Dziś na kąpielisku przeczytałem specjalne wydanie "Medycyny Praktycznej" z 2012 roku, podsumowujące konkurs literacki "Przychodzi wena do lekarza", dedykowany zmarłemu niedawno prof. Andrzejowi Szczeklikowi. Wiele z nagrodzonych prac nawiązuje bezpośrednio do pracy autorów-lekarzy, wyzwań i dylematów, z którymi muszą się mierzyć, zapewne przelanie własnych emocji na papier jest także sposobem ich oswojenia i rozładowania. Jest też praca dokumentalna o Mieczysławie Słabym, kapitanie-lekarzu z Westerplatte, gdzie praktycznie całkowicie pozbawiony środków medycznych bardzo skutecznie ratował rannych, a ostatnim z uratowanych był kpt. Dąbrowski, zastępca mjr. Sucharskiego, który zamierzał się zastrzelić, aby uniknąć niewoli - kpt. Słaby odebrał mu rewolwer. Po wojnie pozostał w służbie wojskowej i wkrótce został zamorzony w ubeckim więzieniu, aresztowany w ramach akcji oczyszczania WP z ideowo niepewnych elementów przedwojennych. Mało brakowało, a ta wstydliwa dla naszej armii karta przepadłaby bezpowrotnie w niszczarce archiwum akt wojskowych.
Ze wspomnień znajomych i współpracowników Profesora Szczeklika, którego nazwisko wcześniej zaledwie obiło mi się o uszy, wyłania się obraz humanisty, wszechstronnie uzdolnionego (m. in. literacko i muzycznie), godzącego zawód lekarza z zamiłowaniami epoki Renesansu, mecenasa młodych talentów. A także sportowca i turysty, związanego z racji zamieszkania z Krakowem i Zakopanem. Jest i wątek węgierski: anegdotycznie wręcz brzmi historia kolegi późniejszego Profesora, który wraz z nim zakwalifikował się w roku 1957 na staż studencki w Jugosławii Josipa Broz-Tity. Z Zakopanego wybrali się... skuterem, który pod większe górki na Słowacji musieli pchać. Węgrzy, wdzięczni za pomoc Polaków rok wcześniej, traktowali ich jak bohaterów i niemal nosili na rękach. Ksiądz z organistą umyli im skuter. Pozostała jeszcze najbardziej nieprzyjazna granica, oddzielająca postępowy i braterski blok socjalistyczny od zbuntowanej Jugosławii. Należało wypełnić wiele formularzy z datą urodzenia, nr buta itp. i z pouczeniem o karze za podanie fałszywych danych. Propagandowe hasła typu "Smrt" faszistam!" sugerowały, że rozprawa ze szpiegami i przemytnikami jest krótka i surowa. Mimo to jednak odprawę celną przeszli bezproblemowo. Już mając pozwolenie na odjazd jeden z nich nie wytrzymał i zapytał celnika, dlaczego rozkręca na części Moskwicza na węgierskich tablicach udającego się w przeciwnym kierunku - z Jugosławii do Węgier. Na to celnik odpowiada: "To samochód szachowego arcymistrza Szabo, wraca z turnieju, który wygrał i zainkasował $100.000, a nie zadeklarował żadnej gotówki do przewozu. A wy dwaj wieziecie na handel radio i aparat fotograficzny, wiem, ale wiem też, że jesteście studentami i potrzebujecie pieniędzy, więc was puszczam". Chłopcy aż przysiedli z wrażenia uświadamiając sobie tak szczęśliwy dla nich dysonans pomiędzy brutalną doktryną i jej praktyczną implementacją. Gdy dotarli na miejsce, lekarz-opiekun praktyki poinformował ich, że praktyka polegać będzie na towarzyszeniu przydzielonym samochodem amerykańskiej misji UNICEF zajmującej się sczepieniem przeciw gruźlicy. Po czym zapewnił ich, że nikt tego nie będzie egzekwował, dał im służbowy samochód i tak zrobili sobie wycieczkę krajoznawczą po byłej już Jugosławii, skąd po zaliczeniu praktyki wrócili sprawdzonym skuterem.
Gazety niestety nikomu nie pożyczę, bo się rozmokła.
Ze wspomnień znajomych i współpracowników Profesora Szczeklika, którego nazwisko wcześniej zaledwie obiło mi się o uszy, wyłania się obraz humanisty, wszechstronnie uzdolnionego (m. in. literacko i muzycznie), godzącego zawód lekarza z zamiłowaniami epoki Renesansu, mecenasa młodych talentów. A także sportowca i turysty, związanego z racji zamieszkania z Krakowem i Zakopanem. Jest i wątek węgierski: anegdotycznie wręcz brzmi historia kolegi późniejszego Profesora, który wraz z nim zakwalifikował się w roku 1957 na staż studencki w Jugosławii Josipa Broz-Tity. Z Zakopanego wybrali się... skuterem, który pod większe górki na Słowacji musieli pchać. Węgrzy, wdzięczni za pomoc Polaków rok wcześniej, traktowali ich jak bohaterów i niemal nosili na rękach. Ksiądz z organistą umyli im skuter. Pozostała jeszcze najbardziej nieprzyjazna granica, oddzielająca postępowy i braterski blok socjalistyczny od zbuntowanej Jugosławii. Należało wypełnić wiele formularzy z datą urodzenia, nr buta itp. i z pouczeniem o karze za podanie fałszywych danych. Propagandowe hasła typu "Smrt" faszistam!" sugerowały, że rozprawa ze szpiegami i przemytnikami jest krótka i surowa. Mimo to jednak odprawę celną przeszli bezproblemowo. Już mając pozwolenie na odjazd jeden z nich nie wytrzymał i zapytał celnika, dlaczego rozkręca na części Moskwicza na węgierskich tablicach udającego się w przeciwnym kierunku - z Jugosławii do Węgier. Na to celnik odpowiada: "To samochód szachowego arcymistrza Szabo, wraca z turnieju, który wygrał i zainkasował $100.000, a nie zadeklarował żadnej gotówki do przewozu. A wy dwaj wieziecie na handel radio i aparat fotograficzny, wiem, ale wiem też, że jesteście studentami i potrzebujecie pieniędzy, więc was puszczam". Chłopcy aż przysiedli z wrażenia uświadamiając sobie tak szczęśliwy dla nich dysonans pomiędzy brutalną doktryną i jej praktyczną implementacją. Gdy dotarli na miejsce, lekarz-opiekun praktyki poinformował ich, że praktyka polegać będzie na towarzyszeniu przydzielonym samochodem amerykańskiej misji UNICEF zajmującej się sczepieniem przeciw gruźlicy. Po czym zapewnił ich, że nikt tego nie będzie egzekwował, dał im służbowy samochód i tak zrobili sobie wycieczkę krajoznawczą po byłej już Jugosławii, skąd po zaliczeniu praktyki wrócili sprawdzonym skuterem.
Gazety niestety nikomu nie pożyczę, bo się rozmokła.