18-06-2019, 20:31
(18-06-2019, 19:13)Helka Travel napisał(a): To jest w uproszczeniu „coś mi do dupy przyrasta”
Lepiej bym tego nie ujęła .
Poza tym zgadzam się podpisuje wszystkimi łapkami pod tym, co napisałaś o językach i ich nauce (chociaż nadal uważam, że japoński może być odrobinę łatwiejszy od węgierskiego ). W japońskim dochodzi jeszcze kwestia tego, że można powiedzieć "szklanka-na-stole-stoi", ale też "szanowna-szklanka-na stole-spoczywa" tudzież "jaśnie wielmożnego pana prezesa szanowna-szklanka-na-stole raczy łaskawie spoczywać" (wiem, że po polsku to brzmi bez sensu, po japońsku w sumie trochę też, ale mam nadzieję, że różnica jest jasna, bo wiele zdań może wyglądać na podobnej zasadzie). Do tego dochodzą znaki, które wbrew pozorom nie oznaczają jednego słowa. Każdy znak może mieć nawet po kilka czytań w zależności od tego w jakiej kombinacji się go używa, niektóre mają tylko dwa, niektóre jedno, ale są takie, które mają po 5 i 8 czytań, a każde z nich będzie znaczyło co innego. Chaos i pożoga.
Ja chyba nigdy nie nauczyłam się myśleć po japońsku. Jasne, znam ten język, jestem w stanie czytać potrzebne materiały i wyszukiwać informacje, dogadać się na niezbyt skomplikowane tematy (fizyka kwantowa odpada) i raz nawet udało mi się zrobić 1,5-godzinną prezentację w japońskim domu kultury (do tej pory nie wiem, jak tego dokonałam), ale zawsze powtarzam, że jestem kulturoznawcą, a nie filologiem .
Skoro już jesteśmy przy języku, to może jednak kontynuuję wątek i powiem, że na koncercie, na który pojechałam, to właśnie język był największym problemem, bo każdy utwór był zapowiedziany w lokalnym narzeczu. Najgorzej było, gdy muzyk powiedział jakiś dowcip, cała sala ryczy ze śmiechu, a ja siedzę jak mała sówka i rozglądam się wielkimi oczkami dookoła nie kumając ani słowa. Na szczęście większość utworów znałam i wiedziałam, jak były zapowiadane z innych koncertów (w Polsce, komentowanych po angielsku) .