Jak zaczęła się Wasza przygoda z Węgrami?
#21
(13-07-2012, 14:39)fvg napisał(a):
(13-07-2012, 14:31)andrasz napisał(a): czy podają cenę coli za 100 ml, a nie szklankę, czy butelkę. Chyba dlatego omijam baseny w Haj-lo i wolę mniejsze ośrodki.

To jest akuart ogólnie przyjęty na Węgrzech system miar Oczko Jest tak w zasadzie wszędzie. Na początku faktycznie może być uciążliwy, ale po przyzwyczajeniu się uważam go za nawet lepszy, niż nasz. Sam możesz zadecydować, ile ml wina/soku/wody sobie zażyczyć. W żadnym wypadku nie należy traktować tego jako próbę oszustwa. Po prostu inny system Oczko

Może masz rację, że jest to lepszy system. Nie pamiętam, jak to było dawno temu, gdy bywałem na Węgrzech częściej i dłużej, niż teraz. Chociaż powiem szczerze, gdy od kilku lat jeżdżę, to raczej się w knajpkach spotykam z cenami za 250 lub 300 ml, oczywiście gdy mówimy o różnych "colach". Inaczej jest z alkoholami, ale ponieważ nie piję, to mniej zwracam uwagę Zarumieniony
Natomiast faktem jest, że w "zagłębiach turystycznych", szczególnie z dużą liczbą odwiedzających cudzoziemców, próby naciągania zdarzają się zdecydowanie częściej, niż w w mniej uczęszczanych mieścinach. Zresztą podobnie jest z knajpkami. Ja staram się przed wyjazdem wyszukać (m.in. na etterem.hu), takie, z których (przynajmniej na "oko") korzystają miejscowi, a nie tylko nastawione na turystów. Może są one mniej efektowne, zdarza się na przykład cerata na stołach, ale mają dwie zalety: mają bardziej autentyczne dania, a przy okazji większe porcje oraz są tańsze. Oczywiście w tych dla turystów jest łatwiej, bo menu jest często nawet po polsku, a w tych dla "Tubylców" tylko po węgiersku, ale jeśli się nawet z dużą dozą nieudolności, jak w moim przypadku, coś próbuje powiedzieć w ich języku, to zawsze można liczyć na uśmiech i cierpliwą pomoc w wyjaśnianiu menu Uśmiech
Odpowiedz
#22
To mamy podobnie. Jak wchodzę i widzę ceratę, to znaczy, że jest duża szansa na smaczne żarcie i duże porcje Uśmiech Tak mi jeszcze przyszło do głowy odnośnie wyszukiwania knajp - trzeba opisać węgierski tłusty czwartek na forum, bo to jest dopiero impreza. Sposób świętowania różni się mocno od tego znanego nam. Szczególnie w restauracjach właśnie. Jak będę miał wolną chwilę, to napiszę trochę na temat Torkos Csütörtök.
Masz własną stronę internetową? Pomóż promować Forum Węgierskie!
Odpowiedz
#23
Nam się również zdarzyło i to parę razy, że wydawano nam resztę z innego nominału niż daliśmy-jak pisze andrasz. No cóż, tam gdzie są turyści, tam są i oszuści i tak jest wszędzie na całym świecie.
Pozdrawiam wszystkich węgromaniaków. Pani czesieko
Odpowiedz
#24
jak pierwszy raz byłem na Węgrzech, to akurat wycofywali z obiegu jakiś niski nominał [wprowadzając nowy wzór monety], chyba 20 HUF, w każdym razie jedna przekupka wydawała nam zawsze te stare, ale przyjmowała tylko nowe. Szeroki uśmiech

ale miała smaczne arbuzy.
: Ɔ(X)И4M :
Odpowiedz
#25
A arbuzów aktualnie multum przy drogach. Wszędzie ta sama cena - 99Ft/kgUśmiech
Odpowiedz
#26
Pierwszy raz na Węgrzech byłem chyba w 1996 roku.Wtedy Miskolc Eger Góry Bukowe HB Tokaj>Zafascynowała mnie kuchnia i wielka gościnność i życzliwość Węgrów .Im dalej od turystycznych atrakcji tym większa.To jest jeden z niewielu krajów na świecie gdzie nas bardzo lubią.Może dlatego ,że podobnie jak my czesto dostawali od sąsiadów po d...Podobnie jak my stracili dużą czesć swojego państwa.Szkoda ,że nasze władze tak tera niewiele robią dla naszych wspaniałych przyjaciół Węgrów.Wydaje mi się ,że szczególnie teraz potrzebują Oni słow życzliwości i poparcia.
Odpowiedz
#27
Moja przygoda z Węgrami zaczęła się, kiedy miałam 13 lat - wtedy to właśnie moja starsza siostra poznała swojego przyszłego męża - Węgra - i zamieszkała na Węgrzech. Ja jeździłam do niej na wakacje i powoli uczyłam się języka. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że 10 lat później sama wyjdę za mąż za Węgra... Uśmiech Od 20 lat mieszkam w Mezőkövesd - uzdrowisku, które odwiedza wielu turystów, głównie ze względu na termalne kąpielisko leczniczo-rekreacyjne Zsóry. Przy basenach wynajmuję dwa domki letniskowe - w wakacje rodzinom z dziećmi, na wiosnę i na jesieni wszystkim pragnącym wyleczyć swoje dolegliwości w wodach leczniczych. Chętnie udzielę informacji o kąpielisku, ciekawych miejscach do zwiedzenia w okolicy (a jest ich niemało). Proszę pisać do mnie na adres: renata.f@freemail.hu. Adres mojej strony z pełną informacją: www.noclegi-pokoje.atw.hu.
Odpowiedz
#28
Jest to pierwsza moja wiadomość tutaj, więc pragnę wszystkich przywitać gorąco =)

Moja historia w zasadzie się dopiero zaczyna, jednak jej korzenie sięgają troszkę dalej. Historia jest całkiem (moim zdaniem) ciekawa, więc w skrócie pozwolę sobie opowiedzieć.

Pod koniec roku 1966 mój ojciec został wcielony przez Rzeczpospolitą Polską Ludową w szeregi Sił Zbrojnych Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Tutaj należy nadmienić, że moja rodzina jeszcze przed wojną była bardzo patriotyczna, toteż władza ludowa starała się po wojnie ją jak najbardziej upokorzyć i uprzykrzyć jej życie. Ojciec wielokrotnie bity i szykanowany przez oficerów politycznych za
'niejednomyślne z drogą partii' poglądy oraz pochodzenie (a także dzięki donosom od 'kolegów') dostał tak zwaną 'dosługę' - rodzaj kary, czyli przedłużenie czasu odbywania zasadniczej służby wojskowej. Jakoś latem 1968 roku, odliczając już raczej dni do zakończenia tejże służby i przeniesienia do rezerwy, jednostka w której służył otrzymała rozkaz wyjazdu do Czechosłowacji. Dziś, jak wiemy z historii, chodziło o 'Operację Dunaj' czyli interwencję podczas 'Praskiej Wiosny', wtedy jednak, z jego pożegnalnych listów do jego matki, a mojej babci, wynikało jakby jechał na wojnę, z której już nie wróci. Na szczęście wrócił, na dodatek z przyjacielem na całe życie. Ale po kolei.

O ile przebiegu interwencji nie chcę opisywać, bo nie o tym jest temat, w skrócie więc - mój ojciec był odpowiedzialny jako wartownik za pilnowanie cysterny z wodą pitną dla wojsk (Czesi zatruwali ujęcia wody, aby wojska Układu Warszawskiego nie miały czego pić - swoją drogą ciekawa taktyka) oraz był kierowcą. Któregoś dnia dowódca mojego ojca dostał roozkaz przetransportowania jakichś skrzyń na południe do jakiegoś sztabu, więc wraz ze swoją drużyną wsiedli na jakiegoś tam KRAZa (ojciec, jako że był po zawodówce samochodowej, miał 'zaszczyt' prowadzenia pojazdu) i pojechali. Dowódca okazał się 'człowiekiem', więc jakoś pod wieczór, nie dotarłszy do miejsca przeznaczenia, zatrzymali się, aby napić się przemyconej skądś księżycówki i zrobienia przerwy. Podczas spożywania bimbru natknęli się na rozprowadzającego wartę, młodego oficera armii węgierskiej, z którym postanowili na pobliskiej wartowni kontynuować, za jego zachętą, imprezę. Brak większych przeszkód językowych (wszyscy mówili wtedy po rosyjsku) spowodował, że zostali do rana, wymieniając się adresami i żałując, że spotykają się w takich okolicznościach - oczywiście wieczorem także o tym wspominali, jednak obawiając się 'gumowych uszu' i potencjalnych konfidentów rozmowa - jak wspomina mój ojciec - traktowała głównie o 'dupie maryni', aby nie poruszyć tematów 'niewygodnych'.

Po powrocie i zakończeniu służby, a w zasadzie po kilku latach, mój ojciec, mając kontakt zarówno ze swoim ówczesnym przełożonym, dowódcą drużyny (i do dziś dnia mam kontakt z jego 'dziećmi' - piszę 'dziećmi' w cudzysłowiu, bo to już poważni, dorośli ludzie), postanowili przy wspominkach, że wypadałoby podziękować tamtemu napotkanemu oficerowi i napisali do niego list. Korespondencja trwała przez kilka dobrych lat (przerywana m.in. interwencjami urzędu bezpieczeństwa, milicji - częstymi nieproszonymi gośćmi w domu mojego ojca i babci), aż do momentu urwania kontaktu gdzieś na początku lat 80 (prawdopodobną przyczyną był stan wojenny). Mój ojciec, po wyjściu z wojska, w międzyczasie po wielokrotnych próbach, nosząc przez kilka lat worki w stoczni, dostał się na upragnione studia medyczne. W roku 1988 odebrał dyplom, nadeszła potem reformacja ustrojowa i w końcu o znajomym z Węgier - pod wpływem prozy życia - zapomniał. W roku 2004, w stopniu podpułkownika rezerwy, już niepodległego Wojska Polskiego, zmarł jego kolega dowódca. Służył do 1999 roku, potem odszedł na emeryturę, w 1998 widział się mój ojciec z nim po raz ostatni. Do dnia dzisiejszego mam kontakt z jego dziećmi, z którymi razem spędzaliśmy wakacje.

Historia w zasadzie tutaj miałaby swój koniec, gdyby nie fakt, jaki się dokonał jakiś czas temu. Mój ojciec, z którym tą powyższą historię wtedy zaledwie kilka miesięcy wcześniej wspominaliśmy, zadzwonił któregoś dnia wieczorem. Było to jakoś pod koniec października 2006. Odebrał list od dawno zapomnianego znajomego, który znalazł jego adres przez internet. Nie mógł się nadziwić i ojciec poprosił, abym przyjechał do niego. Przy pomocy dobrodziejstwa internetu skontaktowaliśmy się po kilku dniach z jego znajomym, ich rozmów i e-maili nie było końca. Postanowili, że musi dojść do spotkania. Spotkali się w Polsce, mój ojciec, zajmujący się raczkującą wtedy implantologią protetyczną po kosztach wymienił mu uzębienie na nowe, wizyta zaplanowana na 3 dni przerodziła się na niemal dwutygodniowe spotkanie, pełne niesamowitej życzliwości i opowieści na temat tego, co działo się podczas długiej ciszy. Okazało się, że nasz węgierski przyjaciel Elek, pisał listy, które po 81 zaginęły w odmętach biurek polskich cenzorów, zapewne z obawy przed szpiegostwem, a w jednym z nich podawał adres, pod który się przeprowadza, stąd wyniknął brak kontaktu. Pod koniec swojej wizyty, pragnąc się zrewanżować, zaprosił nas do siebie. Wizyta przekładała się z roku na rok, ale tego roku na pewno dojdzie do skutku - bilety już zabukowane, lecimy z ojcem do Budapesztu w czerwcu =)

Ta historia przez lata, aż do dziś, mieniła i mieni mi się jako wzorcowy, współczesny przykład polsko-węgierskiej przyjaźni, którą, mam nadzieję, będzie mi zaszczyt kontynuować przez kolejne pokolenia, gdy kiedyś (oby jak najpóźniej) mojego ojca zabraknie.

Przepraszam za długość wiadomości i trochę zbyt sentymentalny ton =)
Odpowiedz
#29
(02-04-2013, 0:31)Zero Cool napisał(a): O ile przebiegu interwencji nie chcę opisywać, bo nie o tym jest temat, w skrócie więc - mój ojciec był odpowiedzialny jako wartownik za pilnowanie cysterny z wodą pitną dla wojsk (Czesi zatruwali ujęcia wody, aby wojska Układu Warszawskiego nie miały czego pić - swoją drogą ciekawa taktyka) oraz był kierowcą.
Czesi niczego nie zatruwali. To była zwykła propaganda na użytek wewnętrzny wojska (inna rzecz, że wojsko działając na terytorium nieprzyjaciela musi być przygotowane na takie działania ludności miejscowej). Chodziło m.in. o to by wytworzyć wrażenie "oblężonej twierdzy" i zapobiec kontaktom z miejscowymi, bo to "groziło" że żołnierze zrozumieją po co naprawdę przyszli i mogą stracić chęć do niesienia "bratniej pomocy"
Odpowiedz
#30
Zero Cool, świetna historia. Z przyjemnością przeczytałem.
Odpowiedz


Podobne wątki&hellip
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Moja mała przygoda z Węgrami claudiene 15 21,545 07-09-2017, 21:32
Ostatni post: piablo75
  Moja przygoda z Węgrami. grzesiuu 5 7,873 21-05-2015, 13:21
Ostatni post: Katia
  Jak się zaczęła moja przygoda z Węgrami SKORPIONFH 8 7,364 09-08-2014, 21:51
Ostatni post: Simon



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 27 gości