Pozwolę sobie nawiązać do pierwszego postu, choć w sprawie Budapesztu nie pomogę.
Owszem, to nie wstyd podążać za tłumem, zwłaszcza w takich miejscach jak Budapeszt. Są miejsca historycznie ważne, opisywane w każdym przewodniku turystycznym... tą drogą trafiają do turystów, do internetu, czy osobistych relacji z podróży, po czym z sezonu na sezon przyjmują coraz większą lub względnie stałą liczbę turystów. To nie wstyd odwiedzać takie miejsca .
Ale są też miejsca takie jak... Hajduszoboszlo, gdzie przyjeżdżają ludzie z dość grubym portfelem i bardzo wybujałym ego, gdzie część turystów czuje się po prostu źle (zwykle z powodu zmęczenia ich ego). Ta część z grubym portfelem i ego przez tydzień moczy tyłki w basenach, spaceruje po deptaku i wypasa dzieci na dmuchańcach i innych karuzelach... Ma pretensje, że Węgrzy mają czelność gdzieś, w karcie dań nie przetłumaczyć menu na język polski... albo że pani w kasie nie mówi po polsku. ...cóż... spędziłam tam tylko godzinę, tylko dlatego, że potrzebowałam zdjęć do pracy. i naprawdę wstyd by mi było spędzić wakacje w Hajduszoboszlo, bo właśnie byłabym w grupie "przytłaczanej", dostrzegającej komercyjną ohydę tego miasteczka.
Podobnie źle się czułam, kiedy w egerskiej Dolinie Pięknej Pani kelner uparł się, że będzie mnie obsługiwać po polsku... Efekt był marny, ale stwierdził, że skoro jestem z Polski, to nie będzie ze mną rozmawiać po angielsku... pewnie przyzwyczaił się do tych, których ego wchodzi najpierw do restauracji, a później oni sami
Pojawia się grupa turystów, którzy twierdzą, że skoro decydują się spędzić urlop za granicą, to muszą zasmakować tej zagranicy jak najintensywniej, poprzez kuchnie, napoje, alkohole, unikatowe atrakcje, czy rozmowy i przebywanie z mieszkańcami. Takie podróże kształcą, wzbogacają bagaż doświadczenia życiowego.
Atrakcje Budapesztu mogą mieć grono odbiorców dwojakiego rodzaju, tych robiących sobie zdjęcie ze wzgórzem Gellerta i pędzących dalej (byłem, widziałem, zrobiłem zdjęcie - heja, dalej, "Europa w weekend") i tych, którzy czytają tablice informacyjne, wynajmują przewodnika, zaopatrują się w foldery informacyjne... którzy spędzą tam pół dnia i wiedzą, że weekend to za mało na sam Budapeszt. Przy takiej wartości atrakcji turystycznych podążanie za tłumem nie jest wstydem.
Owszem, to nie wstyd podążać za tłumem, zwłaszcza w takich miejscach jak Budapeszt. Są miejsca historycznie ważne, opisywane w każdym przewodniku turystycznym... tą drogą trafiają do turystów, do internetu, czy osobistych relacji z podróży, po czym z sezonu na sezon przyjmują coraz większą lub względnie stałą liczbę turystów. To nie wstyd odwiedzać takie miejsca .
Ale są też miejsca takie jak... Hajduszoboszlo, gdzie przyjeżdżają ludzie z dość grubym portfelem i bardzo wybujałym ego, gdzie część turystów czuje się po prostu źle (zwykle z powodu zmęczenia ich ego). Ta część z grubym portfelem i ego przez tydzień moczy tyłki w basenach, spaceruje po deptaku i wypasa dzieci na dmuchańcach i innych karuzelach... Ma pretensje, że Węgrzy mają czelność gdzieś, w karcie dań nie przetłumaczyć menu na język polski... albo że pani w kasie nie mówi po polsku. ...cóż... spędziłam tam tylko godzinę, tylko dlatego, że potrzebowałam zdjęć do pracy. i naprawdę wstyd by mi było spędzić wakacje w Hajduszoboszlo, bo właśnie byłabym w grupie "przytłaczanej", dostrzegającej komercyjną ohydę tego miasteczka.
Podobnie źle się czułam, kiedy w egerskiej Dolinie Pięknej Pani kelner uparł się, że będzie mnie obsługiwać po polsku... Efekt był marny, ale stwierdził, że skoro jestem z Polski, to nie będzie ze mną rozmawiać po angielsku... pewnie przyzwyczaił się do tych, których ego wchodzi najpierw do restauracji, a później oni sami
Pojawia się grupa turystów, którzy twierdzą, że skoro decydują się spędzić urlop za granicą, to muszą zasmakować tej zagranicy jak najintensywniej, poprzez kuchnie, napoje, alkohole, unikatowe atrakcje, czy rozmowy i przebywanie z mieszkańcami. Takie podróże kształcą, wzbogacają bagaż doświadczenia życiowego.
Atrakcje Budapesztu mogą mieć grono odbiorców dwojakiego rodzaju, tych robiących sobie zdjęcie ze wzgórzem Gellerta i pędzących dalej (byłem, widziałem, zrobiłem zdjęcie - heja, dalej, "Europa w weekend") i tych, którzy czytają tablice informacyjne, wynajmują przewodnika, zaopatrują się w foldery informacyjne... którzy spędzą tam pół dnia i wiedzą, że weekend to za mało na sam Budapeszt. Przy takiej wartości atrakcji turystycznych podążanie za tłumem nie jest wstydem.