Jestem bardzo zaskoczony że jeszcze nie wypowiedziałem się w tym temacie! Moja przygoda zaczęła się od wyjazdu do Włoch w 2012 roku. Tak, do Włoch! Wszystko zaczęło się w pięknym miasteczku na północy Włoch, dokładnie pomiędzy Turynem a Mediolanem, a nazywającym się Omegna. Pojechałem na warsztaty teatralne z teatrem Brama, to niezależna grupa działająca w Goleniowie, moim rodzinnym mieście. Był to projekt angażujący młodzież z krajów borykających się z problemem bezrobocia wśród młodych ludzi, poza nami byli tam oczywiście Włosi i Węgrzy, mieli być też Grecy ale nie dotarli. Od początku bardzo zaprzyjaźniliśmy się z Włochami którzy byli świetnie do nas nastawieni. Z Węgrami było niestety trochę gorzej. Był Daniel który był niezbyt zainteresowany tym że w ciągu dwóch tygodni mamy stworzyć spektakl który wystawimy na głównym placu miasteczka dla setek ludzi w ramach trwającego festynu na cześć patrona miasta (swoją drogą, odbył się niesamowity pokaz fajerwerków w ramach mistrzostw świata w pokazach, trwał dwie godziny!). Bardziej zajmował się własną fryzurą i generalnie odbiciem w lustrze. Była Zsofi która również nie była zainteresowana współpracą, a bardziej umięśnioną klatą Daniela. Cóż, w pewnym momencie nawet mieliśmy okazję usłyszeć że poniosły ich amory... Była Alexandra która była dość sympatyczna ale jednocześnie cicha i nieśmiała, może dlatego że niezbyt dobrze mówiła po angielsku. Był Dávid, fajny gostek który po angielsku mówił bardzo słabo, ale chętnie towarzyszył w grupowych wyjściach na miasto i za pomocą dobrych chęci i gestów dało się z nim porozmawiać. I rewelacyjnie tańczył czardasza! Był Martin który baaaardzo mocno trzymał się Danielem, ale jak się od niego odsunął to również wychodził na miłego. Była Petronella, która w czasie pracy próbowała forsować swoje pomysły nawet jak były słabe a po pracy ciągle trzymała się tylko Węgrów. Cóż, nie zyskała sympatii... No i wreszcie była Adrienn, która mimo przyjaźni z Petrą była jej przeciwieństwem, bardzo chętnie odłączała się od rodaków, dołączała do Polaków i Włochów i spędziła z nami długie godziny pijąc piwo i wino na wybrzeżu wielkiego, pięknego jeziora i rozmawiając o czym się dało.
I pewnego wieczoru zapytała jak mówi się po polsku "I love you" (tak mi łatwiej oddać sens rozmawiania po angielsku), po czym słysząc odpowiedź stwierdziła że po rosyjsku jest ładniej.
A ja w rewanżu zapytałem jak jest po węgiersku, no i oczywiście usłyszałem "szeretlek".
Dopytałem od razu jak powiedzieć "I love you too" i nauczyłem tego Adri. Te wyrażenia stały się naszym pozdrowieniem do końca wyjazdu, i nie, nie ma to żadnego głębszego happy endu.
Zaciekawiony językiem, wiedząc że jest nieindoeuropejski i czym się charakteryzuje (bo po prostu lubię czytać o językach) dopytałem Martina o jeszcze dwie rzeczy i tak poznałem bardzo ważne wyrażenia: "egy nagy szört kérek" i "baszd meg".
Tego drugiego użyłem w żartobliwej kłótni z kolegą na stołówce i usłyszałem od Adri "wow, Michał, very good pronunciation!", a potem pochwaliłem się też znajomością pierwszego. Adri uznała że poza trzema znanymi mi rzeczami niczego więcej na Węgrzech nie potrzebuję.
A Węgrom trzeba przyznać, do wpisanego w plan "wieczorku narodowego" (czyli zapoznania pozostałych z kulturą własnego kraju) przygotowali się rewelacyjnie, mieli swoje pieczywo z jakiegoś charakterystycznego ciasta, słodycze, wino i... pálinkę!
Oczywiście domową
na język tak z 70%, jak Włoszka łyknęła to się prawie udusiła! Adri potem puszczała węgierski rock i tu ją zszokowałem propozycją włączenia Omegi.
No cóż, jednak to tak jakby obcokrajowiec znał Perfect czy Republikę. I podsumowując tę dłuuugą wypowiedź, grupa węgierska nie wzbudziła zbyt dużej sympatii, ale z Adri kontakt pozostał do dziś. Poradziłem się w sprawie wyjazdu do Budapesztu a będąc na miejscu skorzystaliśmy z pasujących dwóch godzin i spotkaliśmy się po trzech latach. Niestety trafiłem w 2 tygodnie kiedy Adri się przeprowadzała i nie mogła mnie przyjąć ale dostałem zaproszenie na następny raz, zwłaszcza że zdążyłem już stwierdzić że 4 dni to za mało na Budapeszt. A ja w trakcie rozmowy zszedłem na Przystanek Woodstock który bogato opisałem i cóż... możliwe że w 2016 ugoszczę w Polsce koleżankę z Węgier.