05-01-2014, 12:12
Przez S-ujhely przejeżdżałem jakieś 30 razy. Pod dachem - nie licząc Tesco - byłem tylko jeden raz (w restauracji). Na zwiedzanie było z reguły albo za wcześnie, albo za późno. Tym razem postanowiłem zobaczyć na własne oczy Węgierską Kalwarię. Człowiek rozwydrzony przez nawigację wbija literki "Kalv" i już ma: "Magyar Kalvaria koz". Ale to nie tutaj, trafiamy w ślepą uliczkę. Nie należy w nią wjeżdżać - początek drogi na Kalwarię jest kilkaset metrów dalej na wprost, adres Felsozsolyomka ut. numer nieparzysty w przybliżeniu 71 (po parzystej stronie jest urwisko). Współrzędne GPS wpisuję w wątku GPS.
Z początku idziemy około dziesięciu minut stromo pod górę i niczego nie widać. Nie jest to ta góra z masztem telewizyjnym, ale sąsiednia, niższa. Docieramy na polankę otoczoną skałami i przechodzimy przez bramę.
Za nią znajduje się punkt widokowy, z którego nie widać niczego oprócz mgły. Na dole jej nie było - zauważamy w ten sposób różnicę poziomów, którą pokonaliśmy. Na zboczu góry pod naszymi stopami rosną krzewinki wytargane przez wiatr - to też znak, że jesteśmy już na innym piętrze. I ciągle wspinamy się w górę. Co kilkadziesiąt metrów widzimy pomniki z tablicami poświęconymi miastom Wielkich Węgier. Większość nazw rozpoznajemy, zaś pozostałej treści możemy się domyślać.
Kapliczek jest kilkanaście, wszystkie podobne, na wielu po dwie albo trzy tablice. Bratysława, Koszyce, Komarom, Kieżmark, Temeszvar, Oradea, Aiud, Kluż... Zdaje się, że Polska na szczęście nie jest Wielkim Węgrom nic winna. Na spłaszczonym szczycie góry obelisk z kolejnym punktem widokowym. I wokół wciąż mgła. Zapewne przy dobrej pogodzie Węgrzy wypatrują stąd swoich dawnych terytoriów leżących w granicach dzisiejszej Słowacji, Ukrainy i Rumunii.
Tablica z konturem, który prywatnie nazywam "rybką" (niech mi będzie wybaczone). Może ktoś uczynny przełoży tekst na polski, bo Google to się nadaje do tłumaczenia instrukcji kosiarki.
O kilkadziesiąt kroków kaplica Św. Stefana zwieńczona koroną.
W oddali widzimy zarys masztu telewizyjnego.
Wracając podchodzimy do krzyża z tablicą. "Matka-Ziemia" to jedno z możliwych tłumaczeń, ale obawiam się, że nie najcelniejsze.
W drodze powrotnej pogoda robi nam kolejnego psikusa: dolny punkt widokowy jest teraz poniżej chmur i w dole widzimy miasto. Ale jest już za ciemno, żeby zrobić ciekawe zdjęcie.
Musimy powtórzyć wycieczkę kiedyś przy dobrej widoczności.
Z początku idziemy około dziesięciu minut stromo pod górę i niczego nie widać. Nie jest to ta góra z masztem telewizyjnym, ale sąsiednia, niższa. Docieramy na polankę otoczoną skałami i przechodzimy przez bramę.
Za nią znajduje się punkt widokowy, z którego nie widać niczego oprócz mgły. Na dole jej nie było - zauważamy w ten sposób różnicę poziomów, którą pokonaliśmy. Na zboczu góry pod naszymi stopami rosną krzewinki wytargane przez wiatr - to też znak, że jesteśmy już na innym piętrze. I ciągle wspinamy się w górę. Co kilkadziesiąt metrów widzimy pomniki z tablicami poświęconymi miastom Wielkich Węgier. Większość nazw rozpoznajemy, zaś pozostałej treści możemy się domyślać.
Kapliczek jest kilkanaście, wszystkie podobne, na wielu po dwie albo trzy tablice. Bratysława, Koszyce, Komarom, Kieżmark, Temeszvar, Oradea, Aiud, Kluż... Zdaje się, że Polska na szczęście nie jest Wielkim Węgrom nic winna. Na spłaszczonym szczycie góry obelisk z kolejnym punktem widokowym. I wokół wciąż mgła. Zapewne przy dobrej pogodzie Węgrzy wypatrują stąd swoich dawnych terytoriów leżących w granicach dzisiejszej Słowacji, Ukrainy i Rumunii.
Tablica z konturem, który prywatnie nazywam "rybką" (niech mi będzie wybaczone). Może ktoś uczynny przełoży tekst na polski, bo Google to się nadaje do tłumaczenia instrukcji kosiarki.
O kilkadziesiąt kroków kaplica Św. Stefana zwieńczona koroną.
W oddali widzimy zarys masztu telewizyjnego.
Wracając podchodzimy do krzyża z tablicą. "Matka-Ziemia" to jedno z możliwych tłumaczeń, ale obawiam się, że nie najcelniejsze.
W drodze powrotnej pogoda robi nam kolejnego psikusa: dolny punkt widokowy jest teraz poniżej chmur i w dole widzimy miasto. Ale jest już za ciemno, żeby zrobić ciekawe zdjęcie.
Musimy powtórzyć wycieczkę kiedyś przy dobrej widoczności.