W większym składzie - trzy małżeństwa, trzy samochody - wybraliśmy się na Litwę. Wyjazd we środę około dziesiątej rano. Nie pytajcie, dlaczego, bo nie wiem. Pierwszego dnia na wieczór dojeżdżamy do Augustowa, n0cleg mamy w sanatorium na skraju miasta. We czwartek rano płyniemy katamaranem na wycieczkę Rospudą.
Plan obwodnicy, która mogła zakłócić spokój żab i kormoranów został udaremniony. Statki wycieczkowe zapewne faunie nie przeszkadzają.
Droga przez Ogrodniki do Wilna jest doskonała w porównaniu z trasą pokonaną dnia poprzedniego: dobra widoczność, brak remontów, zwężeń i zabudowań, bez ciężarówek. W porze obiadowej jeszcze przed granicą poznajemy słynne potrawy kuchni litewskiej: chłodnik i cepeliny. Tego samego wieczoru widzimy je w sklepie z bursztynem i innymi pamiątkami w formie magnesów na lodówkę.
Na Litwie fotoradary są wyraźnie oznaczone, nawigacja prowadzi przez stolicę bezbłędnie. Dojeżdżamy samochodami prawie do samej Ostrej Bramy (lokalna nazwa to Ausros Vartai, a po angielsku Dawn Gate). Kaplicę obrazu Matki Boskiej odwiedzamy zaraz po zameldowaniu - nie ma tłumu, wstęp jest bezpłatny.
Chcemy jeszcze usiąść przy herbacie i ciastku w jakiejś kawiarni, ale tutejsze ciastka i desery zupełnie nas nie przekonują, choć obeszliśmy co najmniej dziesięć lokali. Słyszymy rozmowy po polsku, angielsku, rosyjsku i chyba po litewsku.
W piątek wstajemy uwzględniając jedną godzinę przesunięcia - inna strefa czasowa. Idziemy piechotą odwiedzić cmentarz na Rossie (Rasu). Już o siódmej rano spotykamy polskie wycieczki. Na słynnej nekropolii trwają remonty, ale do zrobienia jest jeszcze bardzo wiele. Miejscowi Polacy (i Polki) już rozstawili przy wejściu stragany z pamiątkami.
Wracamy na śniadanie, aby zdążyć na Mszę po polsku - odprawianą najwyraźniej przez księdza-Litwina. I teraz nie ma tłoku. Chwilę chodzimy jeszcze po Starym Mieście fotografując zabytki związane ze wspólną historią.
Następne miejsce na naszej trasie to słynny zamek w Trokach (Trakai). Troki to enklawa Tatarów - Karaimów, miasteczko ma trochę zabytków upamiętniających ich historię. Efektownie wyglądająca średniowieczna twierdza na wyspie jest od dawna wydmuszką, zdobywana, palona, burzona i w końcu zostawiona sama sobie. Po rekonstrukcji w zamkowych salach umieszczono liczne ekspozycje w klimacie epoki: broń, stroje, monety, rzeczy codziennego użytku. Tu ludzi jest dosyć dużo.
Kierujemy się na Suwałki - dwie załogi zauważają tablicę ostrzegającą o remoncie drogi, trzecia na jakiś czas utyka w korku. H0tel jest bardzo nowoczesny, drogi i stoi przy hałaśliwej obwodnicy.
Sobota jest ostatnim dniem wycieczki - wracając odwiedzamy miejsca pielgrzymkowe: Sokółkę oraz Świętą Wodę, gdzie jest góra z krzyżami wotywnymi, jakby konkurencja dla Grabarki.
Już w pierwszym dniu doszliśmy do wniosku, że niegłupio byłoby zostawić w Augustowie auta, wykupić po 150 złotych od osoby wycieczkę do Wilna, wsiąść w autobus i korzystając z wiedzy i cierpliwości przewodnika bez stresu zwiedzić dużo więcej i więcej się o zwiedzanych miejscach dowiedzieć.
Plan obwodnicy, która mogła zakłócić spokój żab i kormoranów został udaremniony. Statki wycieczkowe zapewne faunie nie przeszkadzają.
Droga przez Ogrodniki do Wilna jest doskonała w porównaniu z trasą pokonaną dnia poprzedniego: dobra widoczność, brak remontów, zwężeń i zabudowań, bez ciężarówek. W porze obiadowej jeszcze przed granicą poznajemy słynne potrawy kuchni litewskiej: chłodnik i cepeliny. Tego samego wieczoru widzimy je w sklepie z bursztynem i innymi pamiątkami w formie magnesów na lodówkę.
Na Litwie fotoradary są wyraźnie oznaczone, nawigacja prowadzi przez stolicę bezbłędnie. Dojeżdżamy samochodami prawie do samej Ostrej Bramy (lokalna nazwa to Ausros Vartai, a po angielsku Dawn Gate). Kaplicę obrazu Matki Boskiej odwiedzamy zaraz po zameldowaniu - nie ma tłumu, wstęp jest bezpłatny.
Chcemy jeszcze usiąść przy herbacie i ciastku w jakiejś kawiarni, ale tutejsze ciastka i desery zupełnie nas nie przekonują, choć obeszliśmy co najmniej dziesięć lokali. Słyszymy rozmowy po polsku, angielsku, rosyjsku i chyba po litewsku.
W piątek wstajemy uwzględniając jedną godzinę przesunięcia - inna strefa czasowa. Idziemy piechotą odwiedzić cmentarz na Rossie (Rasu). Już o siódmej rano spotykamy polskie wycieczki. Na słynnej nekropolii trwają remonty, ale do zrobienia jest jeszcze bardzo wiele. Miejscowi Polacy (i Polki) już rozstawili przy wejściu stragany z pamiątkami.
Wracamy na śniadanie, aby zdążyć na Mszę po polsku - odprawianą najwyraźniej przez księdza-Litwina. I teraz nie ma tłoku. Chwilę chodzimy jeszcze po Starym Mieście fotografując zabytki związane ze wspólną historią.
Następne miejsce na naszej trasie to słynny zamek w Trokach (Trakai). Troki to enklawa Tatarów - Karaimów, miasteczko ma trochę zabytków upamiętniających ich historię. Efektownie wyglądająca średniowieczna twierdza na wyspie jest od dawna wydmuszką, zdobywana, palona, burzona i w końcu zostawiona sama sobie. Po rekonstrukcji w zamkowych salach umieszczono liczne ekspozycje w klimacie epoki: broń, stroje, monety, rzeczy codziennego użytku. Tu ludzi jest dosyć dużo.
Kierujemy się na Suwałki - dwie załogi zauważają tablicę ostrzegającą o remoncie drogi, trzecia na jakiś czas utyka w korku. H0tel jest bardzo nowoczesny, drogi i stoi przy hałaśliwej obwodnicy.
Sobota jest ostatnim dniem wycieczki - wracając odwiedzamy miejsca pielgrzymkowe: Sokółkę oraz Świętą Wodę, gdzie jest góra z krzyżami wotywnymi, jakby konkurencja dla Grabarki.
Już w pierwszym dniu doszliśmy do wniosku, że niegłupio byłoby zostawić w Augustowie auta, wykupić po 150 złotych od osoby wycieczkę do Wilna, wsiąść w autobus i korzystając z wiedzy i cierpliwości przewodnika bez stresu zwiedzić dużo więcej i więcej się o zwiedzanych miejscach dowiedzieć.