18-06-2019, 19:13
Bardzo chcę odpowiedzieć, tylko obawiam się, że będzie obok tematu, więc adminów proszę o czujność i ewentualne przeniesienie wątku.
Zgodnie z tytułem mam do powiedzenia tyle, że to świetnie wykorzystane pół dnia w Budapeszcie. Gratuluję przy tym lekkiego pióra, esencjonalności i poczucia humoru.
Z całego serca gratuluję Ci napisania doktoratu i bardzo trzymam kciuki za resztę zmagań i obronę!
Ja skończyłam dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Na 3. roku przy wyróżniającej się średniej była możliwość bezpłatnego studiowania na drugim kierunku. Ja bardzo chciałam SiMR na Politechnice (Silniki i Maszyny Rolnicze), ale za dużo matematyki musiałabym nadganiać. Dokształcałam się we własnym zakresie, żeby zostać dziennikarką motoryzacyjną.
Moich dwóch przyjaciół z roku wybrało japonistykę. Jeden odpadł po pół roku, drugi po roku, ale za to znalazł żonę. Marta zrobiła doktorat na japonistyce, wielokrotnie była na stypendium. Bardzo się przyjaźnimy i oczywiście oni też kibicowali mojej przeprowadzce na Węgry, bardzo podziwiając, jak się tego cholernego węgierskiego nauczyłam.
Ale trzeba wiedzieć, że japoński i węgierski to dwa najtrudniejsze języki na świecie. Nie ma co z tym dyskutować, udowodnione naukowo. Mieliśmy też okazję podyskutować, podzielić się doświadczeniami, skąd się te trudności biorą.
Aglutynacyjność to jedno. To jest w uproszczeniu „coś mi do dupy przyrasta”. Zamiast „na stole” to „stolena”, albo jeszcze lepiej „stolemoimna”. Gorszy jest według mnie przestawiony szyk zdania, że mówi się „od tyłu”. Czyli zamiast „szklanka stoi na stole” – „stole na szklanka stoi”. Przy dość prostych zdaniach wydaje się to do ogarnięcia, przy dłuższych wywodach Europejczyk traci wątek w połowie.
Zawsze dobrą radą jest „nie tłumaczyć” tylko „myśleć” w danym języku. Myśleć po węgiersku, a pewnie i po japońsku, to jak przepłynąć ocean. Totalna abstrakcja.
Zgodnie z tytułem mam do powiedzenia tyle, że to świetnie wykorzystane pół dnia w Budapeszcie. Gratuluję przy tym lekkiego pióra, esencjonalności i poczucia humoru.
Z całego serca gratuluję Ci napisania doktoratu i bardzo trzymam kciuki za resztę zmagań i obronę!
Ja skończyłam dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Na 3. roku przy wyróżniającej się średniej była możliwość bezpłatnego studiowania na drugim kierunku. Ja bardzo chciałam SiMR na Politechnice (Silniki i Maszyny Rolnicze), ale za dużo matematyki musiałabym nadganiać. Dokształcałam się we własnym zakresie, żeby zostać dziennikarką motoryzacyjną.
Moich dwóch przyjaciół z roku wybrało japonistykę. Jeden odpadł po pół roku, drugi po roku, ale za to znalazł żonę. Marta zrobiła doktorat na japonistyce, wielokrotnie była na stypendium. Bardzo się przyjaźnimy i oczywiście oni też kibicowali mojej przeprowadzce na Węgry, bardzo podziwiając, jak się tego cholernego węgierskiego nauczyłam.
Ale trzeba wiedzieć, że japoński i węgierski to dwa najtrudniejsze języki na świecie. Nie ma co z tym dyskutować, udowodnione naukowo. Mieliśmy też okazję podyskutować, podzielić się doświadczeniami, skąd się te trudności biorą.
Aglutynacyjność to jedno. To jest w uproszczeniu „coś mi do dupy przyrasta”. Zamiast „na stole” to „stolena”, albo jeszcze lepiej „stolemoimna”. Gorszy jest według mnie przestawiony szyk zdania, że mówi się „od tyłu”. Czyli zamiast „szklanka stoi na stole” – „stole na szklanka stoi”. Przy dość prostych zdaniach wydaje się to do ogarnięcia, przy dłuższych wywodach Europejczyk traci wątek w połowie.
Zawsze dobrą radą jest „nie tłumaczyć” tylko „myśleć” w danym języku. Myśleć po węgiersku, a pewnie i po japońsku, to jak przepłynąć ocean. Totalna abstrakcja.