25-12-2012, 16:12
Kazdy ma prawo do swojej opinii. Nie musimy sie we wszystkim zgadzac, zawsze jest ciekawa takze "druga strona medalu". Tak dlugo, jak dyskusja pozostanie "kulturalna", to wymiana pogladow jest jak najbardziej wskazana.
Do mordimera:Nie wiem, czy rozpatruje problemy wegierskie z polskiej perspektywy. Staram sie je rozpatrywac z ogolnoludzkiej perspektywy.
Wlasnie Imre K. uderzyl w bardzo czula strune i zrobilo sie maloprzyjemnie. Podobnie jak w Polsce po ksiazce "Sasiedzi".
Po odbiorze nagrody Nobla Imre wyglosil mowe ,w ktorej duzo mowil o tozsamosci. Jemu ta zbiorowa tozsamosc zostala narzucona. On sam czul sie Zydem-nie Zydem. Jego dziadkowie jeszcze zapalali w piatek szabasowe swiece, ale juz zmienili nazwisko na wegierskie i czuli sie Wegrami o religii judaistycznej. Mimo to zgarnieto ich wszystkich i wyslano do obozow smierci. Jego ksiazka "Sorstalanság"/Los utracony jest wyjatkowa na swoj sposob:pisze ja mezczyzna trzydziestoparoletni, ale narratorem jest chlopiec 15-letni, ktory opisuje swoje przezycia w obozie. Jednak nie jest to ksiazka autobiograficzne, jak twierdzi sam autor. Autor jako prawie 15-letni chlopiec znalazl sie w Aschwitz a potem w Buchenwaldzie. I czas spedzony w tych obozach naznaczyl go na cale zycie. W przeciwienstwie do innych, ktorzy przezyli i chciali o tym zapomniec, on wrecz przeciwnie: chcial pamietac. I sam powiedzial: "Nawet , jak mowie o czyms innym, mowie o Auschwitz". Ksiazka ta wydana w 1975 roku, przeszla na Wegrzech bez echa. Imre twierdzi w obu wywiadach (tym dla Die Welt i tym dla Le Monde'a), ze Wegrzy jako narod nie rozliczyli sie z przeszloscia. Imre uwaza, ze Wegrzy pochlonieci swoja trauma po Trianon , usadzili sie na pozycji ofiary. A bywali katem tez.
Imre postanowil wyjechac do Berlina na leczenie (gdybym miala jakas powazniejsza chorobe , to tez bym wolala sie leczyc w Niemczech niz na Wegrzech czy w Polsce). Tym bardziej ze dysponowal srodkami finansowymi i mogl sobie kupic przyjemne mieszkanie w przyjemnej czesci Berlina. Imre mowi bardzo dobrze po niemiecku i w swoim czasie zarabial na zycie tlumaczeniami filozofow niemieckich. Berlin mu bardzo odpowiada ze wzgledu na atmosfere. Imre uwaza, ze Niemcy wyciagneli wnioski z historii, a Wegrzy nie wyciagneli. I jesli w obydwuch wywiadach mowi jasno o odradzaniu sie faszyzmu, antysemityzmu na Wegrzech to mowi to z wlasnej perspektywy. Porownuje obecna atmosfere na Wegrzech do atmosfery konca lat 30-tych. Wtedy tez nikt nie wiedzial, co bedzie dalej i dokad to zmierzalo (a dzisiaj juz wiemy).
Imre po zakonczeniu IIWS wrocil do Budapesztu i mieszkal tam przez nastepne pol wieku . Czujac jednak zagrozenie i ogolne przyzwolenie na to co sie dzieje , postanowil opuscic kraj , w ktorym nie czul sie dobrze ze zrozumialych wzgledow. W Berlinie poczul sie lepiej niz w Budapeszcie i dal temu wyraz w obu wywiadach. Wegrzy maja do niego pretensje, ze kala wlasne gniazdo. A on ma prawo do swoich emocji. On czuje, co czuje. I mowi o tym. I chwala mu za to.
Do mordimera:Nie wiem, czy rozpatruje problemy wegierskie z polskiej perspektywy. Staram sie je rozpatrywac z ogolnoludzkiej perspektywy.
Wlasnie Imre K. uderzyl w bardzo czula strune i zrobilo sie maloprzyjemnie. Podobnie jak w Polsce po ksiazce "Sasiedzi".
Po odbiorze nagrody Nobla Imre wyglosil mowe ,w ktorej duzo mowil o tozsamosci. Jemu ta zbiorowa tozsamosc zostala narzucona. On sam czul sie Zydem-nie Zydem. Jego dziadkowie jeszcze zapalali w piatek szabasowe swiece, ale juz zmienili nazwisko na wegierskie i czuli sie Wegrami o religii judaistycznej. Mimo to zgarnieto ich wszystkich i wyslano do obozow smierci. Jego ksiazka "Sorstalanság"/Los utracony jest wyjatkowa na swoj sposob:pisze ja mezczyzna trzydziestoparoletni, ale narratorem jest chlopiec 15-letni, ktory opisuje swoje przezycia w obozie. Jednak nie jest to ksiazka autobiograficzne, jak twierdzi sam autor. Autor jako prawie 15-letni chlopiec znalazl sie w Aschwitz a potem w Buchenwaldzie. I czas spedzony w tych obozach naznaczyl go na cale zycie. W przeciwienstwie do innych, ktorzy przezyli i chciali o tym zapomniec, on wrecz przeciwnie: chcial pamietac. I sam powiedzial: "Nawet , jak mowie o czyms innym, mowie o Auschwitz". Ksiazka ta wydana w 1975 roku, przeszla na Wegrzech bez echa. Imre twierdzi w obu wywiadach (tym dla Die Welt i tym dla Le Monde'a), ze Wegrzy jako narod nie rozliczyli sie z przeszloscia. Imre uwaza, ze Wegrzy pochlonieci swoja trauma po Trianon , usadzili sie na pozycji ofiary. A bywali katem tez.
Imre postanowil wyjechac do Berlina na leczenie (gdybym miala jakas powazniejsza chorobe , to tez bym wolala sie leczyc w Niemczech niz na Wegrzech czy w Polsce). Tym bardziej ze dysponowal srodkami finansowymi i mogl sobie kupic przyjemne mieszkanie w przyjemnej czesci Berlina. Imre mowi bardzo dobrze po niemiecku i w swoim czasie zarabial na zycie tlumaczeniami filozofow niemieckich. Berlin mu bardzo odpowiada ze wzgledu na atmosfere. Imre uwaza, ze Niemcy wyciagneli wnioski z historii, a Wegrzy nie wyciagneli. I jesli w obydwuch wywiadach mowi jasno o odradzaniu sie faszyzmu, antysemityzmu na Wegrzech to mowi to z wlasnej perspektywy. Porownuje obecna atmosfere na Wegrzech do atmosfery konca lat 30-tych. Wtedy tez nikt nie wiedzial, co bedzie dalej i dokad to zmierzalo (a dzisiaj juz wiemy).
Imre po zakonczeniu IIWS wrocil do Budapesztu i mieszkal tam przez nastepne pol wieku . Czujac jednak zagrozenie i ogolne przyzwolenie na to co sie dzieje , postanowil opuscic kraj , w ktorym nie czul sie dobrze ze zrozumialych wzgledow. W Berlinie poczul sie lepiej niz w Budapeszcie i dal temu wyraz w obu wywiadach. Wegrzy maja do niego pretensje, ze kala wlasne gniazdo. A on ma prawo do swoich emocji. On czuje, co czuje. I mowi o tym. I chwala mu za to.