Wreszcie znalazłem troszkę czasu, by podzielić się wrażeniami z odwiedzin ważnego miejsca. Przypomnę, że chodzi o mogiłę zamordowanych węgierskich jeńców pochowanych na terenie obecnej dzielnicy Katowic - w Murckach. Postaram się w kilku słowach opisać moją wyprawę, choć ze względu na jej cel i towarzyszące mi odczucia nie byłoby chyba czymś niewłaściwym użyć słowa – „pielgrzymka”... Przepraszam za nie najlepszą jakość zdjęć, tego dnia miałem do dyspozycji jedynie aparat w mojej komórce.
Do Murcek wybrałem się od razu po pracy, dokładnie tydzień temu. Był to pierwszy dzień, kiedy po obfitych opadach śniegu wyjrzało piekne słońce – nie mogłem zmarnować takiej okazji. Wcześniej do mojej wyprawy próbowałem przygotować się „topograficznie", aby dokładniej zlokalizować miejsce pochówku Węgrów. Analiza wspomnianego wyżj artykułu oraz przeglądanie internetowych map nie pomogly zbyt wiele, dlatego przystanek, gdzie miałem wysiąść, wybrałem bardziej na tzw. „nosa”. Liczyłem na szczęście a także życzliwość i wiedzę. Ot, pomyślałem, dodatkowa sposobność aby przekonać się o stosunku mieszkańców do tego miejsca i ich wiedzy o dawnych wydarzeniach.
Tym razem jednak szczęście oraz mój nos :P mnie nie zawiodły, bo pod przybyciu na miejsce już po kilku krokach od przystanku znalazłem bardzo przejrzysty plan okolicy. Był tam również zaznaczony najbardziej nas interesujący punkt...:
Po dokładnej analizie mapki oraz rozejrzeniu się wokół, wiedziałem już, w którym mniej więcej kierunku muszęsię udać. Wg mapy należało wejść glębiej na obszar parku, który był po prostu częścią naturalnego lasu. Pozwoliłem prowadzić się ścieżce, chłonąć niesamowitą ciszę i atmosferę tego miejsca. Panował lekki mróz, konary drzew pokryte były gęstą warstwą bialego puchu, który szczelnie pokrywał również poszycie lasu. Stojące już nisko słońce odbijało się gdzieniegdzie od śniegu, dodatkowo odrealniając okolicę...
Ja natomiast zacząłem się niecierpliwić. Przemierzałem wszystkie ścieżki, wracając kilka razy do rozwidleń dróg, starałem się nie pominąć żadnego szczegółu krajobrazu. Zima i popołudniowa pora sprawiały, że wszystko wokół wygądało podobnie. Nie wiedziałem tak naprawdę, czego mam się spodziewać – obelisku z marmurową tablicą, usypanej, wysokiej mogiły czy też tradycyjnego, skromnego krzyża?
Jak to zwykle bywa, idąć ostatnią już z przmierzanych dróg dostrzegłem między drzewami coś, co nie mogło być pniem drzewa... Krzyż! Niewiekie ogrodzenie wokół dodatkowo potwierdziło, że to jest TO miejsce...
Chwilę stałem jeszcze w bezruchu, starając się nie zakłócić niczym dostojność tego miejsca. W końcu jednak zbliżyłem się powoli, zapadając się po kolana w nienaruszonym śniegu.
Okazało się, że moje myśli dotyczące wyglądu tego miejsca były trafne – niewielki kamień z tablicą, za nim prosty krzyż (który zapewne postawiono jako pierwszy), a pod nim wypalone znicze, zapewne postawione tu podczas niedawnych Zaduszek. Szkoda, że nie pomyślałem o tym również.
Po krótkiej modlitwie zacząłem robić fotki, starając się nie strącić szarf i zaschniętych kwiatów a także śniegu, który zalegał grubą warstwą na kamieniu i fragmencie tablicy. Oto kilka z nich, specjalnie dla Drogich Forumowiczów:
Rozejrzałem się jeszcze po otoczeniu mogiły, które w każdej porze roku wygląda z pewnością inaczej. Naprzeciw grobu, między drzewami, urządzono mini-ławeczkę, na której w cieplejsze dni można przez kilka chwil podumać nad losem tych młodych Węgrów...:
W drodze powrotnej nie mogłem i ja pozbyć się melanchilijnego nastroju. Myślałem o tym, co czuli Ci młodzi chłopcy, wtedy, na chwilę przed śmiercią. Bardzo prawdopodobne, żeznaleźli się na froncie wbrew własnej woli, uwikłani w politykę swoich przywódców. Z daleka od ojczyzny, na obcej ziemi, przede wszystkim chcieli jak najszybciej zakończyć tę groteskę i wrócić do rodzin-jestem tego pewien. Do matek, braci, sióstr... Nie było im to dane. Zginęli mimo złożenia broni, roztrzelani w pewien mroźny, zimowy dzień przez czerwonoarmistów. Kto wie, „sołdaci” czy zdawali sobie sprawę, kogo aresztowali. Nie znając obcego języka, zapewne nie przejmowali się róźnicą między językiem węgierskim i niemieckim. Wróg to wróg, nie jest z nami więc – jest przeciwko nam, znamy, jak to wyglądało...
Fajnie, że miejscowe władze dbają o pamięć węgierskich żołnierzy. Już niedługo kolejna rocznica tego smutnego wydarzenia, mam więc znów zamiar pojawić się tam i zapalić znicz. Może ktoś z forumowiczów również chciałby się przyłączyć (szczególnie słowa te kieruję do Tudosa ;)? A może udałoby się nawet przeprowadzić wśród forumowiczów zrzutkę na jakieś kwiaty lub wieniec? W kazdym razie pomysł wart jest przemyślenia, jeśli nie w tym, to w następnym roku. Fajnie byłoby również wybrać się tam z notatnikiem lub dyktafonem, popytać o to miejsce starszych mieszkańców dzielnicy, porozmawiać, czy oni lub ktoś z ich rodzin pamiętają tamte wydarzenia. Co Szanowni Państwo na to? Ot, taki pomysł zakręconego na punkcie historii „Hanysa” ;)
Dziękuję za uwagę, wszelkie komentarze mile widziane :P
Edit: poprawiłem linki do zdjęć, wszystko powinno już działać poprawnie.