Nie lubię Chorwacji. Jest droga, zatłoczona, miejscowi traktują turystów jak chodzące portfele. Dlatego informacja o tym, że w tym roku zamierzam odwiedzić ten kraj, wywołała u znajomych zdziwienie. "Ale jak to?". Musiałem wytłumaczyć, że planuję przejechać u Chorwatów około dwudziestu kilometrów i spędzić aż godzinę .
Jak już pisałem, na przejściu granicznym jesteśmy jedynym samochodem. To bardzo boczna droga, dzięki której można ominąć zatłoczone większe przejścia - to był też jeden z powodów, dlaczego zdecydowałem się zahaczyć o Chorwację. Odprawa zajęła nam niecałe dziesięć minut i to tylko dlatego, że początkowo nie umieliśmy się dogadać z pogranicznikiem o co mu chodzi.
Po chorwackiej stronie ruch tak samo mały jak po węgierskiej, więc na krótki postój zatrzymuję się dopiero na obrzeżach miasta Beli Manastir (węg. Pélmonostor), w pobliżu dworca kolejowego.
Mimo, iż zmieniliśmy państwa, to nadal jesteśmy w Baranji. W traktacie z Trianion w 1920 roku jego południowo-wschodnią część oderwano od Węgier i przyłączono do późniejszej Jugosławii. Granicę wytyczono na mapie, kompletnie sztucznie, bez żadnych przesłanek etnicznych: najludniejszą narodowością byli Niemcy, niewiele mniej było Madziarów, kilkanaście procent Serbów, natomiast Chorwaci stanowili promil. Polityka jednak rządzi się swoimi prawami...
Wjeżdżając do kolejnych wiosek mijamy tablice z węgierskimi nazwami miejscowości - Węgrzy w wielu z nich nadal stanowią większość mieszkańców.
Po rozpadzie Jugosławii teren ten zajęły wojska jugosłowiańskie oraz serbskie, włączając do jednostronnie proklamowanej Republiki Serbskiej Krainy (mimo, iż Serbowie w żadnej z okolicznych miejscowości nie przeważali). Po tych tragicznych wydarzeniach wreszcie zapanował spokój.
Oprócz pustych przejść granicznych był jeszcze jeden powód dla którego chciałem odwiedzić ten fragment Chorwacji: wioska Batina (Kiskőszeg). A konkretnie to wzgórze nad nią górujące, na którym stoi pomnik upamiętniający bitwę stoczoną w 1944 roku.
Wojska radzieckie wraz z jugosłowiańskimi partyzantami starli się wówczas z oddziałami niemiecko-chorwacko-węgierskimi. Jedna z najbardziej krwawych bitew na terenie Jugosławii zakończyła się porażką wojsk państw Osi.
Już w 1947 roku stanął to monumentalny, lśniący bielą pomnik. Jego autorem był Antun Augustinčić, znany na Górnym Śląsku z konnego pomnika Piłsudskiego w Katowicach.
Kompozycja jest w niezłym stanie, choć w kilku miejscach odpadają płytki. W dolnej części znajduje się rzeźba partyzantów zrywających się do boju. Na wysokim obelisku postać kobiety z mieczem, pochodnią i gwiazdą.
Po bokach płaskorzeźby ze scenami walki - dla ułatwienia Niemców oznaczono swastykami na hełmach .
Na pierwszym zdjęciu chyba łódź podwodna, a na pewno jakiś okręt!
Pomnik jest również (albo przede wszystkim) świetnym punktem obserwacyjnym na okolicę. Pod wzgórzem płynie Dunaj, a sama Batina pełni funkcję portu. Rzeką biegnie granica z Serbią, więc teren na drugim brzegu to już inne państwo. Czerwony most stanowi zaś drogowe przejście graniczne, z którego wkrótce skorzystamy.
Jeszcze niedawno i tu i tu była jedna Jugosławia, więc również pomniki nie miały granic - po serbskiej stronie również powstało miejsce pamięci, tyle, że w formie pawilonu oraz placu na którym umieszczono ogromny znicz (z wiecznym ogniem?).
W tle widać pola, lasy, jakieś zakłady gospodarcze oraz białe bloki, pewno Sombor.
Wokół pomnika po chorwackiej stronie stoi kilka sztuk sprzętu wojskowego. Pordzewiałe, zaniedbane, przypominają o czasach, gdy miejsce to odwiedzały delegacje państwowe, wycieczki szkolne i turystyczne.
Przy parkingu działa niewielka restauracja, ale nie mamy przy sobie nawet jednej kuny. Wąską drogą pomiędzy winnicami zjeżdżamy w dół do Batiny, po czym kierujemy się na most. Najpierw kontrola chorwacka - bardzo szybko, przed nami jeden wóz. Przekraczamy Dunaj...
Po stronie serbskiej punkt odprawy granicznej to biała skromna budka. Serbski funkcjonariusz jest bardziej zainteresowany, karze otworzyć bagażnik (choć nie wiem co można przemycać z Chorwacji do Serbii??), pyta, gdzie jedziemy... Raczej rzadko widzą tu turystów. Stojących przed nami niemieckich Turków trzepią bardzo solidnie, karzą zjechać na bok. Nam w sumie (jedna i druga strona) zajęła może z dziesięć minut, zatem czas znakomity!
Jak już pisałem, na przejściu granicznym jesteśmy jedynym samochodem. To bardzo boczna droga, dzięki której można ominąć zatłoczone większe przejścia - to był też jeden z powodów, dlaczego zdecydowałem się zahaczyć o Chorwację. Odprawa zajęła nam niecałe dziesięć minut i to tylko dlatego, że początkowo nie umieliśmy się dogadać z pogranicznikiem o co mu chodzi.
Po chorwackiej stronie ruch tak samo mały jak po węgierskiej, więc na krótki postój zatrzymuję się dopiero na obrzeżach miasta Beli Manastir (węg. Pélmonostor), w pobliżu dworca kolejowego.
Mimo, iż zmieniliśmy państwa, to nadal jesteśmy w Baranji. W traktacie z Trianion w 1920 roku jego południowo-wschodnią część oderwano od Węgier i przyłączono do późniejszej Jugosławii. Granicę wytyczono na mapie, kompletnie sztucznie, bez żadnych przesłanek etnicznych: najludniejszą narodowością byli Niemcy, niewiele mniej było Madziarów, kilkanaście procent Serbów, natomiast Chorwaci stanowili promil. Polityka jednak rządzi się swoimi prawami...
Wjeżdżając do kolejnych wiosek mijamy tablice z węgierskimi nazwami miejscowości - Węgrzy w wielu z nich nadal stanowią większość mieszkańców.
Po rozpadzie Jugosławii teren ten zajęły wojska jugosłowiańskie oraz serbskie, włączając do jednostronnie proklamowanej Republiki Serbskiej Krainy (mimo, iż Serbowie w żadnej z okolicznych miejscowości nie przeważali). Po tych tragicznych wydarzeniach wreszcie zapanował spokój.
Oprócz pustych przejść granicznych był jeszcze jeden powód dla którego chciałem odwiedzić ten fragment Chorwacji: wioska Batina (Kiskőszeg). A konkretnie to wzgórze nad nią górujące, na którym stoi pomnik upamiętniający bitwę stoczoną w 1944 roku.
Wojska radzieckie wraz z jugosłowiańskimi partyzantami starli się wówczas z oddziałami niemiecko-chorwacko-węgierskimi. Jedna z najbardziej krwawych bitew na terenie Jugosławii zakończyła się porażką wojsk państw Osi.
Już w 1947 roku stanął to monumentalny, lśniący bielą pomnik. Jego autorem był Antun Augustinčić, znany na Górnym Śląsku z konnego pomnika Piłsudskiego w Katowicach.
Kompozycja jest w niezłym stanie, choć w kilku miejscach odpadają płytki. W dolnej części znajduje się rzeźba partyzantów zrywających się do boju. Na wysokim obelisku postać kobiety z mieczem, pochodnią i gwiazdą.
Po bokach płaskorzeźby ze scenami walki - dla ułatwienia Niemców oznaczono swastykami na hełmach .
Na pierwszym zdjęciu chyba łódź podwodna, a na pewno jakiś okręt!
Pomnik jest również (albo przede wszystkim) świetnym punktem obserwacyjnym na okolicę. Pod wzgórzem płynie Dunaj, a sama Batina pełni funkcję portu. Rzeką biegnie granica z Serbią, więc teren na drugim brzegu to już inne państwo. Czerwony most stanowi zaś drogowe przejście graniczne, z którego wkrótce skorzystamy.
Jeszcze niedawno i tu i tu była jedna Jugosławia, więc również pomniki nie miały granic - po serbskiej stronie również powstało miejsce pamięci, tyle, że w formie pawilonu oraz placu na którym umieszczono ogromny znicz (z wiecznym ogniem?).
W tle widać pola, lasy, jakieś zakłady gospodarcze oraz białe bloki, pewno Sombor.
Wokół pomnika po chorwackiej stronie stoi kilka sztuk sprzętu wojskowego. Pordzewiałe, zaniedbane, przypominają o czasach, gdy miejsce to odwiedzały delegacje państwowe, wycieczki szkolne i turystyczne.
Przy parkingu działa niewielka restauracja, ale nie mamy przy sobie nawet jednej kuny. Wąską drogą pomiędzy winnicami zjeżdżamy w dół do Batiny, po czym kierujemy się na most. Najpierw kontrola chorwacka - bardzo szybko, przed nami jeden wóz. Przekraczamy Dunaj...
Po stronie serbskiej punkt odprawy granicznej to biała skromna budka. Serbski funkcjonariusz jest bardziej zainteresowany, karze otworzyć bagażnik (choć nie wiem co można przemycać z Chorwacji do Serbii??), pyta, gdzie jedziemy... Raczej rzadko widzą tu turystów. Stojących przed nami niemieckich Turków trzepią bardzo solidnie, karzą zjechać na bok. Nam w sumie (jedna i druga strona) zajęła może z dziesięć minut, zatem czas znakomity!