~bigwiesiek - Dzisiaj (12:43)
Fejsbuk to wspaniała sprawa. U nas, w Sieniawce, prawie wszyscy mają konta. Wszyscy oprócz Mańka, który jest zawodowym pijakiem i mawia,że nie ma na takie pierdoły czasu. Ludzie się trochę dziwią bo można przecież pić i fejsbukować. Jedno nie wyklucza drugiego. Wacek też chleje a mimo to ma ogromną liczbę znajomych a ostatnio poznał też ciekawych alkoholików z Warszawy. Jeden z nich podobno jest nawet posłem i od razu napisał Wackowi, że można spokojnie pogodzić robotę z piciem i fejsbukiem. Trzeba tylko chcieć. A chcieć to móc. Wacek był oszołomiony potęgą fejsbuka. Poprzez tego posła poznał kogoś z Poznania kto miał znajomą w klubie AA w Rzeszowie a ta kobieta była na liście znajomych jakiegoś typa z Australii, którego wuj, nim wyemigrował, pił podobno kiedyś z Wackiem wina przed sklepem w Sieniawce. No tak się zgadali i od razu umówili na wspólne picie. Także widać jak fejsbuk potrafi odświeżać stare przyjaźnie. A wszystko zaczęła Macikowa - była gosposia księdza. Proboszcz stwierdził pewnego dnia, że świat diabelnie poszedł naprzód i Macikowa nie spełnia już wymogów nowych czasów. Potrzeba mu kogoś ze świeżym spojrzeniem na zagadnienia doczesne i wieczne,kogoś kto byłyby w stanie udźwignąć na swoich barkach trudy ogarniania proboszczowej bidy. Wiadomo... barki Macikowej były już stare. Przed organistą przyznał się po cichu, że bardzo boleje nad faktem iż Macikowa miała też starą i całą resztę. Pojawiła się nowa gosposia mniej więcej około czterdziestki. Macikowa poczuła się tak samotna, że kupiła kompa i założyła konto na fejsbuku. Od razu pozyskała mnóstwo znajomych z całego świata i okazało się, że wielu z nich to też znajomi proboszcza, jego nowej gosposi, organisty, Wacka, tych alkoholików z Warszawy itd. Proletariusze wszystkich krajów nie łączyli się tak skutecznie jak dokonali tego fejsbukowcy. W to chyba nikt nie ośmieli się wątpić. Sąsiad sołtysa - Krążol Stefan - przyjął zaproszenie jednego gościa z Gdańska. Podobno byli razem na jakiejś wycieczce w Bułgarii i tylko oni dwaj wówczas nie rzygali. Tamten z Gdańska też miał kupę przyjaciół, Stefan pozawierał strategiczne znajomości, bo goście byli z całego świata. Codziennie prawie uzyskuje informacje o pogodzie, czyrakach ich właścicieli, nowonarodzonych i zmarłych z różnych zakątków globu. I wśród nich, nie...oczywiście nie wśród zmarłych tylko żywych znajomych... znalazła się babka z USA, która miała znajomego w Norwegii a tamten ciotkę w Krakowie a ta ciotka dwóch synów, z których jeden sprzedał Krążolowi przed laty dwa konie, które dwa dni po transakcji zdechły bo jak się okazało były śmiertelnie chore i tamten o tym wiedział a Krążol nie. Dodatkowo ten oszust mieszkał teraz dwadzieścia kilometrów od Krążola i był strasznie zdziwiony, że ktoś powybijał mu w samochodzie szyby. Oto potęga przepływu informacji. Podsumowując... gdyby nie fejsbuk to bylibyśmy dziadami. Taka jest prawda.
Fejsbuk to wspaniała sprawa. U nas, w Sieniawce, prawie wszyscy mają konta. Wszyscy oprócz Mańka, który jest zawodowym pijakiem i mawia,że nie ma na takie pierdoły czasu. Ludzie się trochę dziwią bo można przecież pić i fejsbukować. Jedno nie wyklucza drugiego. Wacek też chleje a mimo to ma ogromną liczbę znajomych a ostatnio poznał też ciekawych alkoholików z Warszawy. Jeden z nich podobno jest nawet posłem i od razu napisał Wackowi, że można spokojnie pogodzić robotę z piciem i fejsbukiem. Trzeba tylko chcieć. A chcieć to móc. Wacek był oszołomiony potęgą fejsbuka. Poprzez tego posła poznał kogoś z Poznania kto miał znajomą w klubie AA w Rzeszowie a ta kobieta była na liście znajomych jakiegoś typa z Australii, którego wuj, nim wyemigrował, pił podobno kiedyś z Wackiem wina przed sklepem w Sieniawce. No tak się zgadali i od razu umówili na wspólne picie. Także widać jak fejsbuk potrafi odświeżać stare przyjaźnie. A wszystko zaczęła Macikowa - była gosposia księdza. Proboszcz stwierdził pewnego dnia, że świat diabelnie poszedł naprzód i Macikowa nie spełnia już wymogów nowych czasów. Potrzeba mu kogoś ze świeżym spojrzeniem na zagadnienia doczesne i wieczne,kogoś kto byłyby w stanie udźwignąć na swoich barkach trudy ogarniania proboszczowej bidy. Wiadomo... barki Macikowej były już stare. Przed organistą przyznał się po cichu, że bardzo boleje nad faktem iż Macikowa miała też starą i całą resztę. Pojawiła się nowa gosposia mniej więcej około czterdziestki. Macikowa poczuła się tak samotna, że kupiła kompa i założyła konto na fejsbuku. Od razu pozyskała mnóstwo znajomych z całego świata i okazało się, że wielu z nich to też znajomi proboszcza, jego nowej gosposi, organisty, Wacka, tych alkoholików z Warszawy itd. Proletariusze wszystkich krajów nie łączyli się tak skutecznie jak dokonali tego fejsbukowcy. W to chyba nikt nie ośmieli się wątpić. Sąsiad sołtysa - Krążol Stefan - przyjął zaproszenie jednego gościa z Gdańska. Podobno byli razem na jakiejś wycieczce w Bułgarii i tylko oni dwaj wówczas nie rzygali. Tamten z Gdańska też miał kupę przyjaciół, Stefan pozawierał strategiczne znajomości, bo goście byli z całego świata. Codziennie prawie uzyskuje informacje o pogodzie, czyrakach ich właścicieli, nowonarodzonych i zmarłych z różnych zakątków globu. I wśród nich, nie...oczywiście nie wśród zmarłych tylko żywych znajomych... znalazła się babka z USA, która miała znajomego w Norwegii a tamten ciotkę w Krakowie a ta ciotka dwóch synów, z których jeden sprzedał Krążolowi przed laty dwa konie, które dwa dni po transakcji zdechły bo jak się okazało były śmiertelnie chore i tamten o tym wiedział a Krążol nie. Dodatkowo ten oszust mieszkał teraz dwadzieścia kilometrów od Krążola i był strasznie zdziwiony, że ktoś powybijał mu w samochodzie szyby. Oto potęga przepływu informacji. Podsumowując... gdyby nie fejsbuk to bylibyśmy dziadami. Taka jest prawda.