Ostatni weekend zakończył tegoroczną działalność kempingu Vegardo. Staramy się podtrzymywać tradycję - w tym celu mailowo zarezerwowałem "dwójkę lub jedynkę" w mobilu i dostałem potwierdzenie. Spakowaliśmy się jak zwykle, trochę snu - i tym razem udało się wyruszyć minuty przed czwartą rano! Jechałem więc nieśpiesznie, z grubsza przestrzegając przepisów. Było parę sarenek, ale jedyna groźna sytuacja miała miejsce w Havaju: w tej wsi jest takie fałszywe skrzyżowanie przed tym właściwym i zwykle daję sobie z tym radę, zwłaszcza gdy nawigacja zapowiada manewry. Od jakiegoś czasu podpowiedzi włączam dopiero mijając Trebisov, aby przez gapiostwo nie przeciąć na wprost tego ronda w środku pól, co niektórym się zdarza - mam dzięki temu trzy komunikaty, dwa o manewrze i jeden o prędkości. Wracając do Havaja - od jakiegoś czasu jest remont drogi na dalszym odcinku na wprost, my skręcamy w prawo, no i z powodu tymczasowej tablicy o remoncie dałem się wpuścić w tę ślepą uliczkę i musiałem ostro hamować, aby nie zjechać ze skarpy. Rutyniarstwo. Zdjęcie z Google Street View:
Dalej już było spokojnie i kilkanaście minut przed ósmą zajechaliśmy na kemping. Spodziewałem się, że recepcja nie będzie czynna, ale to nic - bramka powinna być otwarta, wchodzimy sobie w takim przypadku z tobołkami i w kuchni robimy śniadanie. A jednak przy otwartej bramie stał portier, a recepcjonistka wiedziała, że dwójka czeka właśnie na nas. Na placu były dwa kampery, poza tym pustki. Basen pływacki był już przykryty i nadmuchany, ale jeszcze niedostępny dla gości. Szybko więc wypakowaliśmy się i skierowaliśmy nasze kroki do basenów termalnych na dole, gdzie zastaliśmy już dwie osoby.
Zrobiłem też dwie rundki pływackie w odkrytym basenie przy zjeżdżalniach. Pogoda była dość ponura, koło czternastej zaczęło kropić i trzeba było się schronić pod markizą. Na kempingu zrobiliśmy sobie lekki obiadek, a wieczorkiem rozpaliliśmy grilla.
Noc była gwiaździsta, a niedzielny ranek przywitał nas mgłami.
Jednak powoli się rozpogodziło i większość dnia cieszyliśmy się słoneczkiem, czyli tym razem prognozy wyjątkowo się sprawdziły. Zacząłem od dwudziestu basenów pływania - pod namiotem było już pięć czy sześć osób.
Na termalnym zgodnie z grafikiem dyżurowała Pani Czapla. Ratowniczka-elegantka zawsze w ciągu dnia się przebiera - rano miała czarne getry z różowymi aplikacjami, później podobne, ale jednolite. Zauważyliście?
Poza tym znów królował nastrój nostalgii i dekadencji jak w domu starców. Na szczęście koło południa usłyszeliśmy dziecięcy głos, który wreszcie ożywił atmosferę marazmu - jakaś pani przyszła z małą dziewczynką, która świetnie się bawiła mimo braku towarzystwa.
Także tym razem mieliśmy pozwolenie, aby zostać dłużej w pokoju. Gdy przed osiemnastą kończyliśmy pakować nasze rzeczy, równolegle trwała ewakuacja portierni. Na wózek elektryczny ładowano wieszak, lodówkę, mikrofalę...
O pełnej godzinie pożegnaliśmy się z panią recepcjonistką i ruszyliśmy do Var Vendeglo na naleśniki.
O dziewiętnastej, już po zmroku, dane nam było podziwiać pięknie oświetlony zamek.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do Tesco Satoraljauhely na większe niż zwykle zakupy, wyszliśmy słuchając jakichś komunikatów, na pewno o rychłym zamknięciu, bo parking był już prawie pusty. Na Słowację wjechaliśmy równo o dwudziestej, w domu byliśmy tuż przed 23:30.
Dalej już było spokojnie i kilkanaście minut przed ósmą zajechaliśmy na kemping. Spodziewałem się, że recepcja nie będzie czynna, ale to nic - bramka powinna być otwarta, wchodzimy sobie w takim przypadku z tobołkami i w kuchni robimy śniadanie. A jednak przy otwartej bramie stał portier, a recepcjonistka wiedziała, że dwójka czeka właśnie na nas. Na placu były dwa kampery, poza tym pustki. Basen pływacki był już przykryty i nadmuchany, ale jeszcze niedostępny dla gości. Szybko więc wypakowaliśmy się i skierowaliśmy nasze kroki do basenów termalnych na dole, gdzie zastaliśmy już dwie osoby.
Zrobiłem też dwie rundki pływackie w odkrytym basenie przy zjeżdżalniach. Pogoda była dość ponura, koło czternastej zaczęło kropić i trzeba było się schronić pod markizą. Na kempingu zrobiliśmy sobie lekki obiadek, a wieczorkiem rozpaliliśmy grilla.
Noc była gwiaździsta, a niedzielny ranek przywitał nas mgłami.
Jednak powoli się rozpogodziło i większość dnia cieszyliśmy się słoneczkiem, czyli tym razem prognozy wyjątkowo się sprawdziły. Zacząłem od dwudziestu basenów pływania - pod namiotem było już pięć czy sześć osób.
Na termalnym zgodnie z grafikiem dyżurowała Pani Czapla. Ratowniczka-elegantka zawsze w ciągu dnia się przebiera - rano miała czarne getry z różowymi aplikacjami, później podobne, ale jednolite. Zauważyliście?
Poza tym znów królował nastrój nostalgii i dekadencji jak w domu starców. Na szczęście koło południa usłyszeliśmy dziecięcy głos, który wreszcie ożywił atmosferę marazmu - jakaś pani przyszła z małą dziewczynką, która świetnie się bawiła mimo braku towarzystwa.
Także tym razem mieliśmy pozwolenie, aby zostać dłużej w pokoju. Gdy przed osiemnastą kończyliśmy pakować nasze rzeczy, równolegle trwała ewakuacja portierni. Na wózek elektryczny ładowano wieszak, lodówkę, mikrofalę...
O pełnej godzinie pożegnaliśmy się z panią recepcjonistką i ruszyliśmy do Var Vendeglo na naleśniki.
O dziewiętnastej, już po zmroku, dane nam było podziwiać pięknie oświetlony zamek.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do Tesco Satoraljauhely na większe niż zwykle zakupy, wyszliśmy słuchając jakichś komunikatów, na pewno o rychłym zamknięciu, bo parking był już prawie pusty. Na Słowację wjechaliśmy równo o dwudziestej, w domu byliśmy tuż przed 23:30.