Rockmaraton 2012 - az utolsó
#2
Istenem, alem się rozpisała... Mam nadzieję, że znajdą się twardziele gotowi przez to przebrnąć... Następny odcinek niestety najprędzej za tydzień, bo jutro idę do pracy, pakuję się i bladym świtem we wtorek jadę na Woodstock. Niecierpliwym, znającym węgierski polecam relację mojego znajomego.

No, ale do rzeczy.

Dzień 1.
Palące rano słońce skutecznie utrudniało spanie, więc około 8:30 ze snu wybudziło mnie ono wespół z gadającymi sąsiadami (widać ja i tak byłam najtwardszym śpiochem w okolicy). Wygramoliwszy się z namiotu, podreptałam w stronę pryszniców i wtedy zrozumiałam dlaczego mój kumpel bardzo dziwił się, kiedy mówiłam, że jak byłam 3 lata temu na Open’erze, to kontenery z prysznicami nie były odgrodzone, a jeden z moich kumpli mieszkał dokładnie naprzeciwko damskich pryszniców. Otóż polska i węgierska definicja prysznica różnią się jednym szczegółem – zasłonką, co mogłam już wcześniej zaobserwować w akademikach czy na kąpieliskach, ale zupełnie o tym zapomniałam. Dla statystycznego Polaka (a jeszcze bardziej dla Polki) prysznic bez zasłonki, to prysznic niesprawny, na Węgrzech to norma. Pogodziwszy się ze swoim losem, umyłam się bez zasłonki i radośnie wyszłam z kontenera z rozpuszczonymi włosami, ciesząc się, że póki są mokre, będą mnie przyjemnie chłodzić (a sięgają mi prawie do pasa, więc to chłodzenie w dużym zakresie). Niestety, w tym upale wyschły w 15 minut. Następnie wybrałam się do mini ABC po herbatę i pomidora (uwielbiam pomidory). Wszyscy Węgrzy kupowali mrożoną kawę, ja wzięłam gorącą czarną herbatę. Oczywiście nieopatrznie nie wysłowiłam wszystkich moich pragnień od razu, więc dostałam herbatę z cukrem, którą następnie na szczęście wymieniono mi na niesłodką wersję. Po śniadaniu poszliśmy z ekipą do parku poza terenem festiwalu, gdzie siedzenie w cieniu drzew było całkiem znośne.
Tak przesiedzieliśmy na pogaduchach do prawie 14, bo o tej godzinie miało mieć miejsce spotkanie fanów facebookowego fanpage’a „Folk Metal Hungary” (którego admin, Tamás, był zresztą znajomym moich kumpli i naszym sąsiadem na polu). I tak zasiedliśmy w innej części parku, naprzeciwko „kryzysowego bufetu” (válságbüfé) w dość sporej gromadce. W bufecie można było kupić napoje mniej i bardziej wyskokowe w bardzo przyjaznych cenach (piwo 250 ft, 1 dl wina (takiego do szprycerów i wina z kolą) 60 ft, 1 dl Pepsi/Schwepesa bodaj 30 ft) i jedzenie (hamburgery, frytki, kotlety, paprikás krumpli itp. – tu ceny już nie tak mocno zachęcające). W ekipie znalazła się m. in. przebrana za piratkę (czytając dalej dowiecie się skąd taka charakteryzacja) polonistka Ivett, kilku chłopaków w kiltach przelewających szprycery do kubków w kształcie rogów, muzycy młodych zespołów folk metalowych. Oczywiście standardowo stałam się obiektem dociekań (jak to, co to, ale dlaczego hungarystyka?), a jeden chłopak Dávid, chyba przez godzinę wypytywał mnie o to i owo, po czym okazało się, że jego dziadek albo pradziadek (już nie pamiętam) był Polakiem. Z zadanych przez niego pytań najbardziej rozwaliło mnie „czy Polacy bardziej nienawidzą Niemców czy Rosjan?” Szeroki uśmiech, ale „czy według Polaków Słowacy to naród?” (w węgierskim brzmieniu „lengyelek szerint a szlovákok egy nép?” – mamy kolejny materiał dowodowy do dyskusji, jak tłumaczyć słowo „nép” Oczko). Na moją twierdzącą odpowiedź pokręcił głową z nieco smutnym uśmiechem.
Później mnie i Andrisowi (temu z Siedmiogrodu) udało się pożyczyć od wokalisty Niburty, Balázsa „Busó” (i przy okazji DJa na cowieczornej rockotece) laptop. Jemu był potrzebny, żeby przesłać jakieś dokumenty potrzebne w rekrutacji na studia magisterskie, mnie, żeby znaleźć nocleg w Wiedniu, gdzie jechałam tuż po festiwalu (co nie udało mi się przed wyjazdem, a na mojej komórce, choć łączyła się z obecnym na festiwalu wifi, nie działały niestety wszystkie funkcje strony Couchsurfingu). A gniazdka do podłączenia lapka znaleźliśmy w kontenerach z prysznicami ;]

Po szczęśliwym załatwieniu spraw poszliśmy do namiotu Zúzda Rockkert, gdzie na scenie Rockerek.hu już grała Niburta. Występy na tej scenie trwały zaledwie 40 min, a ja zdążyłam chyba tylko na ostatnie 15. Zespół zagrał całkiem w porządku, jak na takie sobie warunki w namiocie. Jakoś nie jestem szczególną fanką ich twórczości, poza tym, że teledysk zrobili świetny.

Wpadłam jeszcze na chwilę rzucić okiem na koncert zespołu Loch Nesz, który gra przerobione na celtycko punkową nutę rovery, na dużej scenie Red Bulla i poszłam w stronę dużej sceny magazynu muzycznego Rockélet, gdzie tego wieczora czekały nas same atrakcje, więc jak już do niej dotarłam, to nie opuszczałam jej aż do końca.

O 18:30 wystąpił zespół The Moon and the Nightspirit. Akustyczny (no dobra, bas nie był akustyczny, ale gitara, skrzypce, tamburyn i bębny – owszem) kwartet gra muzykę kwalifikowaną często jako neofolk. Są dobrze znani wśród fanów takiej muzyki również za granicą i często jeżdżą na zagraniczne koncerty. Już drugi raz było mi dane być na ich koncercie i ciągle nie mogę wyjść z podziwu, że ich muzyka, choć akustyczna i baaaardzo klimatyczna, ma w sobie tyle energii! Bardzo polecam ich występy wszystkim, którzy będą mieli okazję się na nie wybrać.

Następną gwiazdą na scenie był zespół Paddy and the Rats, grający skoczne połączenie rocka z muzyką irlandzką. Zespół cieszy się sporą popularnością na Węgrzech i nie tylko (ja o jego istnieniu dowiedziałam się od kumpeli, która z Węgrami ma tyle wspólnego, że zna mnie, a ich muzyki słuchała wraz ze swoimi żeglującymi znajomymi; byli już nawet chyba parę razy w Polsce), zgromadził więc naprawdę sporą publiczność. Ja z kilkoma koleżankami dopchałam się już do pierwszego rzędu z perspektywą pozostania tam do samego końca dnia. Znałam niestety tylko dwa utwory zespołu, ale koncert i tak bardzo mi się podobał. Muzyka była naprawdę idealna do zabawy (tłum napierał na nas niemal bez przerwy), muzycy sami się nią bawili, skacząc, tańcząc na scenie. Piosenki Paddych są niestety w języku angielskim, ale to akurat całkiem dobrze komponuje się z celtyckimi melodiami granymi przez zespół w którego składzie poza gitarami i perkusją był także akordeon, skrzypce, banjo, dudy i parę innych stosownych instrumentów. Kolejna kapela, którą gorąco polecam!

Po Paddym i Szczurach wystąpił szkocki zespół Alestorm, który gra „piracki metal” i nie ma to nic wspólnego z nielegalnym rozpowszechnianiem ich muzyki ;] Vica już na którymś z ich wcześniejszych koncertów poznała się z nimi i przed koncertami spotkałam ją przechadzającą się z dwoma klawiszowcami zespołu i tak dość przypadkowo trafiło mi się zdjęcie z nimi. A na czym polega pirackość zespołu? Śpiewają piosenki o np. ciągnięciu za kilem czy byciu rozbitkiem, a w teledyskach zwykle występują na jakimś statku czy przynajmniej wyspie, na której się rozbili. Muzyka jest skoczna i dobra do zabawy, choć mocniejsza niż utwory Paddych. Muzycy podchodzą do siebie i muzyki z ogromnym dystansem – wystąpili w ubraniach typu krótkie spodenki w kwiatki, głupie okularki itp., a kiedy podczas koncertu był jakiś problem z perkusją, który wymagał dłuższej chwili, klawiszowcy zaczęli się prześcigać w graniu melodyjek. Publiczność nie była już tak liczna, ale zabawa wciąż była bardzo dobra. A z tyłu widać było wchodzących na chwilę i obserwujących koncert muzyków mającej wystąpić następnego dnia rosyjskiej Arkony i przygotowujących się do występu członków Dalriady. A pod koniec koncertu wokalista Chris skoczył sobie popływać na rękach tłumu!

Na koniec miał wystąpić najbardziej oczekiwany przez nas wykonawca tego wieczora czyli wspomniana folk metalowa formacja Dalriada. Jest to chyba moja ulubiona węgierska kapela i według mnie są jednym z najlepszych folk metalowych zespołów w ogóle, ale jako że śpiewają tylko po węgiersku (i mają wg mnie dość kijowe teledyski, jak na swój poziom muzyczny), długo byli nieznani szerszej publiczności za granicą, ale teraz się to wreszcie zmienia i w październiku mają zagrać nawet u nas, w Szczecinie. Jeszcze do niedawna zespół składał się z sześciu osób, ostatnio do składu dołączył siódmy członek, grający na dudach i flecie prostym, a płyty nagrywają z towarzyszeniem trzech członków ludowej kapeli Fajkusz Banda, którzy występują z nimi także na większych koncertach i tym sposobem na scenie było aż dziesięć osób. Ubolewam niezmiennie nad wyglądem wokalistki na scenie, słyszałam parokrotnie, że Polki potrafią się ubierać z lepszym wyczuciem niż Węgierki i tu chyba się to sprawdza. Na szczęście minęły już czasy, kiedy potrafiła wyskoczyć w bluzce z brokatowym motylem (true story…), nowe stroje zespołu, które zaprojektowała, są lepsze, chociaż bez szału i chyba mało praktyczne, więc koniec końców rzadko w nich występują. Na tym koncercie wyskoczyła w jakiejś przedziwnej tunice i moją pierwszą myślą było „O Boże… I jeszcze na dodatek wygląda w tym jakby była w ciąży”. Jednak moi kumple też zaczęli coś przebąkiwać, że wygląda jakby była w ciąży, więc zaczęłam się baczniej przyglądać. W czasie koncertu, gdzie poza paroma starymi hitami zagrali również trzy nowe utwory, które znajdą się na płycie, która wyjdzie we wrześniu, miała naprawdę nietęgą minę, parę razy nawet jakby przerwała na chwilę śpiewanie czy schodziła ze sceny przed końcem utworu, więc to mnie przekonało do tezy, że naprawdę jest w ciąży i wychodzi wymiotować. Poza tym szoł było całkiem niezłe, nowy dudziarz został przedstawiony publiczności, podczas koncertu basista zszedł ze dwa razy ze sceny i grał tuż przed nami. Kiedy zespół został wywołany na bis i miał zagrać „Hajdútánc”, w którym wokalistka ma solowe partie growlowane, drugi wokalista i gitarzysta zarazem powiedział, że zagrają bis, ale będziemy musieli pomóc Laurze, bo jest w ciąży. Koncert pomimo problemów wokalistki się udał, a na koniec klawiszowiec zdjął koszulę i stanął na przedzie sceny w pozie Balotelliego (brak zdjęcia Smutek).
Po powrocie przeczytałam w wywiadach ze stron Kronos Mortus (Flaga węgierska i Flaga brytyjska ) i HammerWorldFlaga węgierska, że wokalistka jest w trzecim miesiącu ciąży i na koncercie rzeczywiście wychodziła wymiotować. Nie weźmie też udziału w europejskim tournee zespołu (razem z Arkoną) i za nią wystąpi jakaś inna wokalistka.
Tak minął ten pełny wrażeń pierwszy dzień festiwalu.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Rockmaraton 2012 - az utolsó - przez Lilly Lill - 21-07-2012, 21:40
RE: Rockmaraton 2012 - az utolsó - przez Lilly Lill - 29-07-2012, 18:02
RE: Rockmaraton 2012 - az utolsó - przez Lilly Lill - 02-09-2012, 20:55



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości