Wybaczcie mi przydługi wstęp. Ale w końcu mogę Wam zdać rzetelną relację. Z Club Tihany nie udało się nawiązać serdecznej współpracy, a ja taką sobie cenię. To znaczy, żeby był kontakt przynajmniej z menadżerem. Żeby było wiadomo, kto za co odpowiada. Że wiem, jak i u kogo mogę interweniować, jeśli coś jest nie tak. Nie dziwcie się, że wolę mniejsze obiekty, w których wystarczy jeden telefon, żeby np. zmienić posiłki na wegetariańskie.
Club Tihany to moloch. Kolos, gigantyczny ośrodek wybudowany w 1962 r., zmodernizowany i rozbudowany w 1983 r. Byłam tam właśnie na targach optycznych. Szerzej swoje wrażenia opisałam na blogu:
Optika Hungary 2019 Tihany
Nie chcę nikogo urazić. Każdy z nas ma prawo mieć inne wrażenia. Ja nawet lubię taką stylistykę retro, ale Club Tihany to porażka. Rozmach na miarę chińskiej wioski olimpijskiej. Estetyka kołchozowa, bez finezji. Obsługa fatalna – i to mówię ja, zakochana w Węgrzech! Gdzie tu naprawdę ludzie są fajni, mili, bez względu na wiek i życiowe doświadczenia. Jakby ich tam hurtem zaczarowali.
Impreza prestiżowa, międzynarodowej rangi. Ceny z sufitu. Szkoda, że jakość nie idzie w parze. Na szczęście mieszkaliśmy gdzie indziej. Ale miałam okazję w Club Tihany zjeść kolację. Przy autostradzie stołówkowe menu bywa lepsze. Dramat skończył się tym, że stołowaliśmy się w centrum miasteczka.