Liczba postów: 3,686
Liczba wątków: 85
Dołączył: 13.09.2012
Reputacja:
2,455
10-02-2024, 1:25
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10-02-2024, 2:29 przez eplus.)
Po śniadaniu przejażdżka quadami. Widzimy oazę-fatamorganę. Kończy się paliwo. Idziemy coraz bardziej wycieńczeni w kierunku jakiejś budki - może mają coś do picia? Nie, to kiosk z krawatami... *****! Kolejna wydma i kolejna, czołgamy się, nadchodzi zmierzch, w oddali jakieś światła. Jesteśmy uratowani! Luksusowa restauracja! Portier stanowczo: Bez krawatów nie wpuszczamy!
Wreszcie spakowani i napojeni herbatą ruszamy naszym furgonem w długą trasę. Przy drogach często stoją samochody-ekspresy, lecz tego dnia zatrzymujemy się przy domku, który oprócz kawy i kanapek oferuje skamieniałości i meteoryty. Wymawiamy się od zakupu amonitów, trylobitów i tych stworzeń przypominających rurki z kremem. Celnicy z Balic nie wybaczyliby nam kupczenia szczątkami zwierząt. Muszelek mają tu hurtowe ilości, minerałów też kilka taczek.
Płacimy za kawę, po drodze tankujemy, a na koniec w Boumalne Dades jemy obiad - zupa, surówka i obowiązkowo tajin, tym razem warzywny. Śpimy w pokoju w Riad Atlas Berbere. Obiekt jest wybudowany tradycyjnymi technikami - tynki z gliny i sieczki, legary stropowe z okorowanych pni drzew. Ale jest łazienka z prysznicem, cała w ceramice, i jest klimatyzator grzejący, mamy też sieć WiFi, jak i w poprzednich hotelach.
Liczba postów: 3,686
Liczba wątków: 85
Dołączył: 13.09.2012
Reputacja:
2,455
10-02-2024, 1:26
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14-02-2024, 17:57 przez eplus.)
Po śniadaniu spotykamy się z przewodnikiem, który oprowadza nas po wąwozie rzeki Dades.
Kolejna herbatka i najdłuższa trasa - do Imlil, 370 kilometrów. Obiad jemy w mieście Warzazat, dojeżdżamy do hotelu Riad Atlas Toubkal późnym wieczorem. W planie następnych dwóch dni jest zdobycie szczytu, któremu nasz hotel zawdzięcza nazwę. Jesteśmy umówieni z przewodnikiem - bratem właściciela hotelu. Wypożycza dla nas latarki i rękawice, można także zaopatrzyć się w buty turystyczne, kijki, raki itp. Wyruszamy w góry i po południu docieramy do schroniska. Przeszliśmy 11 kilometrów w poziomie i jakieś 1350 metrów w pionie.
Posiłki w schronisku są bardzo smaczne, ale warunki spartańskie - sale dziesięcioosobowe z piętrowymi pryczami bez pościeli, kible w piwnicy, prysznic z zimną wodą. Mimo to zmęczeni śpimy dobrze, ale o piątej rano trzeba wyruszyć na szczyt. Do pokonania 3,2 kilometra i 950 metrów w górę. Na szczęście nie ma śniegu, więc idzie się znacznie łatwiej. Jest lekki mróz. Krótko po ósmej docieramy na Tubkal, słońce oświetla wierzchołki gór. Pamiątkowe zdjęcia, porcja kalorii i wody, i schodzimy na dół.
Liczba postów: 3,686
Liczba wątków: 85
Dołączył: 13.09.2012
Reputacja:
2,455
10-02-2024, 1:27
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10-02-2024, 3:43 przez eplus.)
Do miasteczka docieramy dobrze po południu, tego dnia robimy ponad 17 kilometrów. Odbieramy bagaże z naszego hotelu i ruszamy w stronę Marakeszu. Udaje nam się znaleźć właściwą uliczkę, pytamy o Riad dar sahrawi - właściciel już na nas czeka przed wejściem. Samochód zostawiamy na ulicy pod okiem menadżera parkingu. Wchodzimy w wąską bramę, hotel mieści się na pierwszym i drugim piętrze, z dostępem do przestronnych tarasów. Buty musimy zostawić przed wejściem - dostajemy pantofle. Pewne rozwiązania nas śmieszą - być może celują w gust turystów z Azji, których zastajemy w obiekcie.
Na bazar wyruszam w klapkach - po górskiej tułaczce stopy mają prawo odpocząć. Jest już ciemno, ale stragany są jaskrawo oświetlone. Kupcy zaczepiają przechodniów w różnych językach. Między ludźmi przeciskają się rowery i skutery. Kelnerzy zapraszają do lokali podsuwając karty dań. Obnośni handlarze prezentują migające zabawki, identyczne, jak te na Krupówkach. Globalizacja. Kupujemy parę magnesów na pamiątkę oraz ciasteczka, które zjadamy po drodze.
(Marakesz w Poznaj Świat - https://poznaj-swiat.pl/article/2995/mar...-powiekami)
Nastawiamy budziki na drugą w nocy. Wypożyczalnia CarFlexi w Marakeszu ma biuro w minivanie zaparkowanym przy lotnisku, pozycja 1068. Jesteśmy umówieni na pół do czwartej. Stajemy na najbliższym wolnym polu, po chwili pojawia się agent. Pobieżnie ogląda samochód, spisuje stan licznika, kwituje protokół, żegnamy się z uśmiechem i życzeniami. Odprawa do Bergamo, parę godzin przerwy i wieczorkiem lądujemy w Krakowie.
Liczba postów: 3,686
Liczba wątków: 85
Dołączył: 13.09.2012
Reputacja:
2,455
10-02-2024, 1:27
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10-02-2024, 11:52 przez eplus.)
Nie było wiele o jedzeniu, bo postanowiłem wydzielić ten temat.
Tajin (tadżin z akcentem na końcówkę) to nie jest naprawdę potrawa - to coś jak bogracz, to znaczy naczynie. Gruba gliniana miska ze stożkową przykrywką służy do duszenia potraw na otwartym ogniu albo na rozgrzanej płycie.
W tajinie może być prawie wszystko - kurczak, jajecznica, wołowina, warzywa na patelnię, ryż albo dowolna kombinacja wymienionych. Podawane to jest w bardzo efektowny sposób - gruby garnek trzyma ciepło i potrawa bulgocze jeszcze chwilkę po podaniu na stół. Próbowałem wersji mięsnych, ale we wkładce jest o wiele więcej kości niż mięsa i trzeba uważać na odłamki. Dlatego wolałem warzywne.
Zupa marokańska jaka jest - każdy wie, bo można ją kupić w Biedronce. Harira to druga popularna w Maroku zupa warzywna. Sałatka marokańska albo berberyjska to posiekane pomidory, cebula, marchew, papryka i co jeszcze wpadnie pod rękę, nawet czerwony burak. Na surowo, z porcją gotowanego ryżu albo makaronu i przybrana plasterkami pomarańczy albo papryki. Popularna jest kasza kuskus z dodatkami.
Hotelowe śniadanie to zwykle oprócz pieczywa - dżemy i miód, często jajka na twardo albo smażone na poczekaniu naleśniki, omlet czy jajecznica. Kawa, sok pomarańczowy i wszechobecna zielona herbata z miętą albo innym ziołem. Często jest ona już mocno posłodzona, ale cukier może być też podany osobno.
Liczba postów: 261
Liczba wątków: 7
Dołączył: 18.06.2012
Reputacja:
109
Super, czekamy na więcej.
Pozdrawiam wszystkich węgromaniaków. Pani czesieko
Liczba postów: 3,686
Liczba wątków: 85
Dołączył: 13.09.2012
Reputacja:
2,455
10-02-2024, 10:39
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10-02-2024, 20:48 przez eplus.)
Teraz o ruchu drogowym. Pierwsze wrażenie z Tangeru narzucało porównanie z Sycylią. Na rondach czy skrzyżowaniach wszyscy starają się wjechać równocześnie i wzajemnie się blokują. Słychać klaksony. Piesi łażą kompletnie bez sensu po ulicy, wzdłuż i wszerz, nie zwracając uwagi na pojazdy, także w nocy. Może mają jakiś tryb nieśmiertelności. A chodnik pusty. Trzeba uważać na jednoślady - ich nie obowiązują żadne reguły, często też nocą nie są oświetlone.
Wiele ciężarówek wygląda jak w serialu "Najgroźniejsze drogi świata":
Jednak Marokańczycy używają kierunkowskazów (oprócz zjazdu z ronda). Samochody są bardziej poszanowane, nawet trzydziestoletnie pickupy nie są porozbijane, mają wszystkie światła, szyby i klamki na miejscu.
Co kilka kilometrôw są blokady policyjne. Należy stanąć w oddaleniu i czekać na sygnał policjanta. Gdy niedbale odgoni muchę z nosa - to znak, że można ruszyć. Ze dwa razy funkcjonariusz wytypował nas do kontroli, ale poznając z bliska obcokrajowców gestem kazał jechać.
Ogromnie pomocna była znaleziona na elektrośmieciach nawigacja, z nowym programem i mapą Maroka. Tylko kilka razy zdarzyło się, że zamiast skrzyżowania zapowiedziała rondo albo na odwrót. Również trafiały się błędy w jednokierunkach. Tutaj w Tangerze na ekraniku widać tory, ale nie zanotowałem ani jednego przejazdu kolejowego. Przynajmniej na to nie trzeba uważać.
W centrum Fezu wjeżdżając w wąską uliczkę dokładnie sprawdziłem, że nie ma zakazu. Kilkadziesiąt metrów dalej inny kierowca daje mi znak, żeby zawrócić. Odczekałem, aż cała ulica będzie pusta i przewaliłem pod prąd. Na wieczornym spacerze sprawdziłem jeszcze raz - znak był, ale po lewej stronie!
Gdzie nie dotarła cywilizacja - tam ludzie radzą sobie sami. Improwizowany "śpiący policjant" przed zerwanym mostem:
Co mnie zaskoczyło - program prowadzi również na pustynnych bezdrożach, traktuje je jako drogi gruntowe. Za drugim kamieniem w prawo...
Na szosie mało kto się śpieszy. W zabudowaniach obowiązuje 60, poza - 80, a na ekspresówce, czyli jeśli przez 20 kilometrów będzie tylko asfalt i horyzont, to 100. Przed każdym skrzyżowaniem i rondem stoją znaki ograniczenia: 40, 20. Zakaz wyprzedzania i linia ciągła co kawałek. Zanim linia przerywana przejdzie w ciągłą, to na pewnym odcinku się zagęszcza. Ktoś pomyślał:
A tu cała trasa, ponad 1500 km, na zapasowej nawigacji, NV55, pierwszej, która była dostępna 16 lat temu w Biedronce:
Używałem jej też jako pieszej. Tu sprawdzam, czy rzeczywiście wdrapałem się na Mount Toubkal:
Liczba postów: 3,686
Liczba wątków: 85
Dołączył: 13.09.2012
Reputacja:
2,455
10-02-2024, 10:41
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27-03-2024, 14:58 przez eplus.)
Spróbuję dodać jakieś praktyczne szczegóły. Wszystko mieliśmy porezerwowane przez Bukinga, a co się dało - opłacone z góry. Aby zachować kontakt ze światem - warto mieć smartfona z WhatsAppem. Na lotnisku kupuje się kartę przedpłaconą na Internet w lokalnej sieci, dziewczyny wszystko włączają i konfigurują, nawet niekumaty turysta sobie poradzi. Koszt około 10 Euro. Przelicznik doraźny jest 1 Euro = 10 Dirham (w kantorze dostaniemy około 11). Napiwki są oczywiście mile widziane. Pierwszego wieczora przy wyjściu z baru jakiś typek zapytał nas, czy jedzenie było dobre. Słysząc potwierdzenie zawołał coś, co zidentyfikowałem jako "pourboir" (napiwek - studiowało się kiedyś francuski). Po wyjaśnieniu, że już daliśmy, ale kelnerowi, odstąpił. Parkingi płatne obsługiwane są przez ajentów albo samozwańców i nie trzeba kombinować z parkomatem. Ale jeśli stawka jest, powiedzmy, 40, a damy banknot 50, to nie spodziewajmy się reszty. Parkingowy zawsze pomaga wycofać, składa lusterka, zatrzymuje inne samochody - nie bierze pieniędzy za nic. W Marakeszu, chyba po to, żeby dodać sobie powagi, ajent wyciągnął kredę i na oponie narysował trzy krzyżyki. To pokwitowanie uiszczonej opłaty, samochód stoi legalnie.
W turystycznych miejscach dzieci nagabują "One dirham", czasem nawet biegną za samochodem. My dawaliśmy cukierki i naklejki, żadne dziecko nie odmówiło. Nie pozowane zdjęcie - zobaczcie minę dziewczyny po lewej:
Ale dwa razy byliśmy lekko zaskoczeni - późnym wieczorem w Imlil pytamy chłopaków o hotel, który stoi gdzieś w oddaleniu od drogi. Jeden chce zobaczyć zdjęcie hotelu na Bukingu, ale są tylko widoki z okien. Na tej podstawie podprowadza nas skuterkiem w miejsce, skąd będziemy mieli najbliżej. Gdy pytam, czy 15 dirhamów wystarczy (bo tyle mieliśmy w drobniakach) - odpowiada, że jego pomoc jest za darmo. Innego dnia w dolinie róż idziemy za drogowskazem, gdzie koło gospodyń wiejskich wyrabia kosmetyki. Gubimy drogę, ale zaczepia nas po francusku młody człowiek - cherchez - czyli pyta, czego szukamy. Najpierw udaję, że nie słyszę, ale jednak po chwili pytamy go o drogę. Prowadzi nas zaułkami ze dwieście czy trzysta metrów. Jest zamknięte, panie dopiero się schodzą. Ktoś telefonuje, pojawia się przewodnicząca z kluczami. Po kwadransie targów wychodzimy, w drodze powrotnej chłopak mówi "miłego dnia" i znika za rogiem w chwili, gdy właśnie naradzamy się, ile wypada dać.
Na zakupach trudno się połapać w cenach. Sprzedawcy najczęściej odpowiadają po francusku. Sixteen i sixty to wszystko jedno. Nawet, jak w sklepie są cenówki, to chyba wyrażone w ich groszach. Na straganach z owocami dwa razy nam się zdarzyło, że sprzedawca podał cenę np. 7, a na wadze liczącej wbijał cenę 14. Kwota do zapłaty wychodziła podwójna, ale wystarczyło dać połowę z tego i transakcja była dokonana. Na jednym z tych straganów naocznie przekonaliśmy się, co znaczy "trzymać pieniądze w skarpecie". Zaś na stacji benzynowej powiedziałem do chłopaka "6 litrów". On zaproponował 7,20 nabijając dawkę na dystrybutorze - to będzie równe 100 dirham. OK, tylko najpierw trzeba zapłacić kartą w biurze. Z szefem nie dało się dogadać, ale chłopak od dystrybutora przyszedł i chyba powiedział, ile potrzebuję. A szef zaczął wystukiwać na kalkulatorze liczby od 200 do 600... Nic z tego nie rozumiałem, podziękowałem i odjechałem. Na następnej stacji zatankowałem bez problemu pomimo bariery językowej. Kelnerzy, zgodnie z uniwersalną zasadą, jeśli się mylą - to zawsze na swoją korzyść. Ale trafiają się i tacy, którzy potrafią liczyć. Po to ktoś kiedyś wynalazł cyfry arabskie.
Wszystkie loty mieliśmy z Ryana. Na lotnisku w Marakeszu, a pewnie i na innych marokańskich lotniskach, trzeba mieć papierową kartę pokładową i stanąć z nią do taśmociągów bagażowych, nawet jeśli mamy tylko bagaż kabinowy. Kolejka idzie powoli, obserwujemy, co się dzieje. Trzeba włożyć bagaż do ryanowskiego kalibratora 40*20*25. Śmiejemy się w kułak, gdy starszy pan próbuje wcisnąć kolanem futerał na oko ze trzy razy za wielki. Inny kopie sztywną walizkę, której brakuje dosłownie paru centymetrów. Ochroniarz co chwilę każe ludziom się cofnąć, w końcu rozciąga taśmę. Jakiś chłopak odkłada tajina, jego garnek ma średnicę koło 30 centymetrów. Kto nie mieści się w blachach - musi dopłacić za bagaż. Jednocześnie sami upychamy ręczniki i koszule w rękawach kurtek, a kanapki i elektronikę po kieszeniach. Ja podchodzę pierwszy, zaliczam próbę i dostaję stempelek na karcie. Nie przechodzi się przez żadną bramkę, więc wracam po resztę rzeczy i dopakowuję torbę. Dzięki tej selekcji przy wsiadaniu do samolotu nie zwracają już dużej uwagi na bagaż. Lotniskowy strach na wróble:
W tym miejscu wypada dodać jakieś komunały - że ludzie są tu życzliwi i przyjaźni, uśmiechają się i pomagają. Tak się pisze zawsze o odwiedzonych krajach. Dla tubylca jesteś kolorowym motylem, który ubarwia jego szary dzień, zanim odleci do swojego domu. A ciekawe, jak potraktowałby dokuczliwą muchę - spróbuj kupić tu ziemię, założyć konkurencyjny biznes, wziąć za żonę córkę wodza... Jednak szczerze i uczciwie stwierdzam, że przez ten tydzień nie mieliśmy ani jednej wątpliwej sytuacji: nie musieliśmy ściskać portfela w kieszeni, nie doświadczyliśmy sztucznego tłoku na targu, nie spotkaliśmy żadnych drabów, którzy stanęliby nam na drodze i mówili coś niezrozumiałego. Nikt nie protestował, gdy robiliśmy zdjęcia na mieście, a sprzedawcy nawet zachęcali i pozowali. Nikt nie próbował zatrzymać czy zablokować naszego samochodu na drodze ani nie kazał się wynosić z miejsca postoju. Zostawialiśmy ubrania i torby w aucie i nikt nie zwracał nam uwagi, że to ryzykowne. Policja jest widoczna, a tradycja ucinania łap złodziejom ma z pewnością silne działanie edukacyjne.
Liczba postów: 349
Liczba wątków: 3
Dołączył: 09.06.2018
Reputacja:
209
(10-02-2024, 1:27)eplus napisał(a):
Fajnie opisane
Miseczka w odpowiednim kolorze (ta z oliwkami) odrobine rekompensuje brak sloiczka, wiesz jakiego
tapatalk
brak polskich liter
Nie odpowiadam na prywatne wiadomosci - z wielu powodow
Liczba postów: 185
Liczba wątków: 20
Dołączył: 14.04.2013
Reputacja:
136
Chociaż Maghreb generalnie wydaje mi się bezpieczny pod względem bezpieczeństwa osobistego i chorobowego, to ich sposób bycia tj. naciąganie na kasę, przymuszanie do napiwków, cyganienie (ze 100 robi się 200)... dlatego póki co się wstrzymuję z tym kierunkiem.
Co do auta, @eplus co to za model Renault? (mam sentyment do Logana MCV, który miał genialnie wygodne, "modularne" drzwi bagażnika, na boki otwierane) I ile kosztował wynajem?
Liczba postów: 3,686
Liczba wątków: 85
Dołączył: 13.09.2012
Reputacja:
2,455
14-02-2024, 21:11
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 15-02-2024, 19:11 przez eplus.)
To jest Renault Express diesel. Prawdopodobnie 1,5dCi. Silnik wg mnie słaby do tego wozu, na niskich obrotach nie ciągnął, a nawet potrafił zgasnąć. Może to wymóg ekologii, albo ja nie umiałem tym jeździć. Wyrobiłem sobie zwyczaj, że w zabudowaniach (do 60) jeździłem na III, poza (do 80) - na IV, a w trasach międzymiastowych - na V. Szóstkę wrzuciłem tylko ze trzy razy na próbę. Palił mało. Za 8 dni wyszło 220 czy 240 euro, i kaucja zwrotna na karcie kredytowej jakieś 1200 funtów angielskich (była podana w GBP) - blokada znikła po tygodniu od oddania auta. Agent nie wciskał żadnego dodatkowego ubezpieczenia, wszystko tak, jak z góry umówione. Na pożegnanie dałem mu tabliczkę polskiej czekolady i wyglądał na zadowolonego. W Marakeszu inny agent odbierał, nie miał zastrzeżeń.
Wg zamówienia miał być "Logan sedan lub podobny".
Ogólnie nie jest aż tak źle, jak to czasem opisują - nikt nie łapie za rękę i nie wciąga do sklepu. Dopóki się nie dogadasz i trzymasz swoje pieniądze w ręku - jesteś panem sytuacji i możesz zakończyć targi i odejść. Nikt się nie obraża. Żebracy są, ale nie stają Ci na drodze. Jeśli za pełnowartościowy pokój hotelowy ze śniadaniem z Bukinga płaciliśmy 27-30 euro, to z własnej woli dorzucałem 3-5 do rachunku. Jeśli coś (auto, pustynia, góra) kosztowało ok. 200, to uznawaliśmy, że to na pewno wystarczy i nic nie dokładaliśmy. Nie czuliśmy się "dojeni", a raz na przykład utargowaliśmy dwa T-shirty z początkowej ceny 150 dirhamów za sztukę do 150 za oba.
Podobno szczyt sezonu to marzec-kwiecień, później jest zbyt gorąco. My zastaliśmy pustki w hotelach.
Nie zarejestrowaliśmy żadnych problemów żołądkowych, mimo, że doustne odkażalniki nie były dostępne.
Ale, jak pisałem, z własnej woli bym się w ciemno nie wybrał.
|