14-02-2014, 17:41
Szlaki prowadzą głównie lasami (dzięki czemu mamy ochronę przed upałem), są szerokie, choć czasem kiepsko oznaczone...
do tego pustki - spotykamy ledwie kilka osób, w tym grupę zmęczonych nastolatków ze śpiworami. Początkowo mieliśmy w planach znacznie dłuższą trasę, ale warunki terenowe zweryfikowały nasze zamiary, więc robimy krótszą pętlę, która i tak zajmie nam cały dzień.
Od czasu do czasu szlak wychodzi z lasu, odsłaniając panoramę na większą część Gór Bukowych.
jak okiem sięgnąć tylko zieleń, zieleń i zieleń, z rzadka przerywana skałami. Praktycznie zero cywilizacji.
Kolejne kilometry przez lasy, potem wychodzimy na polanki w centrum płaskowyżu. Obserwujemy inną charakterystyczną rzeźbę terenu Bükk, a mianowicie mniejsze lub większe dziury, jak po bombardowaniach. Część z nich może tworzyć zasypane obecnie wejścia do jaskiń.
Mniej przyjemnych epizodem jest asfaltowa ścieżka dla rowerzystów, na którą się później natykamy, która to następnie ponownie zmienia się w normalny szlak. Postanawiamy zdobyć ruiny zamku Gerrenavar - okazują się kupą kamieni, za to obok jest kolejny niespodziewany punkt widokowy.
"Jak w Nowej Zelandii" - skomentował Kaper. Nie byłem, więc pozostało mi tylko pokiwać głową, otworzyć napój turysty z pianką i zapozować
Po zejściu z kupy kamieni, znaczy ruin, trafiamy na kolejny punkt widokowy, odgrodzony barierką. Chyba słusznie, że ją wstawili, bo śmierdzi tam padliną, a obok stoją znicze - licho nie śpi nawet na Węgrzech!
Przedostatni odcinek drogi to sprint asfaltem w kierunku Wieży Milenijnej, gdzie facet bierze nas za Słowaków, a w ogóle to nie widać z niej Tatr! Jak nam żal...
trochę się chmurzy, więc widoki nie są rewelacyjne, ale za to widać nasz kemping i nawet nasz domek - drzwi od sąsiadów są otwarte, pewno odpoczywają po nocy, w której chyba niezbyt się wyspali :-D
Ostatnie kilometry to zygzakowata ścieżka i szlak w jednym - mijamy na krótkim odcinku aż trzy wiaty (w ciągu całego dnia bodajże pięć), w różnym stanie, ale w razie sytuacji awaryjnej któraś z nich powinna się nadawać do użytku.
Ogólnie to Góry Bukowe są nieźle zagospodarowane turystycznie - schronisk (chyba) nie ma, za to wiaty, ławeczki czy inne punkty do postojów są liczne i z reguły nie zasyfione (choć na najwyższym szczycie w ognisku leżało pełno puszek...).
W Szilvásvárad jesteśmy grubo po 18 - meczu otwarcia nie obejrzymy, ale Karolek zdaje nam smsowo relację
do tego pustki - spotykamy ledwie kilka osób, w tym grupę zmęczonych nastolatków ze śpiworami. Początkowo mieliśmy w planach znacznie dłuższą trasę, ale warunki terenowe zweryfikowały nasze zamiary, więc robimy krótszą pętlę, która i tak zajmie nam cały dzień.
Od czasu do czasu szlak wychodzi z lasu, odsłaniając panoramę na większą część Gór Bukowych.
jak okiem sięgnąć tylko zieleń, zieleń i zieleń, z rzadka przerywana skałami. Praktycznie zero cywilizacji.
Kolejne kilometry przez lasy, potem wychodzimy na polanki w centrum płaskowyżu. Obserwujemy inną charakterystyczną rzeźbę terenu Bükk, a mianowicie mniejsze lub większe dziury, jak po bombardowaniach. Część z nich może tworzyć zasypane obecnie wejścia do jaskiń.
Mniej przyjemnych epizodem jest asfaltowa ścieżka dla rowerzystów, na którą się później natykamy, która to następnie ponownie zmienia się w normalny szlak. Postanawiamy zdobyć ruiny zamku Gerrenavar - okazują się kupą kamieni, za to obok jest kolejny niespodziewany punkt widokowy.
"Jak w Nowej Zelandii" - skomentował Kaper. Nie byłem, więc pozostało mi tylko pokiwać głową, otworzyć napój turysty z pianką i zapozować
Po zejściu z kupy kamieni, znaczy ruin, trafiamy na kolejny punkt widokowy, odgrodzony barierką. Chyba słusznie, że ją wstawili, bo śmierdzi tam padliną, a obok stoją znicze - licho nie śpi nawet na Węgrzech!
Przedostatni odcinek drogi to sprint asfaltem w kierunku Wieży Milenijnej, gdzie facet bierze nas za Słowaków, a w ogóle to nie widać z niej Tatr! Jak nam żal...
trochę się chmurzy, więc widoki nie są rewelacyjne, ale za to widać nasz kemping i nawet nasz domek - drzwi od sąsiadów są otwarte, pewno odpoczywają po nocy, w której chyba niezbyt się wyspali :-D
Ostatnie kilometry to zygzakowata ścieżka i szlak w jednym - mijamy na krótkim odcinku aż trzy wiaty (w ciągu całego dnia bodajże pięć), w różnym stanie, ale w razie sytuacji awaryjnej któraś z nich powinna się nadawać do użytku.
Ogólnie to Góry Bukowe są nieźle zagospodarowane turystycznie - schronisk (chyba) nie ma, za to wiaty, ławeczki czy inne punkty do postojów są liczne i z reguły nie zasyfione (choć na najwyższym szczycie w ognisku leżało pełno puszek...).
W Szilvásvárad jesteśmy grubo po 18 - meczu otwarcia nie obejrzymy, ale Karolek zdaje nam smsowo relację