Dzień 3 - Heviz
Po śniadaniu stwierdziliśmy, że zrobimy sobie wycieczkę do Heviz. Mieliśmy do przejechania około 30 km. Po drodze zauważyliśmy drogowskaz na camping z free wifi ( następnego dnia przenieśliśmy się tam).
Droga do Heviz była nam znana ponieważ rok temu byliśmy w Gienesdias i często przejeżdżaliśmy przez rondo, gdzie pierwszy zjazd był na Heviz, a my jeździliśmy w kierunku Keszthely - drugim zjazdem. Od tego ronda to już jakieś 6-8 km i jest Heviz. Miasteczko dość duże - kurort - porównałabym do np. Kołobrzegu. Nie mogliśmy trafić na żaden drogowskaz kierujący nas do term, ale trochę się pokręciliśmy po uliczkach i zaparkowaliśmy na ulicy z parkomatem, ponieważ zauważyliśmy sporą ilość ludzi mających pod pachą dmuchane koła, bądź tzw. makarony spięte w koło. Zapłaciliśmy za godzinkę ( 200ft) i poszliśmy śladem tych ludzi. Okazało się, że jesteśmy bardzo blisko głównego deptaku prowadzącego do Term.
Teraz już nie było problemu trafić, bo wszystkie drogi prowadziły do jeziora!
Piękny park, bardzo kolorowy:
I wejście główne:
Bilet wstępu na 3 godziny kosztuje 2500 forintów za osobę , można płacić kartą.
Po obejrzeniu kąpieliska z góry:
wróciliśmy na parking doładować parkometr na 3 godziny, zabrać sprzęt do pływania, po drodze kupiliśmy 1 charakterystyczny "makaronik" i rozpoczęliśmy kurację w ciepłej wodzie.
Nie opiszę jakich zaznaliśmy doznań, ale kąpiel wśród lotosów indyjskich w wodzie o temperaturze 34 st C, ach......, nie chciało się wychodzić. Temperatura powietrza wynosiła 27 st C, więc wychodząc ( trzeba było na początku ostrożnie dozować kąpiele, ponieważ od tej ciepłej wody robiło się trochę słabo - a głębokość 38m robiła wrażenie) było trochę zimno. Jednak nie było problemu z wolnymi łóżkami na brzegu, więc można było się położyć i za chwilę wszystko wracało do normy. Długo nie szło uleżeć bo ta cieplutka woda dosłownie przyciągała.
Ok, chyba już wystarczy tych zdjęć. Trzy godziny oczywiście minęły bardzo szybko, później jeszcze wybraliśmy się na obiadek - dostaliśmy coś takiego:
a miał być tylko gołąbek! oczywiście nie zjadłam wszystkiego, bo porcja była zbyt duża.
W powrotnej drodze wjechaliśmy na zakupy do TESCO i wreszcie udało mi się kupić TRAUBISODĘ tak wychwalaną przez forumowiczów, a bardzo trudno dostępną w małych sklepach.
Wieczorkiem lampka wina w nowo zakupionych kieliszkach ( głupio nam było pić takie dobre wino z literatek).