04-02-2012, 20:35
DZIEŃ 3:
Rano wyszłam z hostelu na dworzec kolejowy, skąd miałam pojechać do Komárna, aby spotkać się z poznaną przez Internet koleżanką Vicą i zwiedzić miasto. Niestety, okazało się, że akurat tego dnia pociągi do Komárna odjeżdżają nie z dworca głównego, a z innego: Nové Mesto, do którego muszę dojechać tramwajem. I dojechałam, ale jakieś 10 minut po odjeździe pociągu, więc musiałam czekać na kolejny dwie i pół godziny. Zwiedziłam tymczasem zupełnie nieciekawe okolice dworca wraz z dużym centrum handlowym, czytałam książkę i obserwowałam jak na dworcu zbiera się coraz większy tłumek podenerwowanych brakiem pociągu podróżnych. W końcu wsiadłam w pociąg przemierzający południe Słowacji, w tym najbardziej „zawęgrzone” miejsca. Kiedy na jednej z wiat przystankowych pojawił się napis „f*sz” pomyślałam wesoło, „Oho, magyarlakta terület” I rzeczywiście – w pociągu coraz więcej ludzi rozmawiało po węgiersku. W końcu popołudniu wysiadłam na dworcu w Komárnie, skąd zgarnęła mnie Vica. Następnie zostałam nakarmiona przez jej mamę (w ten sposób dowiedziałam się, czym jest „rakott krumpli” - po naszemu zapiekanka, taka z ziemniaków, kiełbasy etc.) i wyszłyśmy zwiedzać miasto.
Komárno, albo z węgierska Komárom, jest miastem przedzielonym granicą. Większa część znajduje się na Słowacji, mniejsza na Węgrzech. Wg Wikipedii w części słowackiej 64% mieszkańców stanowią Węgrzy.
Zobaczyłam nieduże, ale sympatyczne śródmieście (z polskim akcentem, który mnie zaskoczył), a później wybrałyśmy się w stronę Dunaju. Przy dawnym przejściu granicznym stoi pomnik ku pamięci i chwale traktatu z Trianon, podobno obwarowany kamerami, po tym jak Węgrzy go uszkadzali. Przeszłyśmy przez most i tak, po raz pierwszy w czasie tej wyprawy, znalazłam się naprawdę na Węgrzech. Przespacerowałyśmy się brzegiem rzeki, a na następnie udałyśmy do położonego nieopodal fortu Monostor, gdzie akurat odbywały się targi budowlane. Zobaczyłyśmy jeszcze koncert jakiegoś młodego zespołu rockowego, który akurat tam grał i wróciłyśmy na słowacką stronę. Tego dnia w Komárnie odbywało się akurat święto pálinki, przy głównym placu rozstawiono scenę, na której grały różne zespoły, obok ustawiono stragany, a duża część mieszkańców miasta wyległa na ulicę. Podobno miałam wielkie szczęście, bo rzadko się tam dzieje tyle rzeczy na raz. Po koncertach, jeszcze chwili zwiedzania i pogaduchach, wróciłyśmy do Vicy i poszłyśmy spać.
DZIEŃ 4:
Ponownie nakarmiona przez mamę Vicy udałam się na „Déli Pályaudvar” czyli na dworzec w węgierskim Komárom, gdzie wsiadłam do pociągu, który zawiózł mnie do Budapesztu. W Budapeszcie z dworca zgarnęła mnie Karola, stypendiująca się tam koleżanka z grupy. Ponieważ byłam w Budapeszcie już wiele razy, skupiłyśmy się raczej na rozmowach i zbieraniu sił na kolejne dni, niż zwiedzaniu. Odebrałam na dworcu zamówiony przez Internet bilet do Braszowa – trzeba było wstukać do automatu kod i automat wydrukował bilet, a potem poszłyśmy coś zjeść, wypić i spotkać się z naszym kolejnym kolegą z grupy – Grzesiem, również siedzącym tam na stypendium.
Kilka innych zdjęć z Komárna i Komárom: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
I z Budapesztu: 1, 2, 3
Rano wyszłam z hostelu na dworzec kolejowy, skąd miałam pojechać do Komárna, aby spotkać się z poznaną przez Internet koleżanką Vicą i zwiedzić miasto. Niestety, okazało się, że akurat tego dnia pociągi do Komárna odjeżdżają nie z dworca głównego, a z innego: Nové Mesto, do którego muszę dojechać tramwajem. I dojechałam, ale jakieś 10 minut po odjeździe pociągu, więc musiałam czekać na kolejny dwie i pół godziny. Zwiedziłam tymczasem zupełnie nieciekawe okolice dworca wraz z dużym centrum handlowym, czytałam książkę i obserwowałam jak na dworcu zbiera się coraz większy tłumek podenerwowanych brakiem pociągu podróżnych. W końcu wsiadłam w pociąg przemierzający południe Słowacji, w tym najbardziej „zawęgrzone” miejsca. Kiedy na jednej z wiat przystankowych pojawił się napis „f*sz” pomyślałam wesoło, „Oho, magyarlakta terület” I rzeczywiście – w pociągu coraz więcej ludzi rozmawiało po węgiersku. W końcu popołudniu wysiadłam na dworcu w Komárnie, skąd zgarnęła mnie Vica. Następnie zostałam nakarmiona przez jej mamę (w ten sposób dowiedziałam się, czym jest „rakott krumpli” - po naszemu zapiekanka, taka z ziemniaków, kiełbasy etc.) i wyszłyśmy zwiedzać miasto.
Komárno, albo z węgierska Komárom, jest miastem przedzielonym granicą. Większa część znajduje się na Słowacji, mniejsza na Węgrzech. Wg Wikipedii w części słowackiej 64% mieszkańców stanowią Węgrzy.
Zobaczyłam nieduże, ale sympatyczne śródmieście (z polskim akcentem, który mnie zaskoczył), a później wybrałyśmy się w stronę Dunaju. Przy dawnym przejściu granicznym stoi pomnik ku pamięci i chwale traktatu z Trianon, podobno obwarowany kamerami, po tym jak Węgrzy go uszkadzali. Przeszłyśmy przez most i tak, po raz pierwszy w czasie tej wyprawy, znalazłam się naprawdę na Węgrzech. Przespacerowałyśmy się brzegiem rzeki, a na następnie udałyśmy do położonego nieopodal fortu Monostor, gdzie akurat odbywały się targi budowlane. Zobaczyłyśmy jeszcze koncert jakiegoś młodego zespołu rockowego, który akurat tam grał i wróciłyśmy na słowacką stronę. Tego dnia w Komárnie odbywało się akurat święto pálinki, przy głównym placu rozstawiono scenę, na której grały różne zespoły, obok ustawiono stragany, a duża część mieszkańców miasta wyległa na ulicę. Podobno miałam wielkie szczęście, bo rzadko się tam dzieje tyle rzeczy na raz. Po koncertach, jeszcze chwili zwiedzania i pogaduchach, wróciłyśmy do Vicy i poszłyśmy spać.
DZIEŃ 4:
Ponownie nakarmiona przez mamę Vicy udałam się na „Déli Pályaudvar” czyli na dworzec w węgierskim Komárom, gdzie wsiadłam do pociągu, który zawiózł mnie do Budapesztu. W Budapeszcie z dworca zgarnęła mnie Karola, stypendiująca się tam koleżanka z grupy. Ponieważ byłam w Budapeszcie już wiele razy, skupiłyśmy się raczej na rozmowach i zbieraniu sił na kolejne dni, niż zwiedzaniu. Odebrałam na dworcu zamówiony przez Internet bilet do Braszowa – trzeba było wstukać do automatu kod i automat wydrukował bilet, a potem poszłyśmy coś zjeść, wypić i spotkać się z naszym kolejnym kolegą z grupy – Grzesiem, również siedzącym tam na stypendium.
Kilka innych zdjęć z Komárna i Komárom: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
I z Budapesztu: 1, 2, 3