terenów Słowacji.
Po kilkunastu kilometrach skręcam w prawo obok wiaduktu i nieoczekiwanie widzę, że to granica, o czym świadczą mocno pordzewiałe tabliczki.
Państwa rozdziela oczywiście Dunaj, który tutaj wygląda już "normalnie". Przekraczamy go po Vámosszabadi híd - moście, który został wybudowany w okresie II wojny światowej, kiedy dwa brzegi na kilka lat znów stały się węgierskie. Zniszczony w 1945 został ponownie oddany do użytku (odbudowany przez Węgrów) w 1973 roku. Bardzo lubię takie zielone konstrukcje .
Pierwszym miastem na Węgrzech jest Győr, siedziba komitatu. Zawsze obiecuję sobie wrócić do niego na zwiedzanie i zawsze spędzam w nim więcej czasu, niż chcę, ponieważ drogi są fatalnie oznakowane i gubię właściwy kierunek. Tak było i tym razem, bowiem znalazłem się na szosie biegnącej nie w tą stronę co trzeba.
Cóż robić? Do centrum nie zamierzam wracać, bo mimo sobotniego popołudnia ruch jest spory, postanawiam więc dostać się na właściwą trasę korzystając z bocznych połączeń. Dzięki temu mam okazję po raz kolejny oglądać opactwo benedyktynów w Pannonhalma, tym razem od północy.
No i słoneczniki! Jak Węgry to muszą być słoneczniki!
W Gic mają pałacyk, przy którym ktoś rozpoczął pracę, ale nie skończył, bo podobno renowacja za bardzo przypominała niszczenie zabytku.
W Bakonytamási wznosi się żółty kościół ewangelicki, a obok postawiono biały Pomnik Poległych ozdobiony orłem (?).
Z kolei na obrzeżach wsi dostrzegam kirkut, obudowany współczesnym murem. Wygląda to tak dziwacznie, iż muszę się zatrzymać!
Pomniczek wspomina o miejscowych Żydach i Cyganach wymordowanych podczas Holokaustu. W środku ogrodzenia rzeczywiście stoi kilkanaście macew, drzwi zamknięte na kłódkę. Ochrona przed współczesnymi prawdziwymi patriotami?
Wracając do auta widzę, iż przy moim wozie zatrzymała się ciężarówka z sianem. Kierowca włączył awaryjne, wysiadł z szoferki i podchodzi do okna. Myślałem, że chce się spytać o drogę albo cuś, lecz ten dojrzał drzemiącą w środku Teresę i wystraszył się, iż... coś jej się stało w tym upale (temperatura kręciła się w okolicach 35 stopni) ! Zdążył już wyciągnąć komórkę i dzwonić po pomoc, przerwał dopiero, kiedy uspokoiła go, iż wszystko jest w porządku.
Zaskakująca, ale bardzo pozytywna sytuacja.
Miasteczko w przeszłości zamieszkiwali niemal sami Węgrzy, nawet dziś stanowią prawie 90%. Mimo to po I wojnie światowej granicę czechosłowacko-węgierską wyznaczono sztucznie na Dunaju, odcinając etniczne regiony węgierskie od Macierzy.
Na ulicach wszystko jest dwujęzyczne albo słowacki w ogóle się pomija.
W centrum stoi eklektyczny gmach publiczny z kolumną morową...
...oraz odnowiony Pomnik Poległych zakończony gładkim wibratorem (to chyba miał być pocisk!).
Po opuszczeniu Gabčíkova mijamy kilka następnych węgierskojęzycznych wiosek. Tak wygląda struktura etniczna większości obszaru Žitnego ostrova (Csallóköz), jednego z najgęściej zaludnionych i bogatych rolniczo terenów Słowacji.
Po kilkunastu kilometrach skręcam w prawo obok wiaduktu i nieoczekiwanie widzę, że to granica, o czym świadczą mocno pordzewiałe tabliczki.
Państwa rozdziela oczywiście Dunaj, który tutaj wygląda już "normalnie". Przekraczamy go po Vámosszabadi híd - moście, który został wybudowany w okresie II wojny światowej, kiedy dwa brzegi na kilka lat znów stały się węgierskie. Zniszczony w 1945 został ponownie oddany do użytku (odbudowany przez Węgrów) w 1973 roku. Bardzo lubię takie zielone konstrukcje .
Pierwszym miastem na Węgrzech jest Győr, siedziba komitatu. Zawsze obiecuję sobie wrócić do niego na zwiedzanie i zawsze spędzam w nim więcej czasu, niż chcę, ponieważ drogi są fatalnie oznakowane i gubię właściwy kierunek. Tak było i tym razem, bowiem znalazłem się na szosie biegnącej nie w tą stronę co trzeba.
Cóż robić? Do centrum nie zamierzam wracać, bo mimo sobotniego popołudnia ruch jest spory, postanawiam więc dostać się na właściwą trasę korzystając z bocznych połączeń. Dzięki temu mam okazję po raz kolejny oglądać opactwo benedyktynów w Pannonhalma, tym razem od północy.
No i słoneczniki! Jak Węgry to muszą być słoneczniki!
W Gic mają pałacyk, przy którym ktoś rozpoczął pracę, ale nie skończył, bo podobno renowacja za bardzo przypominała niszczenie zabytku.
W Bakonytamási wznosi się żółty kościół ewangelicki, a obok postawiono biały Pomnik Poległych ozdobiony orłem (?).
Z kolei na obrzeżach wsi dostrzegam kirkut, obudowany współczesnym murem. Wygląda to tak dziwacznie, iż muszę się zatrzymać!
Pomniczek wspomina o miejscowych Żydach i Cyganach wymordowanych podczas Holokaustu. W środku ogrodzenia rzeczywiście stoi kilkanaście macew, drzwi zamknięte na kłódkę. Ochrona przed współczesnymi prawdziwymi patriotami?
Wracając do auta widzę, iż przy moim wozie zatrzymała się ciężarówka z sianem. Kierowca włączył awaryjne, wysiadł z szoferki i podchodzi do okna. Myślałem, że chce się spytać o drogę albo cuś, lecz ten dojrzał drzemiącą w środku Teresę i wystraszył się, iż... coś jej się stało w tym upale (temperatura kręciła się w okolicach 35 stopni) ! Zdążył już wyciągnąć komórkę i dzwonić po pomoc, przerwał dopiero, kiedy uspokoiła go, iż wszystko jest w porządku.
Zaskakująca, ale bardzo pozytywna sytuacja.