01-04-2013, 15:26
Węgry: Budapeszt, kulturalna ruina
Węgierski Teatr Narodowy w Budapeszcie.
Węgierski Teatr Narodowy w Budapeszcie.
Cytat:Rządząca na Węgrzech partia Fidesz zniszczyła kwitnącą kiedyś w kraju kulturę, a kreatywne i
polityczne debaty zastąpiła nacjonalizmem i wartościami chrześcijańskimi. Agnes Szabó była
dziennikarką kulturalną w Budapeszcie. W swoim artykule opowiada o niechybnym upadku własnego
kraju, w którym dzisiaj nie chce już ani mieszkać, ani pracować.
Kto zmienia ojczyznę, ten zmienia duszę – głosi węgierskie przysłowie. Mimo to w ostatnich dwóch i półroku w
różne zakątkiświata wyjechało z Węgier pół miliona osób. To dwukrotnie więcej niż po stłumieniu powstania z
1956 r. Dla kraju, który liczy zaledwie dziesięć milionów mieszkańców, jest to pokaźna liczba.
Ja też straciłam cierpliwość. Powodów jest mnóstwo – pieniądze, perspektywy na przyszłość, a przede
wszystkim poczucie, że dzisiaj na Węgrzech się duszę.
Należę do pokolenia, które po 1990 r. było na tyle młode, aby odczuć, że – w porównaniu z okresem
dzieciństwa iszkoły – zmienia się atmosfera w kraju. Jeżeli choćby raz w życiu doświadczyło się, jak to jest móc
mieć własne zdanie iswobodnie je głosić, to nie chce się już tego stracić. Życie na Węgrzech nigdy nie było
usłane różami, to nie jest kraj z zaledwie pięćdziesięcioletnią historią.
Nie ma nadziei, uroku, iluzji
Na przełomie tysiącleci kultura alternatywna przeżywała na Węgrzech okres rozkwitu. Na każdym kroku można
było natknąć się w Budapeszcie na kino studyjne, niemal co miesiąc na ekrany wchodził nowy węgierskifilm.
Młode pokolenie filmowców pracowało bez wytchnienia. Wieczoramisiadało się z przyjaciółmi na świeżym
powietrzu na placu Ferenca Liszta, przy ulicy Andrássy’ego, w jednej z kawiarni na ulicy Nagymezö
(budapeszteńskim „Broadwayu”, gdzie mieszczą się teatry) lub w offowych knajpach irozmawiało o tym, co się
właśnie zobaczyło czy przeczytało. W telewizji nadawano audycje kulturalne, a dyskusje o polityce były
wyważone.
Miało się jakieś poglądy i w coś się wierzyło – w siebie, w przyszłość. W Wiedniu czy w Berlinie było może
czyściej i zamożniej, ale tak samo z czasem miało być w Budapeszcie. Zmiany zachodziły powoli. Pogramy
rozwoju miast, przystosowanie infrastruktury – wszystko się przeciągało. Miało to wówczas swój urok,
obraliśmy w końcu właściwy kierunek. Budapeszt był na drodze ku temu, aby stać się kolorową, żywą,
zamożną, tolerancyjną, a więc jednym słowem – normalną – metropolią.
Po ostatnich dwóch, trzech latach nic z tego nie zostało – nie ma nadziei, uroku, iluzji. Polityka partii Fidesz stała
się wszechobecna w życiu każdego obywatela. Zahamowała wszystko, co było innowacyjne, wolne,
alternatywne i krytyczne. Teatry alternatywne, które w ostatnich trzech latach nie otrzymały od państwa żadnego
wsparcia, dogorywają. To już trzecirok, od kiedy nie produkuje się filmów, i pierwszy, w którym nie ma
przeglądu filmów węgierskich, bo co niby miałoby się na nim pokazywać?
Prestiżowe projekty zamiast polityki kulturalnej
Stanowiska kierownicze w państwowych teatrach zajmują partyjni żołnierze Viktora Orbána. Decydują oni o
wszystkim i definiują, co należy rozumieć pod pojęciem „kultura”. Ton w środowisku artystycznym nadają
amatorzy-radykałowie.
Kultura to tylko jeden z wielu aspektów. Mnie, jako dziennikarkę kulturalną, poruszył on szczególnie.
Wykonywanie mojej pracy stało się niemożliwe. Nie ma już redakcji kulturalnej w telewizji państwowej. Tysiące
dziennikarzy telewizyjnych wylądowało na ulicy, ponieważ zdjęto z programu audycje kulturalne, a audycje
polityczne mogą prowadzić tylko osoby wierne partii. W wiadomościach słyszy się propagandę – istnieje już
tylko jedna prawda.
Wszystko na Węgrzech musi mieć charakter narodowy – myślenie, teatr, sztuka… można by powiedzieć, że
nawet oddychanie. W imię nowego porządku niszczy się szkoły i uniwersytety. Wbrew obietnicom wyborczym
Fidesz chce wprowadzić płatne szkolnictwo wyższe – kto studiuje bezpłatnie, musi podpisać umowę, w której
zobowiązuje się, że po ukończeniu nauki przez okres od trzech do sześciu lat nie wyjedzie z kraju. Do mieszkań
protestujących studentów wysyła się policję.
Raz w tygodniu przeglądam czasopisma i gazety. Można w nich poczytać historie o współczesnych
rozbójnikach. Planuje się np. zabudowę wybrzeża Romai – ostatniego dziewiczego odcinka Dunaju w
Budapeszcie, porośniętego topolami. Ma tam powstać tama. Nie będzie ona jednak chronić zalewanych co roku
osiedli, a wzniesione bez pozwoleń domki letniskowe bogaczy. Prezydent miasta popiera projekt. Burmistrzowie
popierają też inne projekty w innych miejscowościach – w małych miastach i na wsiach asfaltują sobie ze
środków publicznych drogi do własnych garaży.
Nowy duch w poprawkach do Konstytucji
Zmiana Konstytucji, którą parlament przyjął 11 marca, pokazuje, w jakim kierunku zmierzają Węgry. Do
ustawy zasadniczej wpisano liczne przepisy, które wcześniej unieważniono jako niekonstytucyjne. Wprowadzają
one między innymi karalność bezdomności. Określają też, czy i na jakich zasadach wolno krytykować osoby
publiczne. Ponadto Trybunał Konstytucyjny nie może już kontrolować treści Konstytucji lub może to czynić
jedynie warunkowo.
Milczenie sprzyja tylko obozowi władzy – ciemiężycielom, nie zaś ciemiężonym. Czuje się to na Węgrzech na
każdym kroku. W oczy rzucają się posępne twarze w środkach komunikacji publicznej, puste sklepy i
restauracje. Wszystko jest karane isankcjonowane. Trzeba w końcu pilnować porządku i napełniać państwową
kasę. Osób kontrolujących uiszczanie opłat za parkowanie jest już więcej niż samochodów. Romów wolno
publicznie nazywać zwierzętami. Dziennikarz, który coś takiego napisał, nie musi przepraszać, bo jego słowa
ucieszyły wielu Węgrów, mających się za oświeconych.
Zanim zdecydowałam się wyjechać, miałam poczucie, że wszystko stacza się po równi pochyłej i nikt nie robi
niczego, żeby to powstrzymać. Jak pokazują ostatnie sondaże, nie będzie zmiany kursu. 40% Węgrów znów
oddałoby głos na zapatrzonego w siebie dyktatora Orbána i jego partię, chociaż wiedzą, że król jest nagi. W
kraju, gdzie nagich jest wielu, premierowi nie zarzuca się jednak braku przyodzienia. Przede wszystkim nie w
sytuacji, kiedy samemu czerpie się z tego korzyści lub też jest się uwikłanym w sieć zależności, a ci, którzy
ośmielają się mówić, muszą obawiać się utraty pracy, a tym samym podstawy utrzymania.
Kto zmienia ojczyznę, zmienia duszę – głosi węgierskie przysłowie. Ja jestem jednak Węgierką i na zawsze nią
pozostanę.
Artykuł ukazał się w niemieckim Der Freitag, tłumaczenie - Marta Kalużna
Źródło: presseurop.eu