03-02-2013, 13:34
Przepowiednia otchłani
Zbiór podróżnych tekstów Sándora Máraiego to notatki ze świata wolności tuż przed zagładą. Nie tylko przenikliwe i piękne. Także przerażająco aktualne.
Węgierski prozaik znalazł się „W podróży”, będąc „cokolwiek nieobytym młodzieńcem”, przekonanym, że sensem ludzkiego życia jest szczęście. Dwudziestolatek jedzie przez Europę i Bliski Wschód, po raz pierwszy doświadczając wolności – kosmopolitycznej, ponadpolitycznej, pisarskiej. To jeszcze Márai wolny od faszystowskiego terroru, jeszcze nieprześladowany przez reżim komunistyczny, niezmuszony do opuszczenia ojczyzny. Ale wszystko to już przeczuwający. Najwcześniejsze w tym zbiorze teksty pochodzą z początku lat 20., ostatnie – z roku 1939, z samej krawędzi przepaści, w którą lada moment osunie się świat. Autor jakby zawczasu przeprawia się przez nowe polityczne granice, określające świeżo wywalczoną Europę niepodległych narodów. To rzeczywistość początku, nowego rozdania. Do tych samych miejsc i miast Márai wróci blisko dwie dekady później, szukając własnych wspomnień, młodzieńczych zachwytów i odkryć. Będzie tropił ślady przeszłości w złowrogiej scenografii, znajdując jedynie fasadowe piękno na zmurszałych fundamentach, przeżartych wielkim kryzysem, skompromitowaną demokracją i toczącą się w podziemiach rewolucją. Zobaczy, jak na te same budowle i uliczki pada nienawistny wojenny cień.
Zapiski Máraiego są świadectwem literackiej znakomitości, w najdoskonalszej formie zrealizowaną wolnością człowieka i autora w podróży – przesuwającego się przez pejzaż historycznego przełomu i czyniącego obserwacje tak przenikliwe, że materializuje się w nich nie portret ówczesnego świata, ale jego przyszłość. Márai nazywa podróż „gatunkiem”, którego „trzeba się nauczyć”. On sam wyrusza w nią jako pisarz początkujący, ale wiozący już w walizce dojrzałość. Ten tom świadczy, że do podróży i wolności się nie dorasta – od pierwszego do ostatniego zapisu literacka swoboda i analityczna precyzja autora są niezmienione. Tym czytelniejsza jest przemiana samego świata. Márai stoi w sercu Europy, gdy ona obłąkańczo wiruje i osuwa się w otchłań. W 1921 r. w berlińskim klubie jazzowym, obserwując tańczących ludzi, notuje: „moja epoka słania się przede mną na parkiecie w otępiałych bachanaliach, które odprawiają cierpiący na pląsawicę tancerze (...). Lituję się nad sobą i nad nimi. My nie jesteśmy szczęśliwi”. W 1933 r. pisarz wraca do Berlina – jego zapiski z faszystowskiego wiecu i przemówienia Hitlera w Sportspalast są wręcz fenomenalne: zło uchwycone w chwili narodzin, przebrane w kostium nabożeństwa, religijnego uwielbienia fałszywego Mesjasza. „Niemcy są wielkim narodem i mają rozmaite poglądy. Tylko jedna piąta słucha (...). Póki ta jedna piąta jest zwarta i trzyma się razem, póty nie ma mowy o pokoju na świecie. Mówię to, bo widziałem te twarze!”.
„W podróży” byłoby zachwycającym kadrem minionego czasu, gdyby nie zdumiewająca zbieżność wielu obserwacji z obrazami dzisiejszej Europy. Jest tu bez liku akapitów, w których wystarczy zamienić jedno słowo, choćby „widokówki” na „zdjęcia”, by rozpoznać nas samych: zafascynowanych łatwością podróży, mediami, technologią i „nowoczesnymi sposobami przeżywania świata”, ignorujących fakt, że „wszyscy są trochę oburzeni”, i przekonanych, że spełniamy ideały wolności. Zapiski Máraiego swą trafnością przypominają profetyczne wyznanie szaleńca. Takiego jak ten, którego pisarz spotkał na statku – mężczyzna w kaftanie bezpieczeństwa wieziony był do zakładu dla obłąkanych. Márai pisze: „Długo mu się przyglądałem i szaleniec w pewnej chwili popatrzył na mnie. (...) poczułem z całą pewnością, że się rozumiemy, a dokładniej, że on też rozumie mnie”. Sándor Márai wyemigrował z komunistycznych Węgier do krainy wolności – Ameryki. Tam, osamotniony po śmierci żony i syna, w roku europejskiej wolności – 1989 – popełnił samobójstwo.
Sándor Márai W podróży Tłum. Teresa Worowska Warszawa 2012 Zeszyty Literackie
Recenzja Pauliny Wilk w Tygodniku Powszechnym ( 08.11.2012)
Zbiór podróżnych tekstów Sándora Máraiego to notatki ze świata wolności tuż przed zagładą. Nie tylko przenikliwe i piękne. Także przerażająco aktualne.
Węgierski prozaik znalazł się „W podróży”, będąc „cokolwiek nieobytym młodzieńcem”, przekonanym, że sensem ludzkiego życia jest szczęście. Dwudziestolatek jedzie przez Europę i Bliski Wschód, po raz pierwszy doświadczając wolności – kosmopolitycznej, ponadpolitycznej, pisarskiej. To jeszcze Márai wolny od faszystowskiego terroru, jeszcze nieprześladowany przez reżim komunistyczny, niezmuszony do opuszczenia ojczyzny. Ale wszystko to już przeczuwający. Najwcześniejsze w tym zbiorze teksty pochodzą z początku lat 20., ostatnie – z roku 1939, z samej krawędzi przepaści, w którą lada moment osunie się świat. Autor jakby zawczasu przeprawia się przez nowe polityczne granice, określające świeżo wywalczoną Europę niepodległych narodów. To rzeczywistość początku, nowego rozdania. Do tych samych miejsc i miast Márai wróci blisko dwie dekady później, szukając własnych wspomnień, młodzieńczych zachwytów i odkryć. Będzie tropił ślady przeszłości w złowrogiej scenografii, znajdując jedynie fasadowe piękno na zmurszałych fundamentach, przeżartych wielkim kryzysem, skompromitowaną demokracją i toczącą się w podziemiach rewolucją. Zobaczy, jak na te same budowle i uliczki pada nienawistny wojenny cień.
Zapiski Máraiego są świadectwem literackiej znakomitości, w najdoskonalszej formie zrealizowaną wolnością człowieka i autora w podróży – przesuwającego się przez pejzaż historycznego przełomu i czyniącego obserwacje tak przenikliwe, że materializuje się w nich nie portret ówczesnego świata, ale jego przyszłość. Márai nazywa podróż „gatunkiem”, którego „trzeba się nauczyć”. On sam wyrusza w nią jako pisarz początkujący, ale wiozący już w walizce dojrzałość. Ten tom świadczy, że do podróży i wolności się nie dorasta – od pierwszego do ostatniego zapisu literacka swoboda i analityczna precyzja autora są niezmienione. Tym czytelniejsza jest przemiana samego świata. Márai stoi w sercu Europy, gdy ona obłąkańczo wiruje i osuwa się w otchłań. W 1921 r. w berlińskim klubie jazzowym, obserwując tańczących ludzi, notuje: „moja epoka słania się przede mną na parkiecie w otępiałych bachanaliach, które odprawiają cierpiący na pląsawicę tancerze (...). Lituję się nad sobą i nad nimi. My nie jesteśmy szczęśliwi”. W 1933 r. pisarz wraca do Berlina – jego zapiski z faszystowskiego wiecu i przemówienia Hitlera w Sportspalast są wręcz fenomenalne: zło uchwycone w chwili narodzin, przebrane w kostium nabożeństwa, religijnego uwielbienia fałszywego Mesjasza. „Niemcy są wielkim narodem i mają rozmaite poglądy. Tylko jedna piąta słucha (...). Póki ta jedna piąta jest zwarta i trzyma się razem, póty nie ma mowy o pokoju na świecie. Mówię to, bo widziałem te twarze!”.
„W podróży” byłoby zachwycającym kadrem minionego czasu, gdyby nie zdumiewająca zbieżność wielu obserwacji z obrazami dzisiejszej Europy. Jest tu bez liku akapitów, w których wystarczy zamienić jedno słowo, choćby „widokówki” na „zdjęcia”, by rozpoznać nas samych: zafascynowanych łatwością podróży, mediami, technologią i „nowoczesnymi sposobami przeżywania świata”, ignorujących fakt, że „wszyscy są trochę oburzeni”, i przekonanych, że spełniamy ideały wolności. Zapiski Máraiego swą trafnością przypominają profetyczne wyznanie szaleńca. Takiego jak ten, którego pisarz spotkał na statku – mężczyzna w kaftanie bezpieczeństwa wieziony był do zakładu dla obłąkanych. Márai pisze: „Długo mu się przyglądałem i szaleniec w pewnej chwili popatrzył na mnie. (...) poczułem z całą pewnością, że się rozumiemy, a dokładniej, że on też rozumie mnie”. Sándor Márai wyemigrował z komunistycznych Węgier do krainy wolności – Ameryki. Tam, osamotniony po śmierci żony i syna, w roku europejskiej wolności – 1989 – popełnił samobójstwo.
Sándor Márai W podróży Tłum. Teresa Worowska Warszawa 2012 Zeszyty Literackie
Recenzja Pauliny Wilk w Tygodniku Powszechnym ( 08.11.2012)