W tym roku układ dni wolnych sprzyja sylwestrowym wyjazdom. Nyirbator przyciąga jak magnes, ale tym razem postanawiamy poszerzyć nasze horyzonty. Wybór padł na Eger - końcem listopada przejrzałem kilkanaście stron, wysłałem kilka zapytań i urządziłem, swoim zwyczajem, wyścig ofert. Obojętnie, czy to Węgry, czy zabawki z Allegro - z reguły skłaniam się ku osobom, z którymi jest łatwy i pozytywny kontakt. Wierzę, że w razie nagłej konieczności zmiany podjętych ustaleń sprawa potoczy się równie prędko i sprawnie.
Pierwsza konstruktywna odpowiedź przyszła z Green Park Villa. Pensjonat nie organizuje wprawdzie zabawy sylwestrowej, ale właścicielka poleciła nam restaurację w pobliżu. Także w tym przypadku kontakt był szybki i konkretny - za program imprezy otrzymany mailem zapłaciliśmy przelewem koszt udziału jednej osoby. I czekaliśmy cały miesiąc - do wczoraj.
Uzgodnienia na ostatnią chwilę rzeczywiście okazały się potrzebne, gdyż możemy wyruszyć już w piątek, a nie w sobotę, jak wcześniej uzgodniono. Przy rezerwacji prosiłem o uwzględnienie takiej ewentualności i dostałem teraz zgodę, jednak nie możemy się wprowadzić o 9 rano, a dopiero w południe - doba h0telowa. Z tego powodu wyjeżdżamy dopiero o 3:20. Jazda jest nieciekawa - mamy mgłę i mżawkę o różnym nasileniu, czasami jedziemy 40 km/h celując między linie (jeśli są), a rów z prawej strony. Na słowackich górkach trafiały się miejsca ośnieżone i śliskie - wszystko wyjaśni czas przejazdu z Barwinka do Satoraljaujhely: 2:12. Wprawdzie jechałem trasą Mamuta, którą znam prawie na pamięć, ale tym razem nie odbiłem na Stankovce, gdzie jest dużo zakrętów, lecz pojechałem grzecznie prostą drogą przez Dvorianki-Hriadki-Trebisov. Policji w tak psią pogodę się nie spodziewałem, zresztą mało gdzie były warunki do jazdy ponad 50.
W Egerze nie byłem chyba z 10 lat, więc wziąłem mapę i dwie nawigacje (oczywiście jedna tylko jako zapas). Po drodze w Auchan Miskolc wybieram gotówkę z bankomatu - taką ustaliliśmy formę zapłaty za n0clegi. Przed południem zdążamy jeszcze obejrzeć Egerszalok i Demjen i ostatecznie zajmujemy naszą kw@terę.
Nie możemy pospacerować po mieście, gdyż właśnie zaczęło lać, za to mamy umyty samochód. Wybieramy się na popołudniowe wejście do Egerszalok na baseny h0telu Saliris. Niska cena obowiązuje od 17-tej, a ponieważ z okazji świątecznego okresu kąpielisko otwarte jest do 21-szej, mamy cztery godziny w cenie trzech. I dodatkowy bonus - na parkingu w momencie naszego wjazdu o 16:50 parkingowy właśnie wiesza kłódkę na drzwiach budki. Opłaty nie będzie, szlabany otwarte. Na prawie pełnym placu były jeszcze 3 wolne miejsca, ale widać nie opłaca się czekać na nas i kolejnych dwóch.
Szybko przechodzimy przez kasy i szatnie, aby rozejrzeć się po obiekcie. W części krytej jest kilka basenów o temperaturach 33-35-38C i około metrowej głębokości. Woda stojąca i przeźroczysta, tylko jedna niewielka zjeżdżalnia w części dziecięcej. Obok trwa aerobik wodny.
Wychodzimy na zewnątrz, aby z basenów podziwiać solne tarasy podświetlone kolorowymi reflektorami. Słyszymy z oddali jakieś skrzeczenie i w końcu stwierdzamy, że muszą to być głosy zmutowanych żab, które zaniechawszy zimowego snu kąpią się beztrosko w geotermalnej solance. Wracamy do pensjonatu już w czasie ciszy nocnej.
Sobotni poranek wita nas słońcem. W nocy był mróz, kałuże są mocno zamarznięte, a trawę pokrywa szron. Robię kilka zdjęć w ogrodzie pensjonatu - zielony park to trafne określenie! Jest kilka altanek, miejsca do grillowania, jest trawnik i mały stawek. W sezonie letnim to duży atut, szczególnie dla rodzin z małymi dziećmi. Co ciekawe, figura Pięknej Pani służąca jako fontanna nie została pozawijana na zimę w foliowego chochoła - być może klimat jest tu łagodniejszy niż w Nyirbator?
Znów ruszamy do Egerszalok, dziś na małe kąpielisko Nostalgia. Choć słońce nadal świeci, to nasze baseny przez całą zimę toną w cieniu góry i lasu. To poważny błąd - źródła i kąpielisko należało umieścić po południowej stronie góry! Jeśli się nie dało, to można przynajmniej na przeciwległej górce, obstawionej pensjonatami i skąpanej w słońcu, rozmieścić system zwierciadeł uprzyjemniających pobyt na Nostalgii i odpędzających zimową depresję.
Kąpiąc się w nieckach o temperaturze 36-38-39C wypatrujemy bocianów na niebie i na okolicznych podmokłych łąkach, jednak dochodzimy do wniosku, że ewolucja tych ptaków zatrzymała się i nie umiały one zająć pojawiającej się niszy.
We wodzie starym zwyczajem czytam gazetę, obok kilku chłopaków głośno dyskutuje, czasem wybuchają śmiechem. Podają sobie do połowy już opróżnioną, trzylitrową butlę białego wina. Jeden z nich skacze do wody, kilka kropel chlapie na mnie i mój magazyn. Bez żadnego ponurego spojrzenia czy znaczących gestów przesuwam się parę kroków dalej, aby przypadkiem nie oberwać mocniej przy następnym skoku. Minutę później pojawia się przy mnie chłopak, który był chyba sprawcą ochlapania, i coś zagaduje. Odpowiadam wesoło, że "no problem", nie chciałem, żeby poczuł się głupio. On teraz pyta, czy mówię po angielsku, następnie - skąd jestem. From Poland, Lengyelorszag! Teraz jest ten ważny moment, kiedy szybko należy powiedzieć: Mój ojciec pracował w Polsce na kontrakcie/byłem w Krakowie/znam polską piosenkę/polskiego piłkarza albo w jakikolwiek sposób wykazać swój związek z Polską. Zamiast tego mój rozmówca odpowiada: A ja jestem Polak! My name is Lengyel! Śmiejemy się, ja też się przedstawiam i moja kolej - chwalę węgierskie kąpieliska, mówię, że trzeci raz przyjechałem na Sylwestra. Boldog Uj Evet kivanok! Ściskamy sobie ręce.
W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do csardy, aby potwierdzić nasze przybycie na Sylwestra, obejrzeć lokal i skosztować gulaszu i zupy fasolowej Mor Jokaia.
Pierwsza konstruktywna odpowiedź przyszła z Green Park Villa. Pensjonat nie organizuje wprawdzie zabawy sylwestrowej, ale właścicielka poleciła nam restaurację w pobliżu. Także w tym przypadku kontakt był szybki i konkretny - za program imprezy otrzymany mailem zapłaciliśmy przelewem koszt udziału jednej osoby. I czekaliśmy cały miesiąc - do wczoraj.
Uzgodnienia na ostatnią chwilę rzeczywiście okazały się potrzebne, gdyż możemy wyruszyć już w piątek, a nie w sobotę, jak wcześniej uzgodniono. Przy rezerwacji prosiłem o uwzględnienie takiej ewentualności i dostałem teraz zgodę, jednak nie możemy się wprowadzić o 9 rano, a dopiero w południe - doba h0telowa. Z tego powodu wyjeżdżamy dopiero o 3:20. Jazda jest nieciekawa - mamy mgłę i mżawkę o różnym nasileniu, czasami jedziemy 40 km/h celując między linie (jeśli są), a rów z prawej strony. Na słowackich górkach trafiały się miejsca ośnieżone i śliskie - wszystko wyjaśni czas przejazdu z Barwinka do Satoraljaujhely: 2:12. Wprawdzie jechałem trasą Mamuta, którą znam prawie na pamięć, ale tym razem nie odbiłem na Stankovce, gdzie jest dużo zakrętów, lecz pojechałem grzecznie prostą drogą przez Dvorianki-Hriadki-Trebisov. Policji w tak psią pogodę się nie spodziewałem, zresztą mało gdzie były warunki do jazdy ponad 50.
W Egerze nie byłem chyba z 10 lat, więc wziąłem mapę i dwie nawigacje (oczywiście jedna tylko jako zapas). Po drodze w Auchan Miskolc wybieram gotówkę z bankomatu - taką ustaliliśmy formę zapłaty za n0clegi. Przed południem zdążamy jeszcze obejrzeć Egerszalok i Demjen i ostatecznie zajmujemy naszą kw@terę.
Nie możemy pospacerować po mieście, gdyż właśnie zaczęło lać, za to mamy umyty samochód. Wybieramy się na popołudniowe wejście do Egerszalok na baseny h0telu Saliris. Niska cena obowiązuje od 17-tej, a ponieważ z okazji świątecznego okresu kąpielisko otwarte jest do 21-szej, mamy cztery godziny w cenie trzech. I dodatkowy bonus - na parkingu w momencie naszego wjazdu o 16:50 parkingowy właśnie wiesza kłódkę na drzwiach budki. Opłaty nie będzie, szlabany otwarte. Na prawie pełnym placu były jeszcze 3 wolne miejsca, ale widać nie opłaca się czekać na nas i kolejnych dwóch.
Szybko przechodzimy przez kasy i szatnie, aby rozejrzeć się po obiekcie. W części krytej jest kilka basenów o temperaturach 33-35-38C i około metrowej głębokości. Woda stojąca i przeźroczysta, tylko jedna niewielka zjeżdżalnia w części dziecięcej. Obok trwa aerobik wodny.
Wychodzimy na zewnątrz, aby z basenów podziwiać solne tarasy podświetlone kolorowymi reflektorami. Słyszymy z oddali jakieś skrzeczenie i w końcu stwierdzamy, że muszą to być głosy zmutowanych żab, które zaniechawszy zimowego snu kąpią się beztrosko w geotermalnej solance. Wracamy do pensjonatu już w czasie ciszy nocnej.
Sobotni poranek wita nas słońcem. W nocy był mróz, kałuże są mocno zamarznięte, a trawę pokrywa szron. Robię kilka zdjęć w ogrodzie pensjonatu - zielony park to trafne określenie! Jest kilka altanek, miejsca do grillowania, jest trawnik i mały stawek. W sezonie letnim to duży atut, szczególnie dla rodzin z małymi dziećmi. Co ciekawe, figura Pięknej Pani służąca jako fontanna nie została pozawijana na zimę w foliowego chochoła - być może klimat jest tu łagodniejszy niż w Nyirbator?
Znów ruszamy do Egerszalok, dziś na małe kąpielisko Nostalgia. Choć słońce nadal świeci, to nasze baseny przez całą zimę toną w cieniu góry i lasu. To poważny błąd - źródła i kąpielisko należało umieścić po południowej stronie góry! Jeśli się nie dało, to można przynajmniej na przeciwległej górce, obstawionej pensjonatami i skąpanej w słońcu, rozmieścić system zwierciadeł uprzyjemniających pobyt na Nostalgii i odpędzających zimową depresję.
Kąpiąc się w nieckach o temperaturze 36-38-39C wypatrujemy bocianów na niebie i na okolicznych podmokłych łąkach, jednak dochodzimy do wniosku, że ewolucja tych ptaków zatrzymała się i nie umiały one zająć pojawiającej się niszy.
We wodzie starym zwyczajem czytam gazetę, obok kilku chłopaków głośno dyskutuje, czasem wybuchają śmiechem. Podają sobie do połowy już opróżnioną, trzylitrową butlę białego wina. Jeden z nich skacze do wody, kilka kropel chlapie na mnie i mój magazyn. Bez żadnego ponurego spojrzenia czy znaczących gestów przesuwam się parę kroków dalej, aby przypadkiem nie oberwać mocniej przy następnym skoku. Minutę później pojawia się przy mnie chłopak, który był chyba sprawcą ochlapania, i coś zagaduje. Odpowiadam wesoło, że "no problem", nie chciałem, żeby poczuł się głupio. On teraz pyta, czy mówię po angielsku, następnie - skąd jestem. From Poland, Lengyelorszag! Teraz jest ten ważny moment, kiedy szybko należy powiedzieć: Mój ojciec pracował w Polsce na kontrakcie/byłem w Krakowie/znam polską piosenkę/polskiego piłkarza albo w jakikolwiek sposób wykazać swój związek z Polską. Zamiast tego mój rozmówca odpowiada: A ja jestem Polak! My name is Lengyel! Śmiejemy się, ja też się przedstawiam i moja kolej - chwalę węgierskie kąpieliska, mówię, że trzeci raz przyjechałem na Sylwestra. Boldog Uj Evet kivanok! Ściskamy sobie ręce.
W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do csardy, aby potwierdzić nasze przybycie na Sylwestra, obejrzeć lokal i skosztować gulaszu i zupy fasolowej Mor Jokaia.