28-10-2012, 23:51
W zasadzie moja opowiastka aż prosi się o uzupełnienie. No więc:
Dzień czwarty
Lilla odwiozła mnie na dworzec autobusowy, skąd odjeżdżał mój autobus do Segedynu. Po drodze wskoczyłyśmy do sklepu, gdzie zakupiłam trochę serbskich słodyczy i piwa na pamiątkę. Na dworcu musiałam kupić najpierw bilet peronowy, żeby w ogóle móc wejść na peron (60 din). Autobus, który podjechał był Volanowski, więc uiściłam opłatę za bilet w forintach i zajęłam miejsce. Nie minęło wiele czasu, jak siedząca przede mną pani odwróciła się i zapytała konspiracyjnym tonem czy wiozę jakieś napoje. Kiedy wyszło na jaw, że tylko piwo, zostałam poproszona o przewiezienie litra palinki. Zgodziłam się, za co dostałam kilka garści cukierków, w sumie mnie to i tak nie szkodzi ani nie pomaga, to niech sobie babki dorobią.
Na granicy stanęliśmy za kilkoma autobusami w kolejce, która wcale nie posuwała się do przodu. Okazało się jednak, że jedzie z nami jakiś Serb, który zna kogoś spośród celników i chce załatwić nam pierwszeństwo, bo się spieszy. Został wypuszczony i szybko załatwił sprawę, dzięki czemu ominęliśmy tę kolejkę. Przy węgierskich celnikach nie było już tak prosto i tam musieliśmy odstać swoje. Gdy przyszła kolej na nas, kazali wyjąć z bagażnika duże bagaże do przejrzenia (stwierdziłam, że mój plecak stosowany na ogół do noszenia laptopa się pod duży nie kwalilfikuję i olałam ich. Ich zdanie na ten temat musiało być podobne, bo również olali mój plecak). Przeszli się jeszcze po autobusie, skupili się jednak zdecydowanie na widocznie dobrze sobie znanym paniach przemytniczkach, na które trochę się pokrzywili, ale dali im w końcu spokój, resztę pasażerów prawie zupełnie olali. Oddaliśmy paniom flaszencje i za parę minut byłam już w Szegedzie.
I w tym miejscu kończy się moja wycieczka po Wojwodinie. Ten dzień i pół następnego spędziłam jeszcze w Segedzie, zwiedzając miasto i wystawę malarstwa Munkácsyego, a ukoronowaniem miała być wieczorna biba z segedyńskimi doktorantami biologii rodem z Siedmiogrodu, gdzie rozpiliśmy m. in. pigwową palinkę z Zenty. Następnego dnia odwiedziłam jeszcze ich laboratorium z hodowlą muszek owocówek, gdzie uraczono mnie pokazem larw muszek z wszepionym białkiem fluoresencyjnej meduzy, tudzież spermy muszek z tym samym białkiem.
Dzień czwarty
Lilla odwiozła mnie na dworzec autobusowy, skąd odjeżdżał mój autobus do Segedynu. Po drodze wskoczyłyśmy do sklepu, gdzie zakupiłam trochę serbskich słodyczy i piwa na pamiątkę. Na dworcu musiałam kupić najpierw bilet peronowy, żeby w ogóle móc wejść na peron (60 din). Autobus, który podjechał był Volanowski, więc uiściłam opłatę za bilet w forintach i zajęłam miejsce. Nie minęło wiele czasu, jak siedząca przede mną pani odwróciła się i zapytała konspiracyjnym tonem czy wiozę jakieś napoje. Kiedy wyszło na jaw, że tylko piwo, zostałam poproszona o przewiezienie litra palinki. Zgodziłam się, za co dostałam kilka garści cukierków, w sumie mnie to i tak nie szkodzi ani nie pomaga, to niech sobie babki dorobią.
Na granicy stanęliśmy za kilkoma autobusami w kolejce, która wcale nie posuwała się do przodu. Okazało się jednak, że jedzie z nami jakiś Serb, który zna kogoś spośród celników i chce załatwić nam pierwszeństwo, bo się spieszy. Został wypuszczony i szybko załatwił sprawę, dzięki czemu ominęliśmy tę kolejkę. Przy węgierskich celnikach nie było już tak prosto i tam musieliśmy odstać swoje. Gdy przyszła kolej na nas, kazali wyjąć z bagażnika duże bagaże do przejrzenia (stwierdziłam, że mój plecak stosowany na ogół do noszenia laptopa się pod duży nie kwalilfikuję i olałam ich. Ich zdanie na ten temat musiało być podobne, bo również olali mój plecak). Przeszli się jeszcze po autobusie, skupili się jednak zdecydowanie na widocznie dobrze sobie znanym paniach przemytniczkach, na które trochę się pokrzywili, ale dali im w końcu spokój, resztę pasażerów prawie zupełnie olali. Oddaliśmy paniom flaszencje i za parę minut byłam już w Szegedzie.
I w tym miejscu kończy się moja wycieczka po Wojwodinie. Ten dzień i pół następnego spędziłam jeszcze w Segedzie, zwiedzając miasto i wystawę malarstwa Munkácsyego, a ukoronowaniem miała być wieczorna biba z segedyńskimi doktorantami biologii rodem z Siedmiogrodu, gdzie rozpiliśmy m. in. pigwową palinkę z Zenty. Następnego dnia odwiedziłam jeszcze ich laboratorium z hodowlą muszek owocówek, gdzie uraczono mnie pokazem larw muszek z wszepionym białkiem fluoresencyjnej meduzy, tudzież spermy muszek z tym samym białkiem.