07-02-2012, 0:33
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09-02-2012, 0:01 przez Lilly Lill.)
(06-02-2012, 1:41)varpho napisał(a): w środku wiszą ładne dywany. dużo dywanów.Faktycznie bardzo dużo dywanów
![Uśmiech Uśmiech](https://forum.wegierskie.com/images/smilies/smile.gif)
Dziękuję bardzo za pochwały, cieszę się, że się podoba
![Uśmiech Uśmiech](https://forum.wegierskie.com/images/smilies/smile.gif)
DZIEŃ 7:
Po zwiedzeniu Braszowa wybrałam się do Marosvásárhely (rum. Târgu Mureș), gdzie moim przewodnikiem i CouchSurfingowym przechowywaczem miał być niejaki Lóránt. A kiedy okazało się, że jest w pracy do 16, postanowiłam po zatrzymać się po drodze na zwiedzanie w Segesvárze.
Przy dworcu w Braszowie wsiadłam w busik z Bukaresztu do Marosvásárhely. Kierowca był na tyle komunikatywny po angielsku, że kiedy swoją łamaną rumuńszczyzną powiedziałam, że „Sighișoara” odpowiedział mi, że „twenty lei”, a na tyle niekomunikatywny, że kiedy zebrało się sporo podróżnych kazał mi się przesiąść z miejsca z tyłu na miejsce obok siebie po rumuńsku i na migi. I tak przejechałam sobie krętą siedmiogrodzką drogą krajową siedząc obok jakiejś pani i kierowcy, pieklącego się niezwykle przy mijaniu samochodów na bukareszteńskich tablicach. Na jednej z betonowych płyt, które zabezpieczały strome zbocza nad jezdnią moim oczom ukazał się napis, którego już niestety dokładnie nie pamiętam, ale jego istotą było to, że mówił o Legii i uzupełniało go L w kółeczku. Później zatrzymaliśmy się na pół godziny w jakimś zajeździe, więc postanowiłam zrobić zdjęcie drodze, a tymczasem zza zakrętu wychynął... nie mogłam więc przepuścić okazji
![Oczko Oczko](https://forum.wegierskie.com/images/smilies/wink.gif)
Wysiadłam z busa w Segesvárze i powlokłam się z moim wielkim plecakiem i mapką w dłoni w stronę dworca z nadzieją, że znajdę tam przechowalnię bagażu. Na szczęście była. Z panią w przechowalni znów dogadałam się po angielsku, duży plecak został, a ja z mniejszym poszłam w stronę starego miasta. Kiedy szłam coraz częściej słyszałam język węgierski – tu Węgrzy stanowią już 18 % mieszkańców.
Cytadela w Segesvárze znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Jest to leżące na wzgórzu ufortyfikowane stare miasto. Wiele domów jest odnowionych, wciąż mieszkają tam ludzie, ale widziałam też wiele domów z wywieszonymi napisami w różnych językach, że są na sprzedaż. Obeszłam cytadelę, zobaczyłam słynną wieżę zegarową, ale niestety tylko z oddali. Nie udało mi się także wejść w pobliże domu, w którym urodził się Drakula ani nawet do informacji turystycznej – teren był ogrodzony, gdyż akurat kręcono zdjęcia do jakiegoś filmu, pewnikiem o drugiej wojnie światowej, bo widziałam wywieszona tam flagę Trzeciej Rzeszy, na której widok dziwili się niemieccy turyści. Później weszłam na wzgórze znajdujące się w cytadeli, gdzie znajduje się liceum, saski cmentarz (pozostałość po stanowiących dawniej większość mieszkańcach miasta) i kościół ewangelicki. I tu znów spotkało mnie zaskoczenie. Pan (Rumun) przyjmujący opłaty za wejście i dający kartki z opisem kościoła spojrzał na mnie i zapytał „Polish?” (a rozmawialiśmy po angielsku). Ja zrobiłam minę O.o, odpowiedziałam, że tak, ale nie mógł znaleźć opisu po polsku. W końcu wzięłam od niego opis węgierski i dowiedziałam się, że w środku jest jego koleżanka, która właśnie oprowadza jakichś węgierskich turystów, więc posłuchałam jeszcze tego i owego o kościele. Później zeszłam z powrotem do głównej części cytadeli, pochodziłam jeszcze trochę, pooglądałam widoki z góry i zeszłam na dół w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym mogłabym się dożywić za nieduże pieniądze. Niestety, nie znalazłam takiego, więc wróciłam na dworzec, gdzie w bufecie, jak się okazało, skończyły się już wszystkie potrawy poza kanapkami, więc poprzestałam na wypiciu kawy, odebrałam plecak z przechowalni i podreptałam na dworzec autobusowy, gdzie już czekał busik do Marosvásárhely. Kierowcą był sympatyczny Sekler, więc już spokojnie mogłam się przestawić na węgierski (chociaż pan kierowca obficie „zaciągał” gwarą). I rzeczywiście, podróżnymi byli głównie Węgrzy. Dojechałam do Marosvásárhely i podreptałam pod wskazany mi adres. Lóri mieszkał w maleńkim mieszkanku w budynku między ulicą a torami kolejowymi, składającym się z jednego pokoju, kuchni i łazienki, a te dwie ostatnie dzielił nawet z przylegającym do mieszkania od strony ulicy sklepem-warsztatem rowerowym. Miałam jeszcze pecha, że akurat wysiadł bojler w łazience, w związku z czym byłam skazana na zimne prysznice. No nic, na szczęście koniec lata był całkiem ciepły. Udaliśmy się na jedzenie, bo byłam bardzo głodna, Lóri pokazał mi po drodze parę ważniejszych budynków w mieście, a później dołączyła do nas jego dziewczyna Zófi i wybraliśmy się gdzie indziej na deser. Tam spotkaliśmy jeszcze jakiegoś ich znajomego, Zsófi wcześniej zebrała się do domu, bo była zmęczona, a ja z chłopakami jeszcze obeszłam miasto. Było już po zmroku, więc niewiele było widać. Pokazali mi gdzie jest węgierskie liceum, zamek, a potem wróciliśmy do domu spać.
Segesvár: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13