08-10-2012, 13:09
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08-10-2012, 13:10 przez Lilly Lill.)
My tu gadu-gadu, a czas ucieka, więc coby go nie tracić - kolejny odcinek.
Dzień trzeci
Raniutko wstałam, spakowałam się i wyszłam na autobus do dworca. Jednorazowe bilety autobusowe w Nowym Sadzie sprzedawane są w bardzo uroczy sposób. Wsiada się mianowicie przednimi drzwiami, wręcz kierowcy bodaj 40 albo 45 dinarów, a przy kierowcy stoi maszynka, pociąga on za wajchę i na karteczce odbija jakieś cyferki i literki, w tym data i coś tam, że to komunikacja miejska w Nowym Sadzie. Pod dworcem wysiadłam z autobusu i wypłaciłam z bankomatu parę(set) dinarów. I tu ciekawostka: nie wszystkie bankomaty chciały mi w ogóle wypłacać pieniądze, zorientowawszy się chyba, że to zagraniczna karta. Z gotówką poszłam do kasy na dworcu („blagajna”, Serbowie chyba z góry założyli, że o bilety trzeba będzie błagać) i zorientowałam się, że nie wiem jak poprosić po serbsku o bilet, powiedziałam więc tylko „Subotica”, na co pani odpowiedziała „do Subotici?” („uff… przynajmniej po ludzku mówią”), ja przytaknęłam i nawet cenę biletu zrozumiałam (dobrze jest jednak urodzić się Słowianinem/Słowianką). Z biletem wyszłam sobie na peron i tam oczekiwałam na pociąg, o którym już wkrótce zapowiedziano, że będzie mieć opóźnienie. Ludzie mnie w sumie ostrzegali, że serbskie koleje są wolne, a pociągi na dodatek notorycznie się spóźniają. Poczułam się niemal jak w domu. Zajęłam miejsce w całkiem wygodnym wagoniku pociągu z Belgradu do Suboticy i zajęłam się konsumpcją przygotowanych wcześniej kanapek oraz podziwianiem widoków. Parę minut po południu dotarłam do Szabadki, gdzie na dworcu czekała na mnie kolejna wynaleziona przez CouchSurfing przewodniczka – Lilla. Z dworca pojechałyśmy najpierw do niej do domu, położonego przy samej granicy miasta koło wsi Kelebia (nie mylić z tą Kelebią, która jest na Węgrzech z przejściem granicznym). W autobusach w Szabadce bilet kupuje się u siedzącego z tyłu konduktora. Kosztuje on 60 dinarów i ma formę zadrukowanego kartonika z napisami po serbsku i węgiersku. U Lilli pogadałyśmy trochę przy kawie i ciasteczkach w oczekiwaniu na powrót jej mamy i brata z zakupów w Szegedzie, żeby wziąć od nich samochód i jechać do miasta.
Gdy w końcu wrócili, pojechałyśmy do centru,. Obeszłyśmy sobie centrum miasta, zobaczyłyśmy kościoły, pomniki. W mieście istnieje kult urodzonego tam pisarza Dezső Kosztolányiego więc tu i ówdzie można spotkać miejsca mu poświęcone, a także jego znanemu kuzynowi – Gézie Csáthowi. Obeszłyśmy secesyjną synagogę, a potem zobaczyłyśmy bajeczny ratusz. Lilli udało się nawet przekonać portiera, żeby pozwolił nam wejść, dzięki czemu mogłam zobaczyć, że również w środku jest to przepiękny budynek. W centrum Szabadki znajduje się także wiele innych secesyjnych budynków, które z lubością podziwiałyśmy. Następnie, jako że była to już zaawansowana pora obiadowa wybrałyśmy się na kolejną po burku bałkańską specjalność – pljeskavicę. Jest to coś podobnego do hamburgera – smażony kotlet z mięsa mielonego wsadzony w bułkę, do której można sobie następnie dołożyć, co się lubi z rozstawionych na ladzie misek – keczup, majonez, musztardę, śmietanę, warzywa (ogórek, sałata, pomidor, kapusta, buraki etc. etc.). Następnie pojechałyśmy do położonej nieopodal miejscowości Palics (serb. Palić), w której znajduje się położony nad jeziorem kompleks wypoczynkowy i park. W parku jest także amfiteatr, w którym w lecie odbywa się festiwal filmowy. Tabliczki z nazwiskami nagrodzonych reżyserów są przybijane do ławek w parku. Musiała to być popularna miejscowość wypoczynkowa jakieś sto lat temu, bo znajdują się tu piękne budowle z początku wieku takie jak Wielki Taras (Vigadó), kąpielisko damskie czy wille. Kiedyś dojeżdżał tam nieistniejący już tramwaj z Szabadki, a i kąpiel w jeziorze nie jest już obecnie polecana.
Po zmroku wróciłyśmy do Szabadki, gdzie mogłyśmy już podziwiać podświetlone budynki. Wybrałyśmy się do jednej z restauracji, gdzie było całkiem tłoczno, w końcu piątkowy wieczór, Lilla, żeby coś zjeść, ja żeby zakosztować lokalnego piwa. Dołączyła do nas jeszcze przyjaciółka Lilli, z którą ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę, a potem wsiadłyśmy do samochodu i wróciły na przedmieścia Szabadki.
Szabadka: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20
Palics: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 8
Dzień trzeci
Raniutko wstałam, spakowałam się i wyszłam na autobus do dworca. Jednorazowe bilety autobusowe w Nowym Sadzie sprzedawane są w bardzo uroczy sposób. Wsiada się mianowicie przednimi drzwiami, wręcz kierowcy bodaj 40 albo 45 dinarów, a przy kierowcy stoi maszynka, pociąga on za wajchę i na karteczce odbija jakieś cyferki i literki, w tym data i coś tam, że to komunikacja miejska w Nowym Sadzie. Pod dworcem wysiadłam z autobusu i wypłaciłam z bankomatu parę(set) dinarów. I tu ciekawostka: nie wszystkie bankomaty chciały mi w ogóle wypłacać pieniądze, zorientowawszy się chyba, że to zagraniczna karta. Z gotówką poszłam do kasy na dworcu („blagajna”, Serbowie chyba z góry założyli, że o bilety trzeba będzie błagać) i zorientowałam się, że nie wiem jak poprosić po serbsku o bilet, powiedziałam więc tylko „Subotica”, na co pani odpowiedziała „do Subotici?” („uff… przynajmniej po ludzku mówią”), ja przytaknęłam i nawet cenę biletu zrozumiałam (dobrze jest jednak urodzić się Słowianinem/Słowianką). Z biletem wyszłam sobie na peron i tam oczekiwałam na pociąg, o którym już wkrótce zapowiedziano, że będzie mieć opóźnienie. Ludzie mnie w sumie ostrzegali, że serbskie koleje są wolne, a pociągi na dodatek notorycznie się spóźniają. Poczułam się niemal jak w domu. Zajęłam miejsce w całkiem wygodnym wagoniku pociągu z Belgradu do Suboticy i zajęłam się konsumpcją przygotowanych wcześniej kanapek oraz podziwianiem widoków. Parę minut po południu dotarłam do Szabadki, gdzie na dworcu czekała na mnie kolejna wynaleziona przez CouchSurfing przewodniczka – Lilla. Z dworca pojechałyśmy najpierw do niej do domu, położonego przy samej granicy miasta koło wsi Kelebia (nie mylić z tą Kelebią, która jest na Węgrzech z przejściem granicznym). W autobusach w Szabadce bilet kupuje się u siedzącego z tyłu konduktora. Kosztuje on 60 dinarów i ma formę zadrukowanego kartonika z napisami po serbsku i węgiersku. U Lilli pogadałyśmy trochę przy kawie i ciasteczkach w oczekiwaniu na powrót jej mamy i brata z zakupów w Szegedzie, żeby wziąć od nich samochód i jechać do miasta.
Gdy w końcu wrócili, pojechałyśmy do centru,. Obeszłyśmy sobie centrum miasta, zobaczyłyśmy kościoły, pomniki. W mieście istnieje kult urodzonego tam pisarza Dezső Kosztolányiego więc tu i ówdzie można spotkać miejsca mu poświęcone, a także jego znanemu kuzynowi – Gézie Csáthowi. Obeszłyśmy secesyjną synagogę, a potem zobaczyłyśmy bajeczny ratusz. Lilli udało się nawet przekonać portiera, żeby pozwolił nam wejść, dzięki czemu mogłam zobaczyć, że również w środku jest to przepiękny budynek. W centrum Szabadki znajduje się także wiele innych secesyjnych budynków, które z lubością podziwiałyśmy. Następnie, jako że była to już zaawansowana pora obiadowa wybrałyśmy się na kolejną po burku bałkańską specjalność – pljeskavicę. Jest to coś podobnego do hamburgera – smażony kotlet z mięsa mielonego wsadzony w bułkę, do której można sobie następnie dołożyć, co się lubi z rozstawionych na ladzie misek – keczup, majonez, musztardę, śmietanę, warzywa (ogórek, sałata, pomidor, kapusta, buraki etc. etc.). Następnie pojechałyśmy do położonej nieopodal miejscowości Palics (serb. Palić), w której znajduje się położony nad jeziorem kompleks wypoczynkowy i park. W parku jest także amfiteatr, w którym w lecie odbywa się festiwal filmowy. Tabliczki z nazwiskami nagrodzonych reżyserów są przybijane do ławek w parku. Musiała to być popularna miejscowość wypoczynkowa jakieś sto lat temu, bo znajdują się tu piękne budowle z początku wieku takie jak Wielki Taras (Vigadó), kąpielisko damskie czy wille. Kiedyś dojeżdżał tam nieistniejący już tramwaj z Szabadki, a i kąpiel w jeziorze nie jest już obecnie polecana.
Po zmroku wróciłyśmy do Szabadki, gdzie mogłyśmy już podziwiać podświetlone budynki. Wybrałyśmy się do jednej z restauracji, gdzie było całkiem tłoczno, w końcu piątkowy wieczór, Lilla, żeby coś zjeść, ja żeby zakosztować lokalnego piwa. Dołączyła do nas jeszcze przyjaciółka Lilli, z którą ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę, a potem wsiadłyśmy do samochodu i wróciły na przedmieścia Szabadki.
Szabadka: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20
Palics: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 8