22-10-2016, 10:37
Mor Jokai "Węgierski magnat".
Mor Jokai to taki węgierski Sienkiewicz piszący "ku pokrzepieniu serc". Jego portret czy też nawet woskowa figurę widziałem w czardzie-muzeum w Hortobagy. Był zapewne popularny także w Polsce w międzywojniu, gdyż starsze pokolenie czytywało jego utwory. Znalazłem w internecie pdfa z tą powieścią, na razie jestem na stronie 85/281. Ciekawy fragment o węgierskiej kulturze picia:
Mor Jokai to taki węgierski Sienkiewicz piszący "ku pokrzepieniu serc". Jego portret czy też nawet woskowa figurę widziałem w czardzie-muzeum w Hortobagy. Był zapewne popularny także w Polsce w międzywojniu, gdyż starsze pokolenie czytywało jego utwory. Znalazłem w internecie pdfa z tą powieścią, na razie jestem na stronie 85/281. Ciekawy fragment o węgierskiej kulturze picia:
Cytat:Zresztą mające właśnie nastąpić przyjęcie nie należy do szczególnie ciekawych, takich jak w dniu imienin sławnego nababa, kiedy zjeżdża cała magnateria i zbiegają się wszystkie cygańskie kapele, komedianci ustawiają w szopie malowane krzaki i gaje, poeci stają w szranki deklamując zwariowane dytyramby, sławni mówcy wznoszą wymyślne toasty, kiedy płoną stodoły, a Cyganie w blasku płomieni wygrywają porywające do tańca melodie, panowie zaś obtańcowują wiejskie dziewuchy.Zamiast tego wszystkiego, możemy być świadkami dzikiej pijackiej orgii, którą polega na tym, że w dużej pustej sali goście obsiadają ciężki okrągły stół; nie ma tam żadnego sprzętu, który by się dał połamać, siedzi się na okrągłych stołkach wyciosanych z jednego pnia, bez nóg i oparcia, których nie można chwycić i komuś na głowie roztrzaskać. Do ręki gość dostaje grubą szklankę z półkolistym dnem, której nie można postawić na stole. Stojący za każdym stołkiem hajduk napełnia szklankę, którą trzeba natychmiast do dna wypić i podać sąsiadowi; tak więc szklanka cały czas krąży wkoło, a gdy jeden pije, resztą musi śpiewać:
Syn po ojcu, rzecze Wołoch... itd.
W trakcie tej wspaniałej zabawy to jeden, to drugi gość wypada z szeregu, hajducy go podnoszą i kładą na słomianej macie, gdzie może spać do następnego dnia, choćby do samego południa. Reszta pije dalej. Ta niewątpliwie miła zabawa trwa zwykle tak długo, dopóki przy stole nie pozostanie tylko jeden gość, a z reguły jest~nim Bandi Kutyafalvi.
Zależnie od nalewanego wina można z góry przewidzieć, jaki przebieg będzie miała zabawa, jako że nastrój zależy od ducha pitego trunku.
Jeśli „wieczna szklenica” napełniana jest białym winem z Neszmély, goście będą hałaśliwi i rozmowni, jedna swawolna anegdota gonić będzie drugą, śmiechu będzie co niemiara; kto odpadnie, zaśnie cicho pochrapując, a kto dotrwa do końca, ten radośnie wycałuje prowadzącego go na matę hajduka.
Gdy jednak goście stają w zawody przy winie z Villany, to już przy dziesiątym okrążeniu skaczą sobie do oczu, są gniewni i kłótliwi, każdy chce bić Turka i za takiego uważa sąsiada, leżący na ziemi krzyczą i jęczą, a ostatni bohater chce walczyć z hajdukami, tak że trzeba go spętać.
Pewnego razu pito na próbę jakieś zagraniczne wino; wtedy całe towarzystwo poczuło się jak na burzliwym morzu, i chcąc ulżyć statkowi wyrzucali przez okno wszystkie stołki i stół, leżący na ziemi wrzeszczeli, bo męczyła ich morska choroba, a Bandi Kutyafalvi chciał wszystkich zepchnąć do morza.