László Kővér - przewodniczący Zgromadzenia Narodowego wywiad w Mandiner
#1
Fidesz wydaje się ostatnio odczuwać spektakularną niechęć do Szwedów. Powołując się, że szwedzcy politycy nie traktują Węgrów z szacunkiem Fidesz utrudnia przystąpienie tego kraju do NATO.

Zarówno rząd, jak i prezydent Republiki, Katalin Novák, dali jasno do zrozumienia, że popierają przystąpienie Szwecji do NATO. Gdyby tak nie było, ratyfikacja nie trafiłaby pod obrady parlamentu. Ale Fidesz-KDNP to żywa wspólnota polityczna, więc jej członkowie mogą mieć różne opinie. Wielu członków ugrupowania uważa, że warto poczekać z decyzją. W końcu nowy członek dołączyłby do sojuszu wojskowego, z którym potrzebowalibyśmy fundamentalnej relacji zaufania, jeśli mamy powierzyć sobie nawzajem naszą obronę. W ostatnich latach w szwedzkiej polityce, zwłaszcza na lewicy, nie było absolutnie żadnych podstaw do takiego zaufania. Wręcz przeciwnie, była ona w awangardzie, jeśli chodzi o atakowanie Węgier, a od tego czasu nie widziałem żadnych gestów, które pokazywałyby, że gdyby miały one przystąpić do NATO za naszą zgodą, to rzeczywiście uważałyby nas za równego sojusznika, a nie za ordynansów.

Oprócz nas z ratyfikacją zwleka Turcja. Jaka jest prawda: czy uzależniamy ten ruch od Ankary, czy też jest to nasza autonomiczna decyzja? Chociaż inni temu zaprzeczają, Zsolt Németh, przewodniczący parlamentarnej Komisji Spraw Zagranicznych, mówił o ścisłym procesie konsultacji z Turkami.

Zsolt Németh jest długoletnim członkiem naszej rodziny partyjnej i ma duże doświadczenie w sprawach zagranicznych, ale nie oznacza to, że zgadzamy się we wszystkim. Oczywiście jesteśmy zainteresowani tym, jak nasz turecki partner, który ma drugą najsilniejszą armię w NATO, radzi sobie w sporze ze Szwedami. Ale nie zaproponowaliśmy, że dostosujemy się do ich stanowiska, a Turcy nawet nie zasugerowali, że mają wobec nas jakiekolwiek oczekiwania. Moja prywatna opinia jest taka, że dopóki Szwedzi nie dojdą do porozumienia z Turkami, będą mieli trochę czasu, aby nieco poprawić swoje stosunki z nami. Powinniśmy jednak spojrzeć na tę kwestię z innej strony.
Co mam na myśli?
Dwa tradycyjnie neutralne kraje, Finlandia i Szwecja, rezygnują ze swoich pozycji i wkraczają bezpośrednio na linię frontu Rosji. Samo w sobie jest to wydarzenie, które zasługuje na szerszą, głębszą debatę na Węgrzech i w Europie. Moim zdaniem przystąpienie tych dwóch krajów do północnoatlantyckiego sojuszu wojskowego w rzeczywistości osłabi, a nie wzmocni bezpieczeństwo Europy.[/align

O czym Pan myśli?

[align=justify]Dwa neutralne państwa Finlandia i Szwecja rezygnują ze swojej neutralności i stając się państwami paktu NATO skradają się do linii frontowej Rosji. Samo w sobie jest to wydarzenie, które zasługiwałoby na szerszą, głębszą debatę na Węgrzech i w Europie. Moim zdaniem przystąpienie tych dwóch krajów do północnoatlantyckiego sojuszu wojskowego w rzeczywistości osłabi, a nie wzmocni bezpieczeństwo Europy.

Dlaczego?

Ponieważ zwiększa dosłownie i w przenośni obszar styku Rosji z NATO, co według mnie nie służy interesom Finów i Szwedów. Chciałbym również zaznaczyć, że na Węgrzech odbyło się referendum w sprawie przystąpienia, podczas gdy w Finlandii i Szwecji, państwach, które zawsze próbują udzielać nam korepetycji z demokracji, nawet nie skonsultowano się z obywatelami. Jednak częściowo uzasadniona panika, a częściowo sztuczna histeria związana z wojną rosyjsko-ukraińską wydaje się teraz okazją do szybkiego wdrożenia starego planu geostrategicznego. Istnieją subtelne oznaki: pozostałe kraje neutralne, Austria, a nawet Szwajcaria, znajdują się pod pewną presją dyplomatyczną z zagranicy i z centrum UE, aby ponownie rozważyć swoje w stanowisko. Chodzi zatem o coś więcej niż tylko sytuację bezpieczeństwa dwóch krajów północnych czy nawet całej Europy. A kiedy słyszy się, jak niemiecki urzędnik NATO grozi rozbiorem Brazylii w związku z jej członkostwem w BRICS, a następnego dnia nadal jest na stanowisku, pozostaje kuszące pytanie: czy wszyscy na Zachodzie oszaleli?! Na drugiej szali wagi członkostwo było priorytetowym interesem narodowym dla Węgier po zmianie reżimu i - na razie - nie uważam naszej decyzji za historyczny błąd. Oczywiście nie przyjęto nas dla naszego własnego dobra, ale jeśli nam dano taką możliwość w tamtym czasie, być może Szwedzi i Finowie również mają do tego prawo - z moralnego punktu widzenia. To powiedziawszy, prawdą jest, że sposób, w jaki zostało to przeprowadzone, był, delikatnie mówiąc, nieelegancki, a raczej skandaliczny.

Wygląda na to, że Turcja może ratyfikować akcesję w październiku, kiedy głosowanie jest realne dla węgierskiego parlamentu?

Wcześniej pojawiały się doniesienia, że na szczyt NATO w Wilnie w lipcu Turcy przyjadą z podjętą decyzją. Tak się jednak nie stało. Nie przesądzajmy o tym, co stanie się w Turcji! Jeszcze raz powiem, nie czekamy na Turków. To suwerenny parlament suwerennego kraju zdecyduje, kiedy nadejdzie jego czas.

A skoro już o tym mowa, co Pan powie na fakt, że przywódcy krajów takich jak Turcja, Azerbejdżan, Kirgistan, Uzbekistan i Turkmenistan, a nie nasi zachodni sojusznicy, odwiedzili Budapeszt, aby świętować rocznicę założenie państwa? Czy to nie jest słuszna sugestia, że rząd mógł porzucić swoją zachodnią chrześcijańską tożsamość?

Niewątpliwie w polityce można mówić głupie rzeczy. Dzieje się tak coraz częściej, nie tylko u nas, ale także w oficjalnych komunikatach od nas większych państw. Ci, którzy byli w stanie powiązać politycznie 150 lat panowania tureckiego z obchodami istnienia państwa węgierskiego od ponad tysiąca lat, albo nie mają wystarczającej wiedzy historycznej, albo zdolności intelektualnych. Zaproszeni goście przybyli na Węgry 20 sierpnia, ponieważ, nawiasem mówiąc, obchody założenia państwa zbiegły się z pierwszym pełnym dniem Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce i uznali, że w ich interesie jest przyjęcie zaproszenia Viktora Orbána. Chciałbym podkreślić, że ich obecność nie była niczym złym ani dla nich, ani dla nas. Potraktujmy tę sprawę poważnie. Jeśli pominiemy fakt, że gościliśmy również wielu naszych przyjaciół z Europy Środkowej, którzy są obecnie w opozycji - więc zaproszenie Andreja Babiša, Sebastiana Kurza czy Janeza Janšy można interpretować jako osobisty gest przyjaźni - gościliśmy przywódców państw, których wkład w przyszłe dostawy energii na Węgrzech, w Europie Środkowej i Europie jest kluczowy.


Czy nie jest przesadą, że na początku fajerwerków pojawił się półksiężyc?

Niestety, po raz pierwszy od wielu lat nie mogłem oglądać fajerwerków na żywo, ponieważ miałem zaszczyt być zaproszonym na inaugurację imponującego klasztoru Paulinów w Harghitafürdő w dniu 20 sierpnia. Przy okazji być może warto sprawdzić, kiedy ostatnio otwarto klasztor na Zachodzie! W związku z tym nie widziałem, jakie motywy pojawiały się w jakim kontekście obrazowym i tekstowym, ale z nieco mniejszą niż przeciętna złośliwością na lewicę możemy już pamiętać, że księżyc był częścią węgierskiego świata symbolicznego od czasów starożytnych. Znajduje się w symbolice ludu Szeklerów, w herbie Siedmiogrodu, pod stopami posągu Maryi w Csíksomlyó czy na przykład na monetach królów z dynastii Árpád.

Co Pan sądzi o tym, że jak niektórzy twierdzą wojna rosyjsko-ukraińska stawia kraj przed wyborem między Wschodem a Zachodem?

Są pewne rzeczy, których nie możemy i nie będziemy wybierać, ponieważ nasi poprzednicy już to zrobili. Chodzi o to, że jesteśmy częścią zachodniej kultury chrześcijańskiej i weszliśmy do Europy i jej instytucji politycznych wraz z ustanowieniem państwa chrześcijańskiego. Od tego czasu definiuje ono również naszą kulturę narodową. Teraz ci, którzy zaprzeczają tej ideologiczno-etycznej podstawie Europy, próbują zmusić nas do wyboru wyłącznie w kategoriach politycznych i ekonomicznych. W przeciwieństwie do nich, nie ma dla nas Europy niechrześcijańskiej. Ale nie zapominajmy, że kontynent sięga geograficznie aż do Uralu. Nie tylko dlatego, że Węgry od samego początku znajdowały się na skrzyżowaniu światowych aspiracji imperialnych, ale także dlatego, że mogą działać jako rodzaj kulturowego pośrednika. Byliśmy pod ciągłym wpływem Wschodu, nie tylko Bizancjum, ale także podboju tureckiego. Interesujące jest również to, że na Wschodzie, w Azji Środkowej, Turcji, a nawet w Korei i Japonii, jesteśmy uważani za krewnych, którzy zostali wyrzuceni na Zachód. Tak więc fakt, że prezydent Turcji i przywódcy krajów Azji Środkowej przyjęli nasze zaproszenie, musiał wynikać z tego poczucia pokrewieństwa.
Tym, którzy chcą narzucić nam ten bezsensowny wybór, musimy zadać pytanie: dlaczego mamy odwracać się od tych, z którymi dzielimy historyczne i kulturowe korzenie i którzy również wyznają dobre intencje?
Dlaczego nie miałoby to być wartością, dlaczego Węgry nie miałyby być jednym z pomostów łączących Zachód w tradycyjnym rozumieniu i różnorodny Wschód sam w sobie? Kiedy byliśmy zmuszeni dokonać takich wyborów, mogliśmy wyjść z tego jedynie ponosząc tragedię. Możemy myśleć albo o podziale kraju na trzy części w następstwie podboju osmańskiego, albo o konsekwencjach wojennego podziału po 1945 r.

Wracając do wojny sąsiadów, jaka jest różnica między stanowiskiem Katalin Novak, która kilkakrotnie odwiedziła Kijów, a stanowiskiem węgierskiego rządu?

Nie widzę żadnej różnicy między stanowiskami, różnią się co najwyżej sformułowania. Oczywiście głowa państwa mówi inaczej - i słusznie - gdy reprezentuje swój kraj niż członek rządu, ale nadal prowadzi tę samą politykę zagraniczną. Minister spraw zagranicznych może być zmuszony do używania innego tonu, gdy angażuje się w konkretne dyskusje ze swoimi ukraińskimi lub zachodnimi odpowiednikami na temat oceny zakończenia wojny. W przeciwnym razie, podobnie jak w innych oświadczeniach rządowych, Katalin Novák mówi przede wszystkim o pokoju, co samo w sobie odróżnia ją i Węgry od wszystkich innych sojuszniczych polityków europejskich i NATO. Nawet po śmierci setek tysięcy ludzi, ci ostatni wciąż mówią o tym, jak jedna strona może wygrać wojnę.
Ale nikt nie może jej wygrać, ta wojna została już przegrana przez wszystkich. Wszyscy, to znaczy poza Stanami Zjednoczonymi, a jeszcze bardziej lobby przemysłu zbrojeniowego energetyczne i finansowe, które je zdominowało.

Wielu jednak oczekuje wyraźniejszego potępienia rosyjskiej agresji ze strony rządu lub sprzeciwia się na przykład temu, że Péter Szijjártó prowadzi negocjacje z członkami rosyjskiego rządu w Moskwie i w Budapeszcie. Czy krytyka jest uzasadniona?

Poza jednym czy dwoma politykami opozycji z drugiej linii nikt nie odważy się twierdzić, że Węgry są w stanie wojny z Rosją.
A jeśli, dzięki Bogu, tak nie jest, to uważamy, że normalne jest, aby politycy z różnych krajów rozmawiali ze sobą, na przykład o dwustronnych wspólnych sprawach, które istnieją niezależnie od innych okoliczności. Nie rozumiem dlaczego ktoś myśli, że przywódca Rosji zacznie się trząść , bo jakiś unijny lub europejski polityk nie będzie z nim rozmawiał Zwracam uwagę, że na początku konfliktu byli tacy, którzy byli do tego skłonni, i byli tacy, którzy nie byli atakowani tak ostro jak węgierski premier czy minister spraw zagranicznych.
Potem stopniowo prawie wszystkich zniechęcali się do odwagi, by to zrobić - ale my nie należymy do ludzi, których można zastraszyć. Zawsze patrzymy na węgierskie interesy i wybieramy, z kim negocjujemy, o czym negocjujemy i w jakim celu
Tak będzie również w przyszłości. Dla nas wróg naszego wroga niekoniecznie jest naszym przyjacielem, wróg naszych przyjaciół niekoniecznie jest naszym wrogiem ab ovo, a także ważne jest, aby przyjaciele naszych przyjaciół niekoniecznie byli naszymi przyjaciółmi. Chodzi o to, że tylko na podstawie węgierskiego interesu narodowego sami określamy, kto jest naszym wrogiem, a kto przyjacielem. Nie pozwolimy, by ktokolwiek miał coś do powiedzenia w tej sprawie! W historii Węgier były okresy, kiedy tego nie robiliśmy, ale nigdy nie byliśmy w stanie wyjść z tego dobrze. W przeciwnym razie w ogóle nie szukamy wrogów i wolimy mieć uczciwego partnera niż fałszywego przyjaciela, którego uścisk jest duszący.

W każdym razie niektórzy kwestionują rzeczywistą zależność Węgier od rosyjskiej energii. Między innymi Polacy.

Po pierwsze, nie będę komentował tych zarzutów, ponieważ my również nie mamy zwyczaju zaglądania do cudzych kieszeni. Nigdy nie mówiliśmy innym, co mają robić, bo to byłoby dla nas dobre, a z drugiej strony przyjaźń węgiersko-polska trwa od tysiąca lat - w ciągu tych lat były okresy o wiele bardziej dramatyczne i tragiczne niż obecny. Na przykład podczas II wojny światowej byliśmy formalnie wrogami, ponieważ byliśmy de iure sojusznikiem Rzeszy Niemieckiej, która wraz z Rosją najechała i dokonała rozbiorów Polski. Jednak to właśnie ten tragiczny epizod dał nam jeden z najpiękniejszych rozdziałów przyjaźni węgiersko-polskiej: wielokrotnie upamiętnialiśmy, w kontekście współpracy parlamentarnej, wspólną akcję Józsefa Antalla Starszego i Henryka Sławika, która zaowocowała przyjęciem tysięcy polskich uchodźców, żołnierzy i ich rodzin. Choć zwykle mówi się tylko o Polakach, udzieliliśmy schronienia także wielu Żydom, a nawet żołnierzom francuskim. Pozwoliliśmy im także wyjechać na Zachód. Tak więc Węgry, formalnie sojusznik Trzeciej Rzeszy, przyjęły żołnierzy formalnego wroga Trzeciej Rzeszy, a następnie wpuściły ich z powrotem do ojczyzny, aby ponownie chwycili za broń przeciwko naszemu formalnemu sojusznikowi. Niech nas Bóg broni przed ponownym znalezieniem się w takiej sytuacji, ale skoro wtedy potrafiliśmy zachować zdrowy rozsądek i człowieczeństwo, to może nie powinniśmy teraz, w mniej dramatycznej sytuacji, ulegać histerykom, którzy chcą zerwać przyjaźń węgiersko-polską. Nie z innego powodu, ale dlatego, że łatwiej byłoby się z nami dogadać osobno.

Jednym z największych krytyków węgierskiego stanowiska w sprawie wojny wojny jest David Pressman. Ambasador USA zorganizował piknik, na którym spodziewał się, że do polityków opozycji dołączą członkowie partii rządowej. Czy zaprosił Pana?

Nie mam oficjalnego kontaktu z rzekomym ambasadorem USA.

Rzekomym?

Słyszałem od innych, że jest on ambasadorem USA na Węgrzech, ale na podstawie jego działalności nie byłem w stanie tego tak ocenić. Jego zachowanie jest, delikatnie mówiąc, bardzo nietypowe.

W jaki sposób?

Nie jestem ekspertem od dyplomacji, nie przepadam też za światem, w którym trzeba dbać o każde słowo. Ale mam pewne wątpliwości właśnie dlatego, że ten człowiek, David Pressman, nie wydaje się uważać na słowa, których używa i gesty, które wykonuje. Wracając do pytania: zgodnie z obowiązującym prawem, może on organizować tyle imprez, ile mu się podoba, zapraszając tych, z którymi czuje się komfortowo - i nie zazdroszczę jego gościom, dodam. Gdyby zaprosił mnie, nigdy nie pomyślałbym o przyjęciu zaproszenia! Mówiąc poważniej, pomimo tego, co właśnie powiedziałem o moim związku z dyplomacją, mógłbym wymienić z nazwiska prawie każdego ambasadora USA od 1990 roku. Z niemal każdym z nich nawiązałem jakąś osobistą relację, przynajmniej ograniczoną do rozmowy. Jeden z nich próbował poruszać się po Węgrzech jak wicekról w taki sam sposób jak Pressman, ale robił to w znacznie bardziej profesjonalny, zręczny i prestiżowy sposób - choć bez wątpienia nie zaszedł zbyt daleko. Był też człowiek, który przybył tu w czasach Gyuli Horna z czystą nienawiścią do Węgier, zwłaszcza prawicowej opozycji, co wiernie odzwierciedlały raporty, które wysyłał do kraju, ale nie ujawniał tego. Byli oczywiście amatorzy z dobrymi intencjami, którzy początkowo byli rozczarowani, że zostali wysłani na Węgry w zamian za datki na kampanię, ale wkrótce zdali sobie sprawę, że jest to bardzo przyjazne miejsce do życia. Od tego momentu spędzili swoje kilka lat aktywnie, z dobrymi intencjami, czasem trochę paplając, ale wciąż budując relacje między dwoma krajami. Byli też tacy, którzy wyraźnie przyjaźnili się z Węgrami, pracując na rzecz wzajemnie korzystnej współpracy. Pressman nie pasuje jednak do żadnej z tych kategorii. Wręcz przeciwnie, reprezentuje on w jednej osobie wszystkie negatywne stereotypy, które sprawiają, że Jankesi nie są zbyt popularni na całym świecie. Może z wyjątkiem toksycznej męskości.

Czy stosunki węgiersko-amerykańskie są teraz na niskim poziomie?

Węgiersko-amerykańskie stosunki polityczne między rządami są na niskim poziomie. Wykonujemy naszą pracę jako członek NATO w zakresie współpracy obronno-wojskowej. Nie przypominam sobie ani jednego oficjalnego rzecznika USA, który oskarżałby nas o to, że Węgry nie wywiązują się ze swoich zobowiązań w ramach sojuszu, w tym działań na całym świecie. Wkrótce przejmiemy kontrolę nad bałtycką przestrzenią powietrzną, ale mógłbym wspomnieć o innych misjach. Na froncie gospodarczym administracja USA podjęła obecnie jeden lub dwa kroki, które wydają się wskazywać, że uważa stosunki dwustronne za zbyt dobre, a zatem wydaje się, że chce je bezpośrednio pogorszyć. Trzymamy kciuki. To powiedziawszy, rozumiem, że amerykańskie firmy działające tutaj bardzo dziękują, dobrze się bawią, a ich obecność tutaj przynosi również korzyści Węgrom, zapewniając miejsca pracy dla Węgrów, którzy zwiększają ich zyski. Tak więc istnieje wzajemny interes. Kiedy Donald Trump był prezydentem, stosunki polityczne były być może lepsze niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy nadzieję, że prędzej czy później dojdzie do zmiany administracji w Waszyngtonie i sprawy wrócą do normy. Ponieważ nie uważamy za normalne, aby administracja USA pozwalała sobie, za pośrednictwem swojego ambasadora, na codzienne kopanie sojusznika. Dzięki Bogu, jeśli pomyślę o wypowiedziach, na przykład Tuckera Carlsona, który niedawno odwiedził nasz kraj, a nawet niektórych amerykańskich polityków, to oczywiste jest, że nie wszyscy, nawet w Ameryce, zgadzają się z tym tokiem myślenia.


Stosunki polityczne z Brukselą również wydają się być ostatnio na niskim poziomie, wystarczy pomyśleć o tym, że nie otrzymaliśmy jeszcze funduszy unijnych. Czy nadal uważa Pan, że nadszedł czas, aby opuścić ten klub?


Powiedzmy sobie jasno: patrząc wstecz na ostatnie kilkaset lat, a zwłaszcza na ostatnie sto, Unia Europejska nadal stanowi najlepsze ramy dla realizacji węgierskich interesów narodowych. Uważam tak, ponieważ zasadniczo jest to nadal dobrowolna współpraca państw członkowskich. Dopóki ten sojusz może przetrwać i dopóki Węgry otrzymują to, co im się należy, wypełniając jednocześnie swoje zobowiązania wynikające z traktatów, to stwierdzenie jest prawdziwe. Dopóki możemy cieszyć się korzyściami płynącymi z członkostwa. Być może najważniejszą z nich jest swoboda przemieszczania się przez granice - choć ta korzyść wydaje się zanikać, teraz, gdy istnieją kontrole nie tylko na granicy węgiersko-austriackiej, ale także na granicy austriacko-niemieckiej, więc sama Unia podlicza zyski, dla których wielu obywateli postrzega Wspólnotę jako przydatną. Kontynuując: dopóki możemy kontaktować się z naszymi braćmi i siostrami w Siedmiogrodzie i na Górnych Węgrzech bez paszportu, dopóki możemy uczestniczyć w europejskim krwiobiegu gospodarczym bez konieczności rezygnacji z naszej podstawowej suwerenności gospodarczej, dopóty członkostwo leży w naszym interesie. Zauważam, że podejmowane są intensywne wysiłki na rzecz ustanowienia zarządzania gospodarczego, które odblokowałoby suwerenność państw członkowskich, obejmując politykę fiskalną, zatrudnienia, handlową, inwestycyjną i podatkową, nie wspominając o przejściu na wspólną walutę i rozszerzeniu praktyki wspólnego zaciągania pożyczek, co również doprowadziłoby do utraty resztek suwerenności. Nie ma wątpliwości, że w ciągu ostatniego roku lub dwóch zaobserwowano zmiany i tendencje, które są sprzeczne z pierwotnymi celami i zagrażają dorobkowi prawnemu UE. Co więcej, pojawiły się próby ingerencji w politykę gospodarczą i sferę kultury, która determinuje jakość codziennego życia, a także prowokacyjne, otwarte działania mające na celu manipulowanie instytucjami politycznymi i demokratycznymi, systemem konstytucyjnym, a zwłaszcza sądownictwem, w sposób, którego do niedawna nie wyobrażałem sobie w najbardziej przerażających momentach. Wracając do pytania: nie jest ono retoryczne - w końcu będziemy musieli udzielić własnej odpowiedzi. Musimy zadać sobie pytanie, czy Unia Europejska jest dziś nadal sojuszem niezależnych państw członkowskich o równych prawach, czy też jesteśmy o krok od stania się ofiarami kolejnej imperialnej ekspansji. Dla porównania, to, czy nadal korzystamy finansowo z podziału wspólnych zasobów, czy też dzięki rozwojowi gospodarczemu Węgier, jeśli Bóg da, będziemy płatnikami netto w następnym cyklu budżetowym, jest nieco drugorzędne. Warto zauważyć, że w obecnym stanie rzeczy przywódcy UE zamierzają przeznaczyć wszystkie pieniądze wpłacone do wspólnej puli na odbudowę Ukrainy, że tak powiem, lub na dalsze budowanie własnego systemu biurokratycznego Brukseli. Europa jest niemal sparaliżowana faktem, że system instytucjonalny, który został pierwotnie ustanowiony w celu zapewnienia współpracy, obrócił się przeciwko swoim panom, państwom członkowskim. Państwa członkowskie nie są teraz w stanie kontrolować tej biurokracji, która rozprzestrzenia się jak rak.



Czy rząd zrobił wszystko, aby zapewnić, że pieniądze z UE wpłyną do kraju?


Jak na mój gust, rząd zrobił nawet więcej, niż mógł zrobić bez uszczerbku dla honoru węgierskiej konstytucji. Według minister Judit Vargi i ministra Gergely Gulyása spełniliśmy nawet całkowicie nieracjonalne oczekiwania, ponieważ postrzegali to jako kwestię prestiżu. Ja to oceniam inaczej. Uznaję jednak, że mamy obowiązek wobec węgierskich obywateli: podjąć każdy rozsądny kompromisowy krok, aby biurokracji, która nadużywa swojej władzy przeciwko nam, zabrakło argumentów uzasadniających, dlaczego chce ograniczyć pole manewru Węgier za pomocą środków finansowych. Innymi słowy, chcą ingerować w proces polityczny poprzez wstrzymywanie środków, a nawet oczekują, że będziemy się za to wstydzić. Komunikacja Brukseli nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Problemy, o których mówią, albo nie istnieją, albo mamy się nawet lepiej w danych obszarach w porównaniu z innymi krajami, albo po prostu nie mają nic wspólnego z tym, jak działamy w danym obszarze. Jest to wojna hybrydowa - by użyć modnego terminu - którą globaliści w Brukseli prowadzą przeciwko Węgrom i Polsce, które bronią swojej suwerenności.


W przyszłym roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Według Tamása Deutscha, nowa rodzina partii Fidesz, Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, jest już gotowa. Czy byłby Pan z tego zadowolony?

Byłbym zadowolony z tego- co jest oczywiście niemożliwe - gdyby Fidesz mógł powrócić do Europejskiej Partii Ludowej, a dokładniej do rodziny partii, do której dołączył, kiedy my przyłączyliśmy się do unii. Wtedy bylibyśmy w centrum, w porównaniu z którym mogłyby istnieć zarówno bardziej liberalne, jak i bardziej konserwatywne siły polityczne. Ponieważ, wbrew wszystkim oszczerczym twierdzeniom, wciąż jesteśmy tam, gdzie byliśmy dziesięć czy dwadzieścia lat temu. Tak zwana centroprawica ześlizgnęła się po śliskim zboczu w lewo, do worka lewicy. I tam jest do dziś.

Czy w Parlamencie Europejskim nastąpi zwrot w prawo?

W Europie Zachodniej wyborcy są znacznie bardziej sztywni w swoich nawykach wyborczych niż na Węgrzech. Tak więc zmiany, rozczarowanie i zmiana partii są wolniejsze, zwłaszcza gdy widzimy, że każde nowe ugrupowanie prawicowe, które pojawia się jako alternatywa dla tak zwanych partii centroprawicowych, jest natychmiast oznaczane jako nacjonalistyczne, populistyczne, ekstremistyczne i kto wie, co jeszcze. 99,9% rzekomo zróżnicowanej prasy zachodniej będzie próbowało przelać krew każdego polityka, który reprezentuje te partie, i do licha można ich swobodnie bić na ulicach, a władze nie uznają tego za atak na demokrację. Patrz Niemcy, gdzie można otwarcie mówić o tym, że jeśli nie uda się przekonać "głupich" ludzi, by nie głosowali na AfD, to trzeba jej po prostu zakazać. Co ciekawe, przez ostatnie dziesięciolecia nikt nie myślał o zdelegalizowaniu partii będącej następczynią komunistów. Wracając do pytania: zwrot na prawo nie jest możliwy, dopóki Europejska Partia Ludowa i jej dominujące partie członkowskie - zwłaszcza CDU-CSU - nie obrócą się co najmniej o 90 stopni do tyłu, tak aby miłosny uśmiech, który okazują im lewicowi liberałowie i Zieloni, zamienił się w coś w rodzaju kontemplacyjnego wyrazu! Powinni być w stanie spojrzeć nie tylko w lewo, ale także w prawo, szukając wspólnej płaszczyzny w interesie własnego narodu z partiami, które pojawiły się po ich prawej stronie właśnie dlatego, że pozostawiły puste pole ideologiczno-polityczne ważne dla elektoratu. Jeśli nie ze zwrotem, to liczę się przesunięcia w prawo. Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy oraz Tożsamość i Demokracja, jako dwie rodziny partyjne na prawo od Europejskiej Partii Ludowej, z pewnością zyskają na sile. Ale w tej chwili nie jest realne, że utworzą większość.



László Kövér
Urodził się w 1959 r. w Pápa. Ukończył Wydział Prawa i Nauk Politycznych ELTE w 1986 roku. Jest członkiem-założycielem Fideszu, posłem do parlamentu od 1990 r. i ministrem bez teki odpowiedzialnym za tajne służby cywilne w latach 1998-2000. W okresie od stycznia 2000 r. do maja 2001 r. był przewodniczącym Fideszu, a w 2002 r. został wybrany na szefa krajowego komitetu wyborczego, który funkcjonuje jako wewnętrzny parlament partii. Od 2010 sprawuje urząd marszałka parlamentu. Jest żonaty i ma troje dzieci.


Źródło: Laura Szalai Mandiner
Odpowiedz


Podobne wątki&hellip
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Wywiad Ambasadora Nadzywczajnego i Pełnomocnego Rzeczypospolitej Polskiej na Węgrzech Waldek 0 358 12-04-2023, 23:25
Ostatni post: Waldek



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości