Lokal, w którym mamy się bawić, to Kulacs Csarda położona w Dolinie Pięknej Pani, około półtora kilometra od naszego pensjonatu. Przybywamy zaraz o 19-tej, jesteśmy wśród pierwszych gości i możemy nikomu nie przeszkadzając obejść sale i pstryknąć parę zdjęć. Stoliki są czteroosobowe i przy rezerwacji poprosiłem o towarzystwo, z którym będę w stanie porozmawiać, jako języki kontaktowe zaproponowałem słowacki albo angielski. Gospodarz sali (czy jak tam się tę osobę nazywa) spisał się doskonale. O 20-tej, gdy już zaczęliśmy podjadać, pojawia się dwoje Węgrów mieszkających na Słowacji. A raczej pochodzących ze Słowacji, ponieważ od lat pracują za granicą, obecnie we Francji. Wyjechali w poszukiwaniu lepszych perspektyw - my też dobrze znamy te tematy. Tak się składa,że pan R. ma zawód bardzo bliski mojemu, nie rozmawiamy jednak o technice, a głównie o historii Polski i Węgier, zabytkach, ciekawostkach i miejscach wartych zwiedzenia oraz o życiu prywatnym. Robimy sobie wspólne zdjęcie.
Impreza jest "all inclusive" - mamy do wyboru dania gorące ze szwedzkiego stołu, deskę serów, wiele rodzajów ciastek (wspaniałe serniki i strudel z jabłkami na ciepło), a także alkohole z bardzo długiej listy. W tym zakresie zdajemy się jednak na propozycję szefa sali - w karafkach mamy wino Leanyka i Egri Bikavera. Według innego kelnera, którego poźniej zapytał pan R., miało to być Cabernet Sauvignon. Być może ten pierwszy chciał gościom z Polski polecić lokalny specjał - podobnie, jak każdy baca potrafi turyście pokazać Rysy nawet z Krupówek. Wypiliśmy razem parę dzbanków, cokolwiek to było. Oraz po kieliszeczku ziołówki. Goście, blisko 200 osób, siedzą na trzech połączonych salach, na jednej sami Polacy - wycieczka z Krakowa. Tam rozbrzmiewa cygańska kapela. Dla reszty gra DJ, odtwarza popularne przeboje, trochę śpiewa pod karaoke, była oczywiście Dziewczyna o perłowych włosach i inne światowe evergreeny. Miejsca do tańca nie za wiele, jest dosyć ciasno. O północy goście śpiewają hymn węgierski, a akompaniują Cyganie chwilowo występujący na głównym parkiecie. Polewamy się szampanem i podziwiamy naprawdę imponujący pokaz fajerwerków.
Wracamy na salę, trochę tańczymy. Obserwujemy, jak pewien nieco wyliniały amant porywa do tańca atrakcyjną Węgierkę. Po paru minutach widzimy, jak zaleca się do innej dziewczyny. Jeszcze chwila - i sam znajduje się w mocnych objęciach człowieka pokaźnej postury, który tanecznym, acz zdecydowanym krokiem odprowadza go do stolika. Ktoś w tym momencie stwierdza, że darmowy alkohol bez ograniczeń na Sylwestrze nie zawsze jest optymalnym rozwiązaniem.
Czas na gorące danie - zabielany kapuśniak, oraz loterię fantową. Nasza sąsiadka ma szczęście - kupiła dwa losy i oba wygrane, odbiera znicz zapachowy i zestaw eleganckich kapci. Reszta naszego stolika przekonuje się, że hazard generalnie nie popłaca. Główną nagrodą tomboli był weekend w Hajduszoboszlo.
Po loterii przy stolikach pojawia się coraz więcej pustych miejsc. Nasi towarzysze zaczynają się zbierać, o trzeciej ma po nich przyjechać taksówka. My też nie zamierzamy popisywać się wytrwałością, plan został wykonany. Pożegnalne uściski, podziękowania i rozjeżdżamy się.
Parę godzin snu, pakujemy nasze rzeczy i koło dziesiątej oddajemy klucze do pokoju. Po drodze zatrzymujemy się w Sarospataku. Kąpielisko jest czynne dopiero od 14-tej, mamy godzinę czasu. W miasteczku pozamykane jest wszystko oprócz policji i Rakoczi Panzio Etterem. W tym lokalu posilamy się zupą gulaszową i gnamy do kolejki przy kasie Vegardo. Kupowanie biletów jak zwykle wlecze się w nieskończoność. Musimy się zadowolić basenem pływackim i do nauki, bo termalne są nieczynne. Jest wreszcie okazja trochę popływać w prawdziwym basenie sportowym. W tym roku pod namiotem nie ma niestety jacuzzi, ale sauny działają normalnie.
O 18-tej wychodzimy, pani kasjerka nas poznaje i zaprasza na kemping końcem kwietnia. Ruszamy w stronę Polski. Przez Słowację jedziemy w nasilających się opadach śniegu. Za Barwinkiem nawet droga nr 9 jest biała, z rzadka mijamy pługi śnieżne. W Domaradzu odbijamy na Dynów, jedziemy dość pewnie, ale na podjazdach widzimy zygzakowate koleiny wyrzeźbione przez inne samochody. W domu jesteśmy dopiero przed jedenastą - nie było zresztą po co się śpieszyć.
Sezon wyjazdowy pomyślnie rozpoczęty.