Po zejściu kierujemy się do nieodległej wioski (planowaliśmy tam dotrzeć już wieczorem, ale Bogacs nas pokonał) o nazwie Cserepfalu, malowniczo położonej między skoszonymi polami a południowymi grzbietami Gór Bukowych.
Wioska, jak wioska - charakterystyczne dla Węgier domki, w środku kościół ewangelicki i pomniki poległych w obu wojnach.
Ku naszej radości niedaleko kościoła jest knajpa - wzbudzamy tam w środku sporą sensację (niedziela w południe a tu wpada banda obcokrajowców z plecakami) i od razu dosiada się do nas miejscowy. Znowu trwa dyskusja:
- <węgierski> Ble ble ble
- <eco> tak, też mi się tak wydaje
- <węgierski> ble ble ble
- <eco> oczywiście, nie raz tak robiłem
Miejscowy pożycza kapelusz, fotografuje się z nami, aż w końcu stawia po kolejce piwa! Już mieliśmy wychodzić, ale skoro trzeba...
Po niemal trzech godzinach udaje nam się w końcu wyjść - pana sponsora mijamy po drodze, jak obija się od ścian budynków. Opuszczając wioskę mamy piękny widok na góry, wyraźnie widać nasz cel - dolinę Hrónu.
Ku wyraźnemu niezadowoleniu dziewczyn siadamy jeszcze na chwilę w knajpce przed samymi górami na jednego Drehera. Potem wreszcie wchodzimy do parku narodowego.
Już po chwili mamy okazję zajrzeć do pierwszej, okazałej jaskini Suba-lyuk.
Nazwa ponoć oznacza "Dziurę w baranicy", a ciekawostką jest fakt, że w latach 1932-1945 nosiła imię Mussoliniego - hmm, czym Duce się zasłużył dla tej jaskini? W środku jeszcze w XIX wieku znaleziono kości neandertalczyków - dorosłej kobiety i dziecka sprzed ponad 61 tysięcy lat - oraz prehistoryczne narzędzia.
Idziemy wzdłuż potoku Hór, który w tym miejscu ma kolor brudnej kałuży. Szukamy jakiegoś miejsca na nocleg, ale dookoła nas ostro spadające stoki albo chaszcze.
W końcu znajdujemy długą polankę, osłoniętą od drogi krzakami i niedaleko potoku. Rozstawiamy namioty, rozpalamy ostrożnie ognisko. Ale ta noc jest jakaś dziwna... zmęczenie kładzie mnie do namiotu, przez sen słyszę jakieś bluzgi - okazało się, że to Eco najpierw się śniło, że zapłodniła go kosmitą Dana Scully, a potem zaczął się tak dziwnie zachowywać, że pozostali poważnie podejrzewali, że opanował go Zły :dev Potem śni mi się, że się budzę i idę do ogniska, więc... się budzę i idę do ogniska A dookoła kompletna ciemność.
Poranek znowu piękny (w Polsce podobno w tym czasie tak fajnie nie było), zatem bierzemy z Eco kąpiel w Hrónie.
Zimna woda była płytka, trzeba się było nagimnastykować, aby cokolwiek zamoczyć Po jakimś czasie słyszymy, że drogą coś jedzie - staje samochód, trzaskają drzwi. Z niecierpliwością czekamy, czy coś się wydarzy, ale po kilkunastu minutach drzwi trzaskają znowu i auto odjeżdża...
Potem śniadanko i ruszamy zdobyć pobliskie ruiny zamku - Odorvar. Eco, łamiąc zasady kolektywu, potajemnie rzuca plecak w krzaki (podejście jest zabójcze) - nie ma wyjścia, musimy zrobić to samo.
Same ruiny okazały się tym, czym spodziewałem - niczym! To kupa skał (nawet nie kamieni), ale za to są piękne widoczki.
Wioska, jak wioska - charakterystyczne dla Węgier domki, w środku kościół ewangelicki i pomniki poległych w obu wojnach.
Ku naszej radości niedaleko kościoła jest knajpa - wzbudzamy tam w środku sporą sensację (niedziela w południe a tu wpada banda obcokrajowców z plecakami) i od razu dosiada się do nas miejscowy. Znowu trwa dyskusja:
- <węgierski> Ble ble ble
- <eco> tak, też mi się tak wydaje
- <węgierski> ble ble ble
- <eco> oczywiście, nie raz tak robiłem
Miejscowy pożycza kapelusz, fotografuje się z nami, aż w końcu stawia po kolejce piwa! Już mieliśmy wychodzić, ale skoro trzeba...
Po niemal trzech godzinach udaje nam się w końcu wyjść - pana sponsora mijamy po drodze, jak obija się od ścian budynków. Opuszczając wioskę mamy piękny widok na góry, wyraźnie widać nasz cel - dolinę Hrónu.
Ku wyraźnemu niezadowoleniu dziewczyn siadamy jeszcze na chwilę w knajpce przed samymi górami na jednego Drehera. Potem wreszcie wchodzimy do parku narodowego.
Już po chwili mamy okazję zajrzeć do pierwszej, okazałej jaskini Suba-lyuk.
Nazwa ponoć oznacza "Dziurę w baranicy", a ciekawostką jest fakt, że w latach 1932-1945 nosiła imię Mussoliniego - hmm, czym Duce się zasłużył dla tej jaskini? W środku jeszcze w XIX wieku znaleziono kości neandertalczyków - dorosłej kobiety i dziecka sprzed ponad 61 tysięcy lat - oraz prehistoryczne narzędzia.
Idziemy wzdłuż potoku Hór, który w tym miejscu ma kolor brudnej kałuży. Szukamy jakiegoś miejsca na nocleg, ale dookoła nas ostro spadające stoki albo chaszcze.
W końcu znajdujemy długą polankę, osłoniętą od drogi krzakami i niedaleko potoku. Rozstawiamy namioty, rozpalamy ostrożnie ognisko. Ale ta noc jest jakaś dziwna... zmęczenie kładzie mnie do namiotu, przez sen słyszę jakieś bluzgi - okazało się, że to Eco najpierw się śniło, że zapłodniła go kosmitą Dana Scully, a potem zaczął się tak dziwnie zachowywać, że pozostali poważnie podejrzewali, że opanował go Zły :dev Potem śni mi się, że się budzę i idę do ogniska, więc... się budzę i idę do ogniska A dookoła kompletna ciemność.
Poranek znowu piękny (w Polsce podobno w tym czasie tak fajnie nie było), zatem bierzemy z Eco kąpiel w Hrónie.
Zimna woda była płytka, trzeba się było nagimnastykować, aby cokolwiek zamoczyć Po jakimś czasie słyszymy, że drogą coś jedzie - staje samochód, trzaskają drzwi. Z niecierpliwością czekamy, czy coś się wydarzy, ale po kilkunastu minutach drzwi trzaskają znowu i auto odjeżdża...
Potem śniadanko i ruszamy zdobyć pobliskie ruiny zamku - Odorvar. Eco, łamiąc zasady kolektywu, potajemnie rzuca plecak w krzaki (podejście jest zabójcze) - nie ma wyjścia, musimy zrobić to samo.
Same ruiny okazały się tym, czym spodziewałem - niczym! To kupa skał (nawet nie kamieni), ale za to są piękne widoczki.