W olbrzymim skrócie: przyjaźń (również w praktyce), wino i Karpatia . Poza tym interesująca kultura, historia, przemili dla nas ludzie. Również jestem zauroczony Budapesztem, magiczne miasto. Mile wspominam także Eger i Tokaj. W przyszłości mam zamiar odwiedzić inne miejsca.
Całkowicie zgadzam się z etelką, że na Węgrzech czuje się człowiek jak u siebie w domu. Gdy pierwszy mijałem granicę słowacko-węgiersko, to odniosłem wrażenie jakbym wracał do siebie . To też skutkuje tym, że co najmniej podświadomie nie traktuję wyjazdów do Bratanków jako wyjazdów zagranicznych.
Historia jest podobna, nastawienie jest inne. Prawda, że Węgrzy mają ciągoty szowinistyczne (już Ojczulek Bem chciał to zmienić), ale dzieje są przynajmniej w ogólnych kształtach zbliżone. Rozumiem powody takiego manifestowania Wielkich Węgier, również nie popieram radykalniejszych jednostek, ale ew. zmiana granic Węgrom jak najbardziej by się należała (kawałki na Słowacji, chociażby przywrócenie dawnej autonomii Seklerszczyzny itp.).
Wyobraźmy sobie taka sytuację. Po 1945 Polska nie otrzymuje Ziem Zachodnich, a Kresy mimo to zostają zabrane (załóżmy, że komuchy kradną jeszcze nam Białystok i Przemyśl), z związku z czym nie ma gdzie przesiedlić milionów naszych rodaków. Około 2-3 milionów Polaków zostaje na terenach "okupowanych", gdzie są brutalnie gnębieni (bardziej niż np. w zaborze pruskim za Bismarcka lub aktualnie na Wileńszczyźnie). Taka sytuacja utrzymuje się przez 45 lat. Po upadku komuny jest już lepiej, ale wciąż są niemile widziani na ziemi, którą zasiedlali kilkaset lat. Myślę, że to porównanie trochę uzmysławia istotę problemu i stwierdzenia "Nie jest prawdziwym Węgrem ten, którego nie boli Trianon".
PS. Przepraszam admina za mały off-topic.
Całkowicie zgadzam się z etelką, że na Węgrzech czuje się człowiek jak u siebie w domu. Gdy pierwszy mijałem granicę słowacko-węgiersko, to odniosłem wrażenie jakbym wracał do siebie . To też skutkuje tym, że co najmniej podświadomie nie traktuję wyjazdów do Bratanków jako wyjazdów zagranicznych.
(24-05-2012, 21:18)fvg napisał(a):(24-05-2012, 11:54)Maniek napisał(a): Węgrów i Węgrów lubię za to, że są tacy podobni do nas.
Jeśli przyjrzeć się ich historii, to zobaczymy wiele podobieństw do naszej: obrona Europy przed turecką nawałą, "5 minut" bycia mocarstwem, upadek, powstania, na zawsze utracone ziemie i brak akceptacji dla tego stanu.
Tu ciężko o podobieństwo. W Polsce nikt nie ma na samochodach naklejek z konturami dawnych granic kraju. Węgrzy są w tym względzie (brak akceptacji) znacznie bardziej radykalni. Niekiedy aż do przesady. Stąd właśnie bierze się, o czym wspomniałem już w innym wątku, to ich straszne politykowanie. W zwykłej rozmowie każdy jest albo komuch albo narodowiec. Nie ma nic pośredniego
Historia jest podobna, nastawienie jest inne. Prawda, że Węgrzy mają ciągoty szowinistyczne (już Ojczulek Bem chciał to zmienić), ale dzieje są przynajmniej w ogólnych kształtach zbliżone. Rozumiem powody takiego manifestowania Wielkich Węgier, również nie popieram radykalniejszych jednostek, ale ew. zmiana granic Węgrom jak najbardziej by się należała (kawałki na Słowacji, chociażby przywrócenie dawnej autonomii Seklerszczyzny itp.).
Wyobraźmy sobie taka sytuację. Po 1945 Polska nie otrzymuje Ziem Zachodnich, a Kresy mimo to zostają zabrane (załóżmy, że komuchy kradną jeszcze nam Białystok i Przemyśl), z związku z czym nie ma gdzie przesiedlić milionów naszych rodaków. Około 2-3 milionów Polaków zostaje na terenach "okupowanych", gdzie są brutalnie gnębieni (bardziej niż np. w zaborze pruskim za Bismarcka lub aktualnie na Wileńszczyźnie). Taka sytuacja utrzymuje się przez 45 lat. Po upadku komuny jest już lepiej, ale wciąż są niemile widziani na ziemi, którą zasiedlali kilkaset lat. Myślę, że to porównanie trochę uzmysławia istotę problemu i stwierdzenia "Nie jest prawdziwym Węgrem ten, którego nie boli Trianon".
PS. Przepraszam admina za mały off-topic.
Admirał Miklós Horthy de Nagybánya - prawdziwy przyjaciel Polaków.