01-10-2012, 23:28
Kilka dni urlopu na wschodzie naszego kraju - i nie miałem wątpliwości, że należy chociaż na chwilę "wyskoczyć" na Węgry. Wybór padł na Sátoraljaújhely - miasto położone najbliżej Polski wschodniej. Wyruszyłem przed godziną 7 i po 36 kilometrach przekroczyłem granicę słowacką - i odetchnąłem, bo to wjazd do krainy, gdzie ruch drogowy wygląda normalniej niż u nas. Może nie do końca poczułem się lepiej, bo już wcześniej czułem się dobrze , gdyż od początku trasa była ok - odcinek Nowy Żmigród - Ożenna to moja ulubiona trasa w Polsce. Za wsią Kąty serpentyny i piękne widoki (otwarty teren), a później - na terenie Magurskiego PN - znak: (pierwszy z serii): "Zwolnij - rysie". Ruch - aż do włączenia się do trasy Svidnik - Bardejov - bardzo mały, a później też było nieźle.
Podczas tej podróży zagranicznej - jak nigdy dotąd aż w takim stopniu - przestrzegałem przepisów. I jednak wielu kierowców mnie wyprzedzało (szczególnie wieczorem), więc idealnie nie jest, ale ich poczynania mieściły się przeważnie w granicach zdrowego rozsądku.
Na Słowacji widziałem 3 patrole, na Węgrzech - nincs Rendőrség
Odniosłem wrażenie, że Słowacy zrobili dużo, by mi utrudnić dojazd do Sáto - najpierw mijanka na moście w Kapusanach, potem zwężenie w Soli (?), w Dvoriankach - objazd, a kilka kilometrów przed granicą - przejazd kolejowy zamknięty o wiele za wcześnie, a po przejeździe pociągu - dróżniczka podnosiła szlabany kręcąc korbą!
Miasto okazało się jeszcze mniejsze i szybsze do przejścia niż sądziłem. Moim celem było poszwendać się po nim, pooddychać atmosferą, znaleźć księgarnię, a w niej "Ábigél" (nie mieli!!!), odkryć coś, czego się nie spodziewałem. Gdyby ktoś nastawił się na atrakcje i zwiedzanie, powinien zacząć od Magyar Kálvárii (złożonej z miast utraconych po traktacie w Trianon), dla fanów mocniejszych - dla mnie zbyt mocnych - wrażeń jest Zempléni Park. Ciekawym obiektem wydaje się być Börtön Muzeum (więzienne) - na zwiedzanie przyjdzie czas za kilka lat, za kilka tysięcy słów.
Zdecydowałem się pojechać nieco w głąb kraju - do Szerencs. Byłem już w tym mieście 3 lata temu, dlatego teraz podjechałem tylko pod centrum handlowe, co - zważywszy, ile czasu zajęło mi rozstrzyganie dylematów moralnych: to czy tamto (np.wino) - było słuszną decyzją.
W drodze do Szerencs widziałem wiele nowych (w sierpniu ich nie było), brązowych tablic z oznaczeniami: "Tokaj Hegyalja Bortúra" wraz z nazwami "winnych" miejscowości i odległościami do nich. Okazało się, że jest ich nieco więcej, niż sądziłem. Podobnie oznaczono zamki "Vártúra". Myślę, że logiczną kontynuacją tego bardzo dobrego pomysłu będzie: "Túró Rudi Túra"
W Tesco kupiłem - za świetną cenę ok. 27zł! - dwa słowniki: "Magyar - Német" i "Német Magyar Kézi Szótár." Są większe niż sugeruje nazwa, polskich tej wielkości ze świecą szukać, a te pozwolą też podciągnąć się w niemieckim. A w Lidlu nabyłem najdroższe wino, jakie mieli!!! - z Villány, ale i tak tańsze od ww. książek.
Powrót przez Kosice i Presov. Mimo, że za Kosicami brak oznaczenia zwykłej drogi na Presov, oba miasta też wydają się godne uwagi. W Presovie jest Muzeum Wina, co może być dobrym przystankiem dla zmierzających na (żeby przeskok jakościowy nie był za duży ). A Kosice w 2013 będą Europejską Stolicą Kultury.
Przed wyjazdem wymieniłem pieniądze od razu na forinty, w kantorze w Szerencs porównałem, czy nie lepiej było kupić Euro. Nie - wyszłoby na to samo (forinty kupiłem po 1,50 zł za 100).
Wnioski z podróży:
1) kupiłem za mało Túró Rudi (ale każda ilość byłaby zbyt mała),
2) zwykłe, klasyczne Unicum jednak przegrywa z nowym Unicum Szilva - to pierwsze jest dla mnie jednak bardziej słodkie niż gorzkie,
3) zawsze warto kupić wytrawne Szamorodni i Irsai Olivér, inne zakupy to improwizacja,
4) jeśli ktoś nie chce "zapuszczać się" do Nyíregyházy lub do Miskolca, a chce zrobić porządne zakupy, Tesco i pobliskie sklepy w Szerencs to najlepsza opcja, we wsiach na północ od Szerencs sklepy typu Coop już po godzinie 17 były zamknięte,
5) warto jechać na Węgry jesienią - widok kilkudziesięciu osób odpoczywających pod krzakami na plantacjach winnych - bezcenny!!! A ogromne pola dyniowe też robią duże wrażenie. Tylko po słonecznikach widać, że ich czas już minął.
Podczas tej podróży zagranicznej - jak nigdy dotąd aż w takim stopniu - przestrzegałem przepisów. I jednak wielu kierowców mnie wyprzedzało (szczególnie wieczorem), więc idealnie nie jest, ale ich poczynania mieściły się przeważnie w granicach zdrowego rozsądku.
Na Słowacji widziałem 3 patrole, na Węgrzech - nincs Rendőrség
Odniosłem wrażenie, że Słowacy zrobili dużo, by mi utrudnić dojazd do Sáto - najpierw mijanka na moście w Kapusanach, potem zwężenie w Soli (?), w Dvoriankach - objazd, a kilka kilometrów przed granicą - przejazd kolejowy zamknięty o wiele za wcześnie, a po przejeździe pociągu - dróżniczka podnosiła szlabany kręcąc korbą!
Miasto okazało się jeszcze mniejsze i szybsze do przejścia niż sądziłem. Moim celem było poszwendać się po nim, pooddychać atmosferą, znaleźć księgarnię, a w niej "Ábigél" (nie mieli!!!), odkryć coś, czego się nie spodziewałem. Gdyby ktoś nastawił się na atrakcje i zwiedzanie, powinien zacząć od Magyar Kálvárii (złożonej z miast utraconych po traktacie w Trianon), dla fanów mocniejszych - dla mnie zbyt mocnych - wrażeń jest Zempléni Park. Ciekawym obiektem wydaje się być Börtön Muzeum (więzienne) - na zwiedzanie przyjdzie czas za kilka lat, za kilka tysięcy słów.
Zdecydowałem się pojechać nieco w głąb kraju - do Szerencs. Byłem już w tym mieście 3 lata temu, dlatego teraz podjechałem tylko pod centrum handlowe, co - zważywszy, ile czasu zajęło mi rozstrzyganie dylematów moralnych: to czy tamto (np.wino) - było słuszną decyzją.
W drodze do Szerencs widziałem wiele nowych (w sierpniu ich nie było), brązowych tablic z oznaczeniami: "Tokaj Hegyalja Bortúra" wraz z nazwami "winnych" miejscowości i odległościami do nich. Okazało się, że jest ich nieco więcej, niż sądziłem. Podobnie oznaczono zamki "Vártúra". Myślę, że logiczną kontynuacją tego bardzo dobrego pomysłu będzie: "Túró Rudi Túra"
W Tesco kupiłem - za świetną cenę ok. 27zł! - dwa słowniki: "Magyar - Német" i "Német Magyar Kézi Szótár." Są większe niż sugeruje nazwa, polskich tej wielkości ze świecą szukać, a te pozwolą też podciągnąć się w niemieckim. A w Lidlu nabyłem najdroższe wino, jakie mieli!!! - z Villány, ale i tak tańsze od ww. książek.
Powrót przez Kosice i Presov. Mimo, że za Kosicami brak oznaczenia zwykłej drogi na Presov, oba miasta też wydają się godne uwagi. W Presovie jest Muzeum Wina, co może być dobrym przystankiem dla zmierzających na (żeby przeskok jakościowy nie był za duży ). A Kosice w 2013 będą Europejską Stolicą Kultury.
Przed wyjazdem wymieniłem pieniądze od razu na forinty, w kantorze w Szerencs porównałem, czy nie lepiej było kupić Euro. Nie - wyszłoby na to samo (forinty kupiłem po 1,50 zł za 100).
Wnioski z podróży:
1) kupiłem za mało Túró Rudi (ale każda ilość byłaby zbyt mała),
2) zwykłe, klasyczne Unicum jednak przegrywa z nowym Unicum Szilva - to pierwsze jest dla mnie jednak bardziej słodkie niż gorzkie,
3) zawsze warto kupić wytrawne Szamorodni i Irsai Olivér, inne zakupy to improwizacja,
4) jeśli ktoś nie chce "zapuszczać się" do Nyíregyházy lub do Miskolca, a chce zrobić porządne zakupy, Tesco i pobliskie sklepy w Szerencs to najlepsza opcja, we wsiach na północ od Szerencs sklepy typu Coop już po godzinie 17 były zamknięte,
5) warto jechać na Węgry jesienią - widok kilkudziesięciu osób odpoczywających pod krzakami na plantacjach winnych - bezcenny!!! A ogromne pola dyniowe też robią duże wrażenie. Tylko po słonecznikach widać, że ich czas już minął.