16-09-2024, 13:28
Berekfurdo w pierwszym tygodniu września zaskoczyło pogodą. I brakiem ludzi, bo na basenach pusto. Szczęślin późny przy krytych basenach kończył kwitnienie, ale i tak zapach niósł się niemal do campingu, drzewa nie zrzuciły jeszcze liści, ktoś (pewnie w ramach remontu) gwizdnął żagle i mostek na basenie ze zjeżdżalniami. Basen pływacki sypie się nieco bardziej niż w zeszłym roku, ale działa. Kulinarne stoiska na basenach wyzamykane z nielicznymi wyjątkami, sympatyczny pan piekący "kurtosy" przy basenie otworzył interes dopiero w weekend.
W sklepikach warzywa i owoce kiepskie i daleko droższe od tych oferowanych przez sprzedawców ze straganów, którzy mieli w ofercie także to, co interesowało mnie najbardziej czyli mięsko - szczególnie fajne były spore kawałki wędzonki (boczek lub karkówka zdaje się) ze skórą, szkoda że udało nam się namierzyć sprzedawcę tylko raz w ciągu tygodnia.
Tłoczniej zrobiło się dopiero w piątek, pewnie z uwagi na odbywający się 07 września - jeśli mnie tłumaczenie nie myli - dzień wsi (falu nap). Całkiem przyjemne zresztą, a nadto okraszone występami wszelakiej maści zespołów od przedszkolnych aż do "zawodowców". Tu podobał mi się najbardziej zespół Ocho Macho. Google podpowiedział że grają mieszankę punka, latino i reggae, i co ciekawe taki miszmasz naprawdę fajnie im wychodził. Keleti Szel też był spoko, chociaż to nie moje klimaty.
Niemniej jednak jestem okrutnie zawiedziony, ponieważ poza doznaniami artystycznymi oferowane były też kulinarne, a na te jak ostatnia sierota się nie załapałem. Będąc wcześnie rano na deptaku byłem świadkiem przygotowań do gotowania gulaszu i innych flaków w różnych wydaniach. Wracając w porze obiadowej, z mocnym postanowieniem napchania się do rozpuku też byłem świadkiem... z tym, że sprzątania wymiecionych do czysta kotłów.
Bycie świadkiem jest do "miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę", że to tak eufemistycznie ujmę.
I po staremu, ledwie wyjechałem, a już bym wracał
W sklepikach warzywa i owoce kiepskie i daleko droższe od tych oferowanych przez sprzedawców ze straganów, którzy mieli w ofercie także to, co interesowało mnie najbardziej czyli mięsko - szczególnie fajne były spore kawałki wędzonki (boczek lub karkówka zdaje się) ze skórą, szkoda że udało nam się namierzyć sprzedawcę tylko raz w ciągu tygodnia.
Tłoczniej zrobiło się dopiero w piątek, pewnie z uwagi na odbywający się 07 września - jeśli mnie tłumaczenie nie myli - dzień wsi (falu nap). Całkiem przyjemne zresztą, a nadto okraszone występami wszelakiej maści zespołów od przedszkolnych aż do "zawodowców". Tu podobał mi się najbardziej zespół Ocho Macho. Google podpowiedział że grają mieszankę punka, latino i reggae, i co ciekawe taki miszmasz naprawdę fajnie im wychodził. Keleti Szel też był spoko, chociaż to nie moje klimaty.
Niemniej jednak jestem okrutnie zawiedziony, ponieważ poza doznaniami artystycznymi oferowane były też kulinarne, a na te jak ostatnia sierota się nie załapałem. Będąc wcześnie rano na deptaku byłem świadkiem przygotowań do gotowania gulaszu i innych flaków w różnych wydaniach. Wracając w porze obiadowej, z mocnym postanowieniem napchania się do rozpuku też byłem świadkiem... z tym, że sprzątania wymiecionych do czysta kotłów.
Bycie świadkiem jest do "miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę", że to tak eufemistycznie ujmę.
I po staremu, ledwie wyjechałem, a już bym wracał