30-11-2018, 20:49
Doskonale rozumiem ten dylemat, bo Siófok fajne i się sprawdziło, a chciałoby się spróbować czegoś nowego. Żeby było tak samo, ale inaczej. A z tym może być trudno.
1. Tihany jest malutkie i rzeczywiście w sezonie przeżywa oblężenie. W Siófok, które jest ponad 10 razy większe, paradoksalnie łatwiej znaleźć ciszę, bo tłum turystów rozlewa się na większej przestrzeni.
2. Na północnym brzegu prawie wszystkie plaże są płatne. On jest częściej dziki, niedostępny, porośnięty sitowiem. Żeby urządzić plażę, trzeba teren jakoś uporządkować, wykarczować, wydrzeć naturze. Jak miasteczko organizuje plażę, to każe sobie potem za nią płacić. Alternatywa – o ile w ogóle jest – to pomosty gdzieś poukrywane w trzcinach. I pewnie nawet sporo jest takich darmowych zejść do wody, ale trudno to nazwać plażą. Ani do opalania, a już na pewno nie dla osób nie umiejących pływać.
3. Na zagospodarowanych płatnych plażach z reguły są sztucznie porobione zatoczki dla małych dzieci. Bo Węgrzy wiedzą, że północny brzeg jest nieprzyjazny dla maluchów i starają się z tym wizerunkiem walczyć. Co nie zmienia faktu, że woda jest tu głębsza i zimniejsza.
4. Generalnie na północy wszystko jest droższe – nie tylko samo zakwaterowanie, ale i knajpy, pamiątki, atrakcje. Te codzienne wydatki potrafią się złożyć na niemałą kwotę. Wynika to bez wątpienia z tego, że północ jest chętniej wybierana przez bogatych emerytów z Zachodu.
5. Zwróćcie też uwagę, że większość domów położona jest na wzgórzach. Nie wiem, jaki piechur jest z Waszego 3-latka, ale po całym dniu nad wodą mało komu marzy się wspinaczka w upale.
Nie jestem przekonana, czy Badacsony to najlepsza alternatywa. Tam jest tylko jedna plaża, oczywiście płatna i na pewno nieźle oblegana. Rozumiem, że ex-komar mówi o okolicach, ale to raczej mekka miłośników win, dość uboga w atrakcje dla 3-latka.
Ja raczej polecałabym południowy brzeg, np. Balatonboglár, jak chcecie sobie odmienić widoki po Siófok. Łatwo też stąd porobić sobie wycieczki na zachodnio-północny kraniec Balatonu.
1. Tihany jest malutkie i rzeczywiście w sezonie przeżywa oblężenie. W Siófok, które jest ponad 10 razy większe, paradoksalnie łatwiej znaleźć ciszę, bo tłum turystów rozlewa się na większej przestrzeni.
2. Na północnym brzegu prawie wszystkie plaże są płatne. On jest częściej dziki, niedostępny, porośnięty sitowiem. Żeby urządzić plażę, trzeba teren jakoś uporządkować, wykarczować, wydrzeć naturze. Jak miasteczko organizuje plażę, to każe sobie potem za nią płacić. Alternatywa – o ile w ogóle jest – to pomosty gdzieś poukrywane w trzcinach. I pewnie nawet sporo jest takich darmowych zejść do wody, ale trudno to nazwać plażą. Ani do opalania, a już na pewno nie dla osób nie umiejących pływać.
3. Na zagospodarowanych płatnych plażach z reguły są sztucznie porobione zatoczki dla małych dzieci. Bo Węgrzy wiedzą, że północny brzeg jest nieprzyjazny dla maluchów i starają się z tym wizerunkiem walczyć. Co nie zmienia faktu, że woda jest tu głębsza i zimniejsza.
4. Generalnie na północy wszystko jest droższe – nie tylko samo zakwaterowanie, ale i knajpy, pamiątki, atrakcje. Te codzienne wydatki potrafią się złożyć na niemałą kwotę. Wynika to bez wątpienia z tego, że północ jest chętniej wybierana przez bogatych emerytów z Zachodu.
5. Zwróćcie też uwagę, że większość domów położona jest na wzgórzach. Nie wiem, jaki piechur jest z Waszego 3-latka, ale po całym dniu nad wodą mało komu marzy się wspinaczka w upale.
Nie jestem przekonana, czy Badacsony to najlepsza alternatywa. Tam jest tylko jedna plaża, oczywiście płatna i na pewno nieźle oblegana. Rozumiem, że ex-komar mówi o okolicach, ale to raczej mekka miłośników win, dość uboga w atrakcje dla 3-latka.
Ja raczej polecałabym południowy brzeg, np. Balatonboglár, jak chcecie sobie odmienić widoki po Siófok. Łatwo też stąd porobić sobie wycieczki na zachodnio-północny kraniec Balatonu.