12-04-2016, 17:24
(12-04-2016, 13:07)Waldek napisał(a):(12-04-2016, 10:57)Sztasek napisał(a): Nie jestem zwolennikiem handlu w niedzielę, walczyłem o wolne soboty.(...)
Witaj w klubie. Dla mnie niedziela powinna być dla rodziny ale nie do robienia zakupów. Niemcy nie mają handlu niedzielnego i jakoś potrafią się zorganizować i nie narzekają na jego brak.Kiedyś w miastach w Polsce czynne były w niedzielę sklepy cukiernicze i czasem w dużych miastach jakieś delikatesy z czasem pracy do 14. Nikt głodny z tego powodu nie chodził. Na Węgrzech w latach 70 ubiegłego wieku w niedzielę w wyznaczonych barach/restauracjach w godzinach 7-11 można było nabyć pieczywo i artykuły mleczne. Czy ludzie byli inni? Nie, jednak nikt nie myślał o szlajaniu się z nudy sklepach w niedzielę.
Pamiętam też czasy kiedy na Węgrzech poniedziałek był dniem bez telewizji. Wówczas można było obserwować kolejki przed teatrami w Budapeszcie.
Fakt wiele biletów fundowały związki zawodowe ale ludzie mieli kontakt z kulturą. Wiele ludzi dzisiaj poszłoby do teatru ale nie jest w stanie pokonać bariery ceny biletu. Tak świat się zmienił.
Lata 70-te ub. wieku to moja młodość, studia, pierwsza praca, pierwsza wypłata ... jak bardzo zazdrościliśmy innym wolnych sobót, ale za to niedziele były typowo rodzinne. To były trudne czasy, pełne niepewności... i wszystko grało. Jeszcze w czasie studiów na popołudniowo-czwartkowych zajęciach zastanawialiśmy się w jaki sposób spędzimy koniec tygodnia (nikt wówczas nie mówił o "łykendzie"), planowało się coś z zakupami, studenckie brydżowe imprezy, spotkania i prywatki. Jak się spóźniło z zakupami to ostatecznie jeszcze w soboty można było coś dokupić. W tych latach zetknąłem się z Węgrami, pierwsze wrażenia to szok... wszystko było pod ręką, sklepy normalnie zaopatrzone, ludzie przychylni, otwarci i uśmiechali się na ulicy. Węgrzy wówczas nie mieli wszystkich wolnych sobót, a jedynie co druga była wolna. Muszę przyznać, że poniedziałki bez telewizji to dla mnie nowość - choć ten temat (obecnie) jest mi znany z opowieści. Myślę, że to było dobre, bo zmuszało rodzinę do wspólnego spędzenia czasu - czy to po szkole, czy to po pracy...
Dziś każdy chce dla siebie jak najlepiej i często wychodzi to cudzym kosztem. Łatwo jest protestować i domagać się czegoś, co może być spełnione tylko cudzym trudem... ale nasuwa się pytanie: co ja powinienem dać w zamian za to "cudze poświęcenie" dla mnie???